Paulina Socha-Jakubowska, „Wprost”: Rozumiem, że trzeba być pasjonatem, żeby w ogóle zająć się taką branżą, ale czy pasja sprawia, że jesteś w stanie wziąć na klatę „więcej” obciążeń? Po ostatnich doniesieniach medialnych na temat zachowań dwóch polskich celebrytek w czasie transatlantyckich lotów, i po ostatnich własnych obserwacjach, śmiem twierdzić, że personel pokładowy często musi się wznosić na wyżyny dyplomacji, wytrwałości, a czasem nawet bohaterstwa, byśmy w powietrzu mogli czuć się komfortowo.
Magdalena Klein: Odpowiem dyplomatycznie. Praca doskonale przygotowała mnie do bycia „zalataną” mamą, bo cały czas muszę być przygotowana na rozwiązywanie problemów, na każdą sytuację. Po jakimś czasie człowiek przyzwyczaja się do pracy, funkcjonowania w tym trybie i stresu z tego wynikającego.
Niektórzy mówią, że albo się tę pracę kocha, albo się jej nienawidzi.
Czasem obserwuję dziewczyny, które chcą zostać stewardessami, bo w mediach społecznościowych, czy w różnego rodzaju filmach, czy programach o personelu lotniczym, ten zawód jest trochę gloryfikowany, wybielany, rzadko pokazywane są sytuacje, które naprawdę zdarzają się nam w powietrzu, rzadko pokazywane jest to prawdziwe życie. One są zawodem oczarowane przez to, co jest im serwowane w przestrzeni publicznej. Tymczasem bycie stewardessą to nie tylko podróże i właśnie to chcę pokazywać w swoich mediach społecznościowych.
To naprawdę nie jest sielanka, bywa naprawdę trudno.
Ale ten zawód też uzależnia.
Tak. Wystarczy jakaś rozłąka z pracą, dłuższa przerwa, i człowiek tęskni.
A twoje najtrudniejsze chwile, czy najcięższe do przetrwania momenty w powietrzu, wynikały z „czynnika ludzkiego”, czy jednak problemów technicznych, czyli czegoś, na co nikt nie mógł mieć wpływu?
To jest dosyć skomplikowane pytanie, ponieważ „te najtrudniejsze” musiałabym podzielić na te, które dotyczą mojego życia prywatnego i na które, będąc w pracy, nie mam żadnego wpływu, bo nikogo nie obchodzi to, co się dzieje u mnie w domu, ze mną, czy w mojej głowie, po prostu muszę zachować się profesjonalne.
Ale z tych niezwiązanych z moim życiem prywatnym, to dla mnie zawsze najcięższą opcją do przejścia są agresywni pasażerowie, bo tak naprawdę nie wiesz, co cię spotka, nie wiesz, z czym się możesz mierzyć, nie wiesz, jaka będzie reakcja, nie wiesz, czy będziesz miała kogoś do pomocy.
Dodam, że nas w samolocie, akurat tym, w którym latam, jest czwórka. Często są to dziewczyny, które nie mają tyle siły, żeby powalić jakiegoś dużego człowieka na ziemię.
Wtedy bywa, że liczymy na pomoc pasażerów…
A same kwestie techniczne, o które pytałaś, u mnie akurat budzą najmniej obaw. Wiadomo, że jest stres, ale z drugiej strony wtedy w głowie odtwarzasz sobie wszystko to, do czego jesteś przygotowana, wszystko to, co jest ci przypominane co roku, bo raz do roku przechodzimy specjalny kurs „przypominający”. Czyli masz checklistę, procedurę którą realizujesz.
Musiałaś kiedyś kogoś powalać na ziemię?
Miałam pasażera, który był pod wpływem alkoholu i narkotyków.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.