Protestując przeciwko filmowi "Enigma" Michaela Apteda, zrobiliśmy mu niezłą reklamę
Szpiega donoszącego Niemcom o rozszyfrowaniu przez Brytyjczyków kodu Enigmy zrobił z Polaka w swoim najnowszym filmie Michael Apted. Ściągnął tym na siebie falę protestów organizacji polonijnych i polskiej ambasady. W ten sposób po raz kolejny - celując we wróbla, wytoczyliśmy ciężkie armaty.
Rozdzieranie szat w obronie zranionej narodowej dumy to zresztą polska specjalność. Przypadłość ta nie ominęła również kina, by wspomnieć tylko o kilku przypadkach urażonej miłości własnej widzów znad Wisły. Któż nie pamięta afery, jaką urządziliśmy po premierze filmu Claude’a Lanzmanna "Shoah", dramatycznej opowieści o zagładzie Żydów. Lanzmann zrobił bodaj najbardziej wstrząsający film o śmierci, jaki kiedykolwiek widział świat. Żydowska perspektywa była jedyną, jaką się posłużył, a więc - w poczuciu głębokiej niesprawiedliwości - zarzuciliśmy mu antypolskość. To było jeszcze w PRL, ale nasza telewizja do dziś nie pokazała filmu Lanzmanna w całości.
Pokazała natomiast inny, mniej głośny obiekt naszych protestów - zrealizowane w Hollywood "Polskie wesele" Theresy Connelly, obyczajową, kiepską zresztą opowieść o wielopokoleniowej polskiej rodzinie, osadzoną w latach 50. W filmie zakpiono - nawet dość przekonująco - z katolickich hipokrytów, z naszej dwulicowości, z zamiłowania do mocnych trunków. Wszystkie możliwe organizacje polonijne nawoływały do bojkotowania tego obrazu, a nie znalazł się nikt, kto by zauważył, że może na takie widzenie Polaki za oceanem sami sobie zapracowaliśmy. Podobnie jak na popularność zapomnianego już filmu pani Connelly, po którym pozostało w Ameryce tylko jedno wspomnienie: "To ten, o który tak bardzo awanturowali się Polacy".
Atak za Enigmę
Ostatnio jednak urządziliśmy międzynarodową awanturę w kwestii znacznie poważniejszej - chodzi o pokazaną w filmie Brytyjczyka Michaela Apteda "Enigma" historię rozszyfrowania tajemnicy Enigmy i naszego w niej udziału. Ta produkcja z gatunku romance thriller z definicji pozbawiona jest większych ambicji. Obraz będący efektem współpracy uznanej trójki autorskiej - pisarza Roberta Harrisa, scenarzysty Toma Stopparda i wspomnianego Apteda - krytyka brytyjska zjechała, nazywając niefortunną próbą połączenia najnowszej historii z klasycznym love story. I film przeszedłby pewnie bez echa, gdybyśmy nie zaatakowali wyspiarzy protestami na najwyższym szczeblu. Głównym powodem naszego oburzenia jest uczynienie z Polaka zatrudnionego w siedzibie angielskiego wywiadu szpiega donoszącego Niemcom o rozszyfrowaniu przez Brytyjczyków kodu Enigmy. Tymczasem wiadomo, że żaden Polak w Bletchley Park nigdy nie pracował, mamy więc święte prawo zaprotestować. Czy jednak wciąganie w akcję przeciw filmowi Apteda brytyjskiego dworu i wszystkich mediów nie wydaje się grubą przesadą? Obecny na premierze Bogu ducha winny książę Karol zebrał cięgi nie mniejsze niż twórcy "Enigmy". Wszczętej przez środowiska polonijne burzy z piorunami Anglicy przyglądają się ze zdumieniem. Zaprotestowała bowiem oficjalnie i ostro polska ambasada, mając za sojusznika samego Normana Daviesa. Ten znawca najnowszej historii zagrzmiał na łamach "Daily Telegraph", zapewniając, że "w Wielkiej Brytanii nie było podczas II wojny światowej polskich kolaborantów, za to owszem zdarzali się angielscy". Apted i Harris bez przerwy przepraszają teraz w brytyjskich mediach naród polski, wyjaśniając, że nie chcieli nikogo obrazić, a ich dzieło to tylko kino popularne, którego twórcy mają prawo do dość swobodnego wykorzystywania historycznych wydarzeń. "Nasza opowieść była tak zawiła i długa, że musieliśmy zrezygnować z wielu wątków" - tłumaczą niefrasobliwi artyści.
