Eliza Olczyk, „Wprost”: O co chodzi z tymi pieniędzmi europosłów? Wyliczył pan, że europoseł może zarobić na rękę nawet 100 tys. złotych miesięcznie i pokazał, w jaki sposób można osiągnąć takie dochody. To jakiś poradnik dla przyszłych eurodeputowanych, jak się obłowić w Brukseli?
Marcin Palade: Uznałem, że w przededniu eurowyborów potrzebne są Polakom dwie informacje, które się w przestrzeni publicznej nie pojawiają. Pierwsza dotyczy ordynacji do Parlamentu Europejskiego, która obowiązuje od 20 lat, a jest w wielu swoich rozwiązaniach absurdalna.
Do nagrania odcinka o pensjach europosłów skłoniła mnie zaś wypowiedź szefa biura Parlamentu Europejskiego na Polskę na tern temat. Zapytany o zarobki posłów, powiedział, że to jest mniej więcej 34 tysiące złotych.
Uznałem, że to jest nie w porządku, jeżeli przedstawiciel Parlamentu Europejskiego publicznie mówi tylko o jednym składniku wynagrodzenia europosła czyli pensji. Zwłaszcza, że to nawet nie jest połowa tego, co może zarobić eurodeputowany każdego miesiąca.
Skoro może wyciągnąć miesięcznie 100 tysięcy złotych, to chyba musi się nieźle nakombinować? Wszyscy kombinują?
Nie można generalizować. Przez jakiś czas zawodowo funkcjonowałem przy Parlamencie Europejskim i miałem przyjemność poznać europosłów, którzy ciężko pracowali. Oczywiście, korzystali z bonusów, które oferuje Parlament Europejski, ale można powiedzieć, że im się to należało.
Jednak wiem o wielu europosłach, w tym z Polski, którzy skupiają się głównie na kombinowaniu, jak napełnić sobie kieszeń do oporu.
Pięcioletnią kadencję traktują jak skrzyżowanie sanatorium z funduszem emerytalnym. Niewiele wysiłku wkładają w merytoryczną pracę, za to bardzo dużo w maksymalizację dochodów. Poseł oprócz pensji dostaje dietę. Wystarczy, że podpisze się w centralnym rejestrze i wie, że na jego konto wpłynie 350 euro dniówki czyli 1500 zł.
Niedawno Jacek Protasiewicz mówił we „Wprost”, że włożył w kampanię PO i Donalda Tuska 70 tysięcy euro, bo dwa razy przez pół roku nie pobierał diety europosła, gdyż pracował w Polsce. Pamiętam też historię europosła Tadeusza Zwiefki z PO...
To była głośna sprawa. Pewien austriacki poseł ustawił kamerę, która nagrywała wszystkich wchodzących do centralnego rejestru w piątek rano. Na to nagranie załapał się też Tadeusz Zwiefka. Europosłowie podpisywali się, z walizkami w dłoniach i pędzili na lotnisko, by na weekend wrócić do domu. Przy czym chcę wyraźnie podkreślić, że ta operacja – jeden podpis i 1500 zł do kieszeni – jest całkowicie legalna.
Teoretycznie poseł powinien chociaż przez cztery godziny przejawiać jakąś aktywność poselską. Ale powszechnie wiadomo, że poniedziałek i piątek to są puste dni, kiedy komisje Parlamentu Europejskiego nie obradują. Nie ma posiedzeń plenarnych. Posłowie pojawiają się w poniedziałek czasami późnym wieczorem, podpisują listę, bo rejestr jest czynny do godz. 22 i już w piątek przed południem, po podpisaniu listy – rejestr otwiera się o siódmej – zmykają do swojego kraju. Nie każdy tak robi, bo znam posłów, którzy przylatywali do Brukseli w poniedziałek wieczorem i listę podpisywali dopiero rano następnego dnia.
A jakie są jeszcze benefity związane z pracą posła?
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.