Pławimy się w mnogości, której nie umiemy wykorzystać. W wielości, która daje tylko pozór swobody wyboru
Czas jest taki, że osaczają nas złe wiadomości: ekonomiczne, polityczne, socjalne. Trwa dziwaczna wojna z duchem, o której niewiele wiemy poza tym, że na razie nie przynosi spodziewanych rezultatów: terroryści pozostają tak samo groźni, ich pustynne schrony w Afganistanie wciąż są tajemnicze i nie naruszone, a Osama bin Laden raz po raz wygłasza dramatyczne przemówienia o wojnie dwóch religii, wypierając się związków z zamachami terrorystycznymi 11 września i zarazem nominując na swoich wrogów kolejnych przywódców światowych.
Owe wystąpienia Osamy puszcza w świat niezależna telewizja katarska Al-Dżazira, pełniąca funkcję arabskiego CNN. Wiadomości z Al-Dżaziry zwykle oznaczają kłopoty. Szczególnie, jeśli przychodzą drogą pocztową w białych kopertach. Takie koperty zawsze budzą podejrzenia, bo może się z nich wysypać biały proszek z wąglikiem. Niedawno do warszawskiego pisma opisującego zjawiska na świecie przyszedł taki właśnie list z Al-Dżaziry, mimo że redakcja nie miała dotychczas żadnych kontaktów z tą telewizją. Panie z administracji od razu wydały gumowe rękawiczki i maseczki ochronne, a na dziennikarzy padł blady strach. Przed redakcją prawie natychmiast pojawiła się straż pożarna, policja i pogotowie chemiczne. Migały koguty na wozach ratowniczych, strażacy w żółtych kombinezonach formowali się w grupy. Nic nie wiedziałem o alarmie, więc na widok strażaków zareagowałem anachronicznie: "Co się stało, panowie, pali się?". Popatrzyli na mnie dobrodusznie i z lekkim rozczarowaniem, że tak oddaliłem się od prawdziwego życia: "Nie ma pożaru, proszę pana, dzisiaj wzywają nas w całkiem innych sprawach. Podobno przyszedł list z białym proszkiem".
Tak więc stało się: złą wiadomością może być nawet widok listonosza z listami. Albo telefon od rodziny z pytaniem, czy gdzieś nie potrzebują zdolnego człowieka, bo kuzyn czy kuzynka, znajomy czy znajoma lub po prostu zdolna córka sąsiadki właśnie traci pracę. Albo podczas śniadania głos radiowego spikera, który odczytuje kolejne wersje planu walki z dziurą budżetową, prawie zawsze sprowadzającego się do tego, że ci, którzy jeszcze pracują, mają oddać państwu więcej pieniędzy.
A jednak otacza nas, pogrążonych w tym świecie złych wiadomości, zastanawiające bogactwo i zbytek. Wystarczy wybrać się w sobotę do dowolnego centrum handlowego: tłumy spragnionych konsumentów z błogością zanurzają się w odmęcie różnobarwnych towarów. Dotyczy to nie tylko sklepów spożywczych czy z odzieżą. Dotyczy także najbliższej mi dziedziny - mediów. Niedawno wszedłem do jednego z Empików: w głowie zakręciło mi się od setek kolorowych czasopism, płyt, gier komputerowych. Nic się wśród nich nie wyróżniało: atakowała mnie jaskrawa magma podobnych do siebie luksusowych produktów. Szukałem chociaż jednej zgrzebnej rzeczy. Bez szans: wszystko już się błyszczy, to standard. Szukałem czegoś, co wyłamuje się charakterem bądź tematyką. Bez szans: obowiązuje schemat. Jednocześnie owego "wszystkiego" jest tak dużo, że nie sposób się przez to przedrzeć, poznać, wybrać. Tak więc nie ma możliwości, by ze "wszystkiego" naprawdę skorzystać. Bo za dużo.
Czy nie tak samo jest z mnogością kanałów proponowanych nam w pakietach przez telewizje kablowe i platformy cyfrowe? Na ekranie wyświetlają się listy dostępnych programów: 50, 70, 100, 200. I co z tego? Kto z nas chociażby orientuje się, co dają dzisiaj wieczorem na 200 kanałach, które możemy oglądać? Przez to, że jest ich tak dużo, przestajemy sprawdzać, szukać i... samoograniczamy się do kilku najpopularniejszych.
Tak więc pławimy się w mnogości, której ani nie potrzebujemy, ani nie umiemy wykorzystać. W wielości, która nie oznacza rozmaitości. W ilości, która daje tylko pozór swobody wyboru. Cóż za dychotomiczny paradoks: rozmigotanie pozornego bogactwa oferty konsumenckiej i mroczność perspektyw życiowych. Wstęp do depresji. Mnie jednak najbardziej boli to, że w tym szczytowym momencie wielości, tuż przed ograniczającą ofertę recesją, doszliśmy do najbardziej niekreatywnej rozmaitości, jaką można sobie wyobrazić: do zwielokrotnienia banału, do wyścigu klonów, do skompromitowania sensu swobody wyboru, skoro mamy wybierać pomiędzy nie różniącymi się produktami, decydując tylko o tym, komu damy zarobić. Może to żałosne pocieszanie się w przeddzień kryzysu, a może po prostu co za dużo to niezdrowo?
