Dobry wynik Konfederacji w wyborach do PE. Jaką rolę odegra?

Dobry wynik Konfederacji w wyborach do PE. Jaką rolę odegra?

Wieczór wyborczy Konfederacji. Jeden z sześciu mandatów zdobyła Ewa Zajączkowska-Hernik
Wieczór wyborczy Konfederacji. Jeden z sześciu mandatów zdobyła Ewa Zajączkowska-Hernik Źródło: X / Konfederacja
– Wynik sił eurosceptycznych to sygnał alarmowy: słuchajcie jeżeli, czegoś nie zmienimy, zarówno na poziomie unijnym, ale przede wszystkim na poziomie krajowym, to może się okazać, że poparcie dla eurosceptyków i skrajnej prawicy będzie rosło – mówi „Wprost” politolog, dr hab. Olgierd Annusewicz.

Marzena Tarkowska, „Wprost”: Po tym, jak ogłoszono cząstkowe wyników wyborów do PE uwagę komentatorów zwróciło znaczne wzmocnienie partii eurosceptycznych, m.in. we Francji (Zjednoczenie Narodowe) w Niemczech (AfD). Czy są one zaskakująco dobre czy zgodne z oczekiwaniami?

Partie, włóżmy to w cudzysłów, „eurosceptyczne”, od lat zyskują na popularności i w następujących po sobie wyborach uzyskują lepsze wyniki. Składają się na to trzy czynniki. Pierwszy – Unia Europejska zmaga się z kryzysami, takimi jak kryzys migracyjny, który budzi niepokój wśród wyborców, a ten niepokój eurosceptycy potrafią wykorzystać. Nie chodzi tu nawet o wyjście z Unii jako o pomysł, ale o założenie, że gdy UE będzie mogła mniej, to będzie nam lepiej i bezpieczniej, