Oglądając "Amelię", pozbywamy się depresji, a na dodatek czujemy się lepsi
Tomasz Raczek: Panie Zygmuncie, mamy na ekranach "Amelię", film, który podbił serca Francuzów, a teraz radzi sobie równie dobrze z sercami widzów w innych krajach.
Zygmunt Kałużyński: Tak, ale tytuł "Amelia" jest mylący. Oryginalny brzmi "Fabuleux destin d’Amélie Poulain", co należy przetłumaczyć: "Fantastyczna misja życiowa Amelii Kurczaczek". To jest aluzja do francuskiej baśni, która zakłada, że w tytule musi się znaleźć aforyzm.
TR: Czyli francuski tytuł uzmysławia nam, że będziemy oglądali bajkę. W wersji angielskiej mamy już tylko "Amelia from Montmartre", co podkreśla jedynie fakt, że Amelia jest paryżanką.
ZK: Ciekawe jednak, że publiczność anglosaska mimo tej wskazówki odnosi film do księżnej Diany. Recenzje, jakie czytałem w "Sight & Sound" i "Empire", dwóch brytyjskich periodykach filmowych, wskazują na poetyckie przypomnienie księżnej, która próbowała czynić dobro, walcząc z Alzheimerem, śmiertelnymi chorobami i wydziedziczaniem narodów.
TR: Tak się zresztą zaczyna ta opowieść: Amelia widzi w telewizji zdjęcia rozbitego samochodu księżnej i słyszy informację o jej śmierci, co wprawia ją w takie osłupienie, że wypuszcza z rąk korek od flakonu... A potem wypadki toczą się same. Amelia nie jest księżną, panie Zygmuncie, raczej bajkowym Kopciuszkiem, i to bez szans na wzbogacenie. Za to przypadkiem odkrywa, jak przyjemnie jest robić dobro. Zasmakowuje w tym, a nawet tym się bawi. Ot i cała historia: o tym, jak dobrze i łatwo jest być dobrym.
ZK: To nawiązuje właśnie do tradycji kultury francuskiej. We francuskiej fantastyce występują trzy typy kobiecych postaci: wróżka (czyniąca dobro), czarownica (może być zła) i strzyga (wampir).
TR: Rozumiem, że zgodnie z tą klasyfikacją Amelia jest wróżką.
ZK: Oczywiście.
TR: A ja myślę, że ona dopiero odkrywa, iż może się nią stać. Na tym zresztą polega ukryta siła tego filmu, wzmocniona jeszcze sytuacją na świecie - niepewnością wynikającą z groźby wojny. W świecie, w którym coraz bardziej jesteśmy osaczeni strachem i codziennie dostajemy złe wiadomości, nagle funduje się nam pigułkę optymizmu i dobroci. I oto okazuje się, że nie tylko otrzymywanie dobra, nie tylko dawanie go, ale nawet przyglądanie się mu w kinie ma siłę uzdrawiającą i wzmacniającą. Oglądając "Amelię" pozbywamy się depresji, a na dodatek czujemy się lepsi dzięki bohaterce filmu.
ZK: Rozciągnął pan emocje tego filmu na sprawy społeczne. Oczywiście, że wróżka mogłaby działać społecznie (zresztą jej brytyjska odmiana, księżna Diana, była w pewnym sensie działaczką społeczną), ale oryginalność naszej Amelii polega na tym, że ona nie ma misji ogólnoludzkiej, tylko wyszukuje osoby, których się nie zauważa - małych przegranych...
TR: ...którym niewiele trzeba, by uczynić z nich ludzi szczęśliwych.
ZK: Tylko że nikt im tego "niewiele" nie daje! A to "niewiele" to często nawet nie jest pomoc w sensie fizycznym, ale po prostu wtargnięcie w ich zastraszoną, tłumioną przez nich samych mentalność i pocieszenie ich.
TR: Dobrze, panie Zygmuncie, ale wszystko to, co powiedzieliśmy dotychczas, pasowałoby również do jakiegoś inteligentnie zrobionego filmu hollywoodzkiego. Tymczasem nasza "Amelia" jest bardzo europejska. Pomimo całej swojej prostoty została opowiedziana bardzo wyrafinowanym językiem filmowym i przy użyciu zaskakująco nowoczesnych efektów wizualnych.
ZK: Bo one były potrzebne, żeby pomóc owym niewidocznym osobom. Niech pan weźmie na przykład tego maniaka, który tkwi przy automacie fotograficznym i wygarnia spod niego nieudane zdjęcia, które ludzie podarli i wyrzucili. On te zdjęcia wyciąga i skleja.
TR: Robi w ten sposób album portretów odrzuconych.
