Eliza Olczyk, „Wprost”: Wszyscy się spodziewają, że frekwencja w wyborach samorządowych będzie nadzwyczaj wysoka, tak samo jak w wyborach parlamentarnych. Pojawiło się nawet takie hasło mobilizujące elektorat Platformy, „Marsz miliona serc musi trwać”.
Prof. Jarosław Flis: (śmiech)
Dlaczego pan się śmieje?
Każdy mile wspomina swoje chwile chwały, do których był bardzo przywiązany.
Czyli co, nie będzie nadzwyczajnej frekwencji?
W wyborach samorządowych frekwencja jest sprawą znacznie bardziej skomplikowaną niż w parlamentarnych.
Może się zdarzyć, że w wielu miejscach będzie bardzo duża frekwencja. Przykładowo w 2006 roku wybory na wójta Paradyża przyciągnęły do urn 76 proc. uprawnionych do głosowania.
Akurat wybory na wójta Paradyża nie przybiły się do szerszej świadomości.
Pewnie. Dziennikarze patrzą na wielkie miasta. Poza tym rzeczywiście tamta sytuacja była wyostrzeniem, lecz jednak wpasowującym się w trend. Łudzące jest to patrzenie przez ogólną frekwencja w wyborach samorządowych, która przez lata była niższa niż w parlamentarnych. Tylko o tym przesądzały duże miasta, które ją zaniżały, bo w mniejszych gminach była z reguły wyższa niż w sejmowych.
Zmianę przyniósł rok 2018, gdy frekwencja liczona w całym kraju przewyższyła tę z wyborów sejmowych 2015 roku. Wzrost nie był jednak równomierny. W 2014 roku frekwencja na wsiach wyniosła 54 proc., w zwykłych miastach 48 proc., a w miastach na prawach powiatów 41 proc. A w 2018 roku na wsiach frekwencja wzrosła nieznacznie bo do 56 proc. W miastach zwykłych skoczyła do 54 proc., więc o 6 punktów, a w miastach powiatowych do 55 proc. czyli aż o 14 punktów procentowych.
A jak będzie w 7 kwietnia?
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.