Owe wystąpienia Osamy puszcza w świat niezależna telewizja katarska Al-Dżazira, pełniąca funkcję arabskiego CNN. Wiadomości z Al-Dżaziry zwykle oznaczają kłopoty. Szczególnie, jeśli przychodzą drogą pocztową w białych kopertach. Takie koperty zawsze budzą podejrzenia, bo może się z nich wysypać biały proszek z wąglikiem. Niedawno do warszawskiego pisma opisującego zjawiska na świecie przyszedł taki właśnie list z Al-Dżaziry, mimo że redakcja nie miała dotychczas żadnych kontaktów z tą telewizją. Panie z administracji od razu wydały gumowe rękawiczki i maseczki ochronne, a na dziennikarzy padł blady strach. Przed redakcją prawie natychmiast pojawiła się straż pożarna, policja i pogotowie chemiczne. Migały koguty na wozach ratowniczych, strażacy w żółtych kombinezonach formowali się w grupy. Nic nie wiedziałem o alarmie, więc na widok strażaków zareagowałem anachronicznie: "Co się stało, panowie, pali się?". Popatrzyli na mnie dobrodusznie i z lekkim rozczarowaniem, że tak oddaliłem się od prawdziwego życia: "Nie ma pożaru, proszę pana, dzisiaj wzywają nas w całkiem innych sprawach. Podobno przyszedł list z białym proszkiem".
Tak więc stało się: złą wiadomością może być nawet widok listonosza z listami. Albo telefon od rodziny z pytaniem, czy gdzieś nie potrzebują zdolnego człowieka, bo kuzyn czy kuzynka, znajomy czy znajoma lub po prostu zdolna córka sąsiadki właśnie traci pracę. Albo podczas śniadania głos radiowego spikera, który odczytuje kolejne wersje planu walki z dziurą budżetową, prawie zawsze sprowadzającego się do tego, że ci, którzy jeszcze pracują, mają oddać państwu więcej pieniędzy.
A jednak otacza nas, pogrążonych w tym świecie złych wiadomości, zastanawiające bogactwo i zbytek. Wystarczy wybrać się w sobotę do dowolnego centrum handlowego: tłumy spragnionych konsumentów z błogością zanurzają się w odmęcie różnobarwnych towarów. Dotyczy to nie tylko sklepów spożywczych czy z odzieżą. Dotyczy także najbliższej mi dziedziny - mediów. Niedawno wszedłem do jednego z Empików: w głowie zakręciło mi się od setek kolorowych czasopism, płyt, gier komputerowych. Nic się wśród nich nie wyróżniało: atakowała mnie jaskrawa magma podobnych do siebie luksusowych produktów. Szukałem chociaż jednej zgrzebnej rzeczy. Bez szans: wszystko już się błyszczy, to standard. Szukałem czegoś, co wyłamuje się charakterem bądź tematyką. Bez szans: obowiązuje schemat. Jednocześnie owego "wszystkiego" jest tak dużo, że nie sposób się przez to przedrzeć, poznać, wybrać. Tak więc nie ma możliwości, by ze "wszystkiego" naprawdę skorzystać. Bo za dużo.
Czy nie tak samo jest z mnogością kanałów proponowanych nam w pakietach przez telewizje kablowe i platformy cyfrowe? Na ekranie wyświetlają się listy dostępnych programów: 50, 70, 100, 200. I co z tego? Kto z nas chociażby orientuje się, co dają dzisiaj wieczorem na 200 kanałach, które możemy oglądać? Przez to, że jest ich tak dużo, przestajemy sprawdzać, szukać i... samoograniczamy się do kilku najpopularniejszych.
Tak więc pławimy się w mnogości, której ani nie potrzebujemy, ani nie umiemy wykorzystać. W wielości, która nie oznacza rozmaitości. W ilości, która daje tylko pozór swobody wyboru. Cóż za dychotomiczny paradoks: rozmigotanie pozornego bogactwa oferty konsumenckiej i mroczność perspektyw życiowych. Wstęp do depresji. Mnie jednak najbardziej boli to, że w tym szczytowym momencie wielości, tuż przed ograniczającą ofertę recesją, doszliśmy do najbardziej niekreatywnej rozmaitości, jaką można sobie wyobrazić: do zwielokrotnienia banału, do wyścigu klonów, do skompromitowania sensu swobody wyboru, skoro mamy wybierać pomiędzy nie różniącymi się produktami, decydując tylko o tym, komu damy zarobić. Może to żałosne pocieszanie się w przeddzień kryzysu, a może po prostu co za dużo to niezdrowo?
Więcej możesz przeczytać w 46/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.