ZK: Dlaczego zostały odrzucone? Bo nie podobały się tym, którzy się fotografowali. Dla niego to jest rodzaj pocieszenia. Jego problemem jest lęk przed ludźmi - dlatego ucieka w anonimowość. Zbiera więc te fotografie, które też są anonimowe. Niby to człowiek znikomy, ale w gruncie rzeczy jego uraz jest bardzo skomplikowany. Albo niech pan weźmie na przykład ojca naszej Amelki, który po śmierci żony popadł w osłupienie i nie chce się ruszyć. Amelia rozumie, że uratować go można w ten sposób, że zmusi się go do wyjścia w świat. Ponieważ na grobie ukochanej żony postawił malowanego krasnala z gipsu (no taki ma gust, to jest przeciętny pan mieszkający na przedmieściu), Amelia wykrada figurkę i raz po raz przysyła ojcu jej zdjęcia na tle katedry mediolańskiej, Nowego Jorku, Tahiti. Z tego wynika, że krasnal podróżuje po świecie. Tatuś jest zaskoczony, otrzymując te anonimowe fotografie. Pewnego dnia krasnal wraca jednak na swoje miejsce. Widać z tego, że ten bardzo zwykły człowiek ma niebanalną fobię.
TR: Kluczem do bajki jest oczywiście postać Amelii, świetnie zagranej przez Audrey Tautou. Patrząc na nią, łatwo można uwierzyć, że tak może wyglądać dobra wróżka albo raczej świecki anioł stróż, o którym każdy z nas mógłby sobie pomarzyć. Przecież to ona, Amelia, jest autorką tych wszystkich karkołomnych pomysłów, w gruncie rzeczy - jak się okazuje - bardzo prostych do wykonania. To ona wydobywa z ludzi, których obserwuje, ich najważniejsze problemy po to, by wyprostować ich życie.
ZK: Trzeba jeszcze dodać, że wróżka robi nie tylko dobre rzeczy. Potrafi także być złośliwa. Na przykład wobec właściciela straganu - chama, bezwzględnego samoluba, który znęca się nad swoim subiektem Arabem. Amelii udaje się wtargnąć do jego mieszkania, gdzie robi mu głupie kawały. Na dodatek reżyser Jean-Pierre Jeunet w przewrotny sposób przedstawił dzisiejsze francuskie przedmieście, które znamy z kina od strony ponurej, jako siedlisko zbrodni, nieszczęścia i wykolejenia młodzieży. Nagle tutaj całe to otoczenie jest kolorowe (reżyser umyślnie kazał pomalować fasady domów na czerwono i zielono), sama Amelia też jest ucharakteryzowana na laleczkę.
TR: Chce pan powiedzieć, że tak rozpaczliwie szukaliśmy bajki, że gdy ją znaleźliśmy, to się w niej zbiorowo zakochaliśmy?
ZK: Oczywiście, że potrzebowaliśmy bajki, i to jest sekret sukcesu "Amelii".
Zygmunt Kałużyński: Tak, ale tytuł "Amelia" jest mylący. Oryginalny brzmi "Fabuleux destin d’Amélie Poulain", co należy przetłumaczyć: "Fantastyczna misja życiowa Amelii Kurczaczek". To jest aluzja do francuskiej baśni, która zakłada, że w tytule musi się znaleźć aforyzm.
TR: Czyli francuski tytuł uzmysławia nam, że będziemy oglądali bajkę. W wersji angielskiej mamy już tylko "Amelia from Montmartre", co podkreśla jedynie fakt, że Amelia jest paryżanką.
ZK: Ciekawe jednak, że publiczność anglosaska mimo tej wskazówki odnosi film do księżnej Diany. Recenzje, jakie czytałem w "Sight & Sound" i "Empire", dwóch brytyjskich periodykach filmowych, wskazują na poetyckie przypomnienie księżnej, która próbowała czynić dobro, walcząc z Alzheimerem, śmiertelnymi chorobami i wydziedziczaniem narodów.
TR: Tak się zresztą zaczyna ta opowieść: Amelia widzi w telewizji zdjęcia rozbitego samochodu księżnej i słyszy informację o jej śmierci, co wprawia ją w takie osłupienie, że wypuszcza z rąk korek od flakonu... A potem wypadki toczą się same. Amelia nie jest księżną, panie Zygmuncie, raczej bajkowym Kopciuszkiem, i to bez szans na wzbogacenie. Za to przypadkiem odkrywa, jak przyjemnie jest robić dobro. Zasmakowuje w tym, a nawet tym się bawi. Ot i cała historia: o tym, jak dobrze i łatwo jest być dobrym.
ZK: To nawiązuje właśnie do tradycji kultury francuskiej. We francuskiej fantastyce występują trzy typy kobiecych postaci: wróżka (czyniąca dobro), czarownica (może być zła) i strzyga (wampir).
TR: Rozumiem, że zgodnie z tą klasyfikacją Amelia jest wróżką.
ZK: Oczywiście.