Czy naprawdę warto było strzelać do wróbla z armaty? Pamięci historycznej narodów nie kształtują średniobudżetowe filmie klasy B! Sylwetki bohaterów, nawet tych opartych na rzeczywistych postaciach, zostały tu przecież wyraźnie przykrojone do konwencji kina popularnego - na przykład Alan Turing, genialny matematyk i homoseksualista, który przyczynił się do złamania kodu Enigmy, w filmie objawia się nam pod postacią heteroseksualnego herosa, zasypywanego przez władze brytyjskie honorami i odznaczeniami. Takie przemieszanie prawdy z fikcją nakazywałoby raczej zbycie filmu milczeniem.
Fikcja nie kontrolowana
Prof. Józef Garliński, od lat mieszkający w Londynie autor głośnej książki "Enigma", prezes Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie, po obejrzeniu filmu Apteda zaprotestował na łamach "Daily Telegraph" przeciw przeinaczeniu faktów historycznych. Ograniczył się jednak do meritum sprawy: do uświadomienia twórcom, że w supertajnym ośrodku brytyjskim Bletchley Park nigdy żaden Polak nie pracował. Nie wnikał w etyczne aspekty ekranowej fikcji. - My, Polacy, jesteśmy przeczuleni na własnym punkcie. Po latach zniewolenia dopiero uczymy się żyć w warunkach swobody, gdzie artyście wszystko wolno - mówi Garliński.
Pikanterii zdarzeniu dodaje fakt, że kilka miesięcy temu na ekrany kin wszedł amerykański film "U-571", w którym zasługę złamania kodu przypisali Amerykanie... sobie samym. Wówczas protestowali Brytyjczycy, choć nie tak histerycznie jak my. Oburzeni byli wyłącznie kombatanci, a im trudno się dziwić. Jeszcze wcześniej Amerykanie nakręcili film, w którym kod Enigmy złamali... Czesi.
Na koniec warto dodać, że polski zdrajca w filmie Apteda nie jest - mimo wszystko - pozbawioną ludzkich uczuć kanalią, ale nieszczęśnikiem, którego najbliższych wymordowano w Katyniu i jego zdrada jest odwetem za brytyjskie przemilczenie katyńskiego mordu. Zauważmy, że słowo Katyń pojawia się po raz pierwszy w kinie anglosaskim (w polskim nie było jakoś okazji), pada nawet dokładana liczba zamordowanych przez NKWD polskich oficerów oraz informacja, kiedy tę zbrodnię ujawniono. O ironio, dzieje się tak za sprawą filmu, który z całkiem innych przyczyn Polacy zamierzają zbojkotować.
Rozdzieranie szat w obronie zranionej narodowej dumy to zresztą polska specjalność. Przypadłość ta nie ominęła również kina, by wspomnieć tylko o kilku przypadkach urażonej miłości własnej widzów znad Wisły. Któż nie pamięta afery, jaką urządziliśmy po premierze filmu Claude’a Lanzmanna "Shoah", dramatycznej opowieści o zagładzie Żydów. Lanzmann zrobił bodaj najbardziej wstrząsający film o śmierci, jaki kiedykolwiek widział świat. Żydowska perspektywa była jedyną, jaką się posłużył, a więc - w poczuciu głębokiej niesprawiedliwości - zarzuciliśmy mu antypolskość. To było jeszcze w PRL, ale nasza telewizja do dziś nie pokazała filmu Lanzmanna w całości.
Pokazała natomiast inny, mniej głośny obiekt naszych protestów - zrealizowane w Hollywood "Polskie wesele" Theresy Connelly, obyczajową, kiepską zresztą opowieść o wielopokoleniowej polskiej rodzinie, osadzoną w latach 50. W filmie zakpiono - nawet dość przekonująco - z katolickich hipokrytów, z naszej dwulicowości, z zamiłowania do mocnych trunków. Wszystkie możliwe organizacje polonijne nawoływały do bojkotowania tego obrazu, a nie znalazł się nikt, kto by zauważył, że może na takie widzenie Polaki za oceanem sami sobie zapracowaliśmy. Podobnie jak na popularność zapomnianego już filmu pani Connelly, po którym pozostało w Ameryce tylko jedno wspomnienie: "To ten, o który tak bardzo awanturowali się Polacy".
Atak za Enigmę
Ostatnio jednak urządziliśmy międzynarodową awanturę w kwestii znacznie poważniejszej - chodzi o pokazaną w filmie Brytyjczyka Michaela Apteda "Enigma" historię rozszyfrowania tajemnicy Enigmy i naszego w niej udziału. Ta produkcja z gatunku romance thriller z definicji pozbawiona jest większych ambicji. Obraz będący efektem współpracy uznanej trójki autorskiej - pisarza Roberta Harrisa, scenarzysty Toma Stopparda i wspomnianego Apteda - krytyka brytyjska zjechała, nazywając niefortunną próbą połączenia najnowszej historii z klasycznym love story. I film przeszedłby pewnie bez echa, gdybyśmy nie zaatakowali wyspiarzy protestami na najwyższym szczeblu. Głównym powodem naszego oburzenia jest uczynienie z Polaka zatrudnionego w siedzibie angielskiego wywiadu szpiega donoszącego Niemcom o rozszyfrowaniu przez Brytyjczyków kodu Enigmy. Tymczasem wiadomo, że żaden Polak w Bletchley Park nigdy nie pracował, mamy więc święte prawo zaprotestować. Czy jednak wciąganie w akcję przeciw filmowi Apteda brytyjskiego dworu i wszystkich mediów nie wydaje się grubą przesadą? Obecny na premierze Bogu ducha winny książę Karol zebrał cięgi nie mniejsze niż twórcy "Enigmy". Wszczętej przez środowiska polonijne burzy z piorunami Anglicy przyglądają się ze zdumieniem. Zaprotestowała bowiem oficjalnie i ostro polska ambasada, mając za sojusznika samego Normana Daviesa. Ten znawca najnowszej historii zagrzmiał na łamach "Daily Telegraph", zapewniając, że "w Wielkiej Brytanii nie było podczas II wojny światowej polskich kolaborantów, za to owszem zdarzali się angielscy". Apted i Harris bez przerwy przepraszają teraz w brytyjskich mediach naród polski, wyjaśniając, że nie chcieli nikogo obrazić, a ich dzieło to tylko kino popularne, którego twórcy mają prawo do dość swobodnego wykorzystywania historycznych wydarzeń. "Nasza opowieść była tak zawiła i długa, że musieliśmy zrezygnować z wielu wątków" - tłumaczą niefrasobliwi artyści.
Czy naprawdę warto było strzelać do wróbla z armaty? Pamięci historycznej narodów nie kształtują średniobudżetowe filmie klasy B! Sylwetki bohaterów, nawet tych opartych na rzeczywistych postaciach, zostały tu przecież wyraźnie przykrojone do konwencji kina popularnego - na przykład Alan Turing, genialny matematyk i homoseksualista, który przyczynił się do złamania kodu Enigmy, w filmie objawia się nam pod postacią heteroseksualnego herosa, zasypywanego przez władze brytyjskie honorami i odznaczeniami. Takie przemieszanie prawdy z fikcją nakazywałoby raczej zbycie filmu milczeniem.
Fikcja nie kontrolowana
Prof. Józef Garliński, od lat mieszkający w Londynie autor głośnej książki "Enigma", prezes Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie, po obejrzeniu filmu Apteda zaprotestował na łamach "Daily Telegraph" przeciw przeinaczeniu faktów historycznych. Ograniczył się jednak do meritum sprawy: do uświadomienia twórcom, że w supertajnym ośrodku brytyjskim Bletchley Park nigdy żaden Polak nie pracował. Nie wnikał w etyczne aspekty ekranowej fikcji. - My, Polacy, jesteśmy przeczuleni na własnym punkcie. Po latach zniewolenia dopiero uczymy się żyć w warunkach swobody, gdzie artyście wszystko wolno - mówi Garliński.
Pikanterii zdarzeniu dodaje fakt, że kilka miesięcy temu na ekrany kin wszedł amerykański film "U-571", w którym zasługę złamania kodu przypisali Amerykanie... sobie samym. Wówczas protestowali Brytyjczycy, choć nie tak histerycznie jak my. Oburzeni byli wyłącznie kombatanci, a im trudno się dziwić. Jeszcze wcześniej Amerykanie nakręcili film, w którym kod Enigmy złamali... Czesi.
Na koniec warto dodać, że polski zdrajca w filmie Apteda nie jest - mimo wszystko - pozbawioną ludzkich uczuć kanalią, ale nieszczęśnikiem, którego najbliższych wymordowano w Katyniu i jego zdrada jest odwetem za brytyjskie przemilczenie katyńskiego mordu. Zauważmy, że słowo Katyń pojawia się po raz pierwszy w kinie anglosaskim (w polskim nie było jakoś okazji), pada nawet dokładana liczba zamordowanych przez NKWD polskich oficerów oraz informacja, kiedy tę zbrodnię ujawniono. O ironio, dzieje się tak za sprawą filmu, który z całkiem innych przyczyn Polacy zamierzają zbojkotować.
Więcej możesz przeczytać w 46/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.