TR: A ja myślę, że ona dopiero odkrywa, iż może się nią stać. Na tym zresztą polega ukryta siła tego filmu, wzmocniona jeszcze sytuacją na świecie - niepewnością wynikającą z groźby wojny. W świecie, w którym coraz bardziej jesteśmy osaczeni strachem i codziennie dostajemy złe wiadomości, nagle funduje się nam pigułkę optymizmu i dobroci. I oto okazuje się, że nie tylko otrzymywanie dobra, nie tylko dawanie go, ale nawet przyglądanie się mu w kinie ma siłę uzdrawiającą i wzmacniającą. Oglądając "Amelię" pozbywamy się depresji, a na dodatek czujemy się lepsi dzięki bohaterce filmu.
ZK: Rozciągnął pan emocje tego filmu na sprawy społeczne. Oczywiście, że wróżka mogłaby działać społecznie (zresztą jej brytyjska odmiana, księżna Diana, była w pewnym sensie działaczką społeczną), ale oryginalność naszej Amelii polega na tym, że ona nie ma misji ogólnoludzkiej, tylko wyszukuje osoby, których się nie zauważa - małych przegranych...
TR: ...którym niewiele trzeba, by uczynić z nich ludzi szczęśliwych.
ZK: Tylko że nikt im tego "niewiele" nie daje! A to "niewiele" to często nawet nie jest pomoc w sensie fizycznym, ale po prostu wtargnięcie w ich zastraszoną, tłumioną przez nich samych mentalność i pocieszenie ich.
TR: Dobrze, panie Zygmuncie, ale wszystko to, co powiedzieliśmy dotychczas, pasowałoby również do jakiegoś inteligentnie zrobionego filmu hollywoodzkiego. Tymczasem nasza "Amelia" jest bardzo europejska. Pomimo całej swojej prostoty została opowiedziana bardzo wyrafinowanym językiem filmowym i przy użyciu zaskakująco nowoczesnych efektów wizualnych.
ZK: Bo one były potrzebne, żeby pomóc owym niewidocznym osobom. Niech pan weźmie na przykład tego maniaka, który tkwi przy automacie fotograficznym i wygarnia spod niego nieudane zdjęcia, które ludzie podarli i wyrzucili. On te zdjęcia wyciąga i skleja.
TR: Robi w ten sposób album portretów odrzuconych.
ZK: Dlaczego zostały odrzucone? Bo nie podobały się tym, którzy się fotografowali. Dla niego to jest rodzaj pocieszenia. Jego problemem jest lęk przed ludźmi - dlatego ucieka w anonimowość. Zbiera więc te fotografie, które też są anonimowe. Niby to człowiek znikomy, ale w gruncie rzeczy jego uraz jest bardzo skomplikowany. Albo niech pan weźmie na przykład ojca naszej Amelki, który po śmierci żony popadł w osłupienie i nie chce się ruszyć. Amelia rozumie, że uratować go można w ten sposób, że zmusi się go do wyjścia w świat. Ponieważ na grobie ukochanej żony postawił malowanego krasnala z gipsu (no taki ma gust, to jest przeciętny pan mieszkający na przedmieściu), Amelia wykrada figurkę i raz po raz przysyła ojcu jej zdjęcia na tle katedry mediolańskiej, Nowego Jorku, Tahiti. Z tego wynika, że krasnal podróżuje po świecie. Tatuś jest zaskoczony, otrzymując te anonimowe fotografie. Pewnego dnia krasnal wraca jednak na swoje miejsce. Widać z tego, że ten bardzo zwykły człowiek ma niebanalną fobię.
TR: Kluczem do bajki jest oczywiście postać Amelii, świetnie zagranej przez Audrey Tautou. Patrząc na nią, łatwo można uwierzyć, że tak może wyglądać dobra wróżka albo raczej świecki anioł stróż, o którym każdy z nas mógłby sobie pomarzyć. Przecież to ona, Amelia, jest autorką tych wszystkich karkołomnych pomysłów, w gruncie rzeczy - jak się okazuje - bardzo prostych do wykonania. To ona wydobywa z ludzi, których obserwuje, ich najważniejsze problemy po to, by wyprostować ich życie.
ZK: Trzeba jeszcze dodać, że wróżka robi nie tylko dobre rzeczy. Potrafi także być złośliwa. Na przykład wobec właściciela straganu - chama, bezwzględnego samoluba, który znęca się nad swoim subiektem Arabem. Amelii udaje się wtargnąć do jego mieszkania, gdzie robi mu głupie kawały. Na dodatek reżyser Jean-Pierre Jeunet w przewrotny sposób przedstawił dzisiejsze francuskie przedmieście, które znamy z kina od strony ponurej, jako siedlisko zbrodni, nieszczęścia i wykolejenia młodzieży. Nagle tutaj całe to otoczenie jest kolorowe (reżyser umyślnie kazał pomalować fasady domów na czerwono i zielono), sama Amelia też jest ucharakteryzowana na laleczkę.
TR: Chce pan powiedzieć, że tak rozpaczliwie szukaliśmy bajki, że gdy ją znaleźliśmy, to się w niej zbiorowo zakochaliśmy?
ZK: Oczywiście, że potrzebowaliśmy bajki, i to jest sekret sukcesu "Amelii".
Więcej możesz przeczytać w 45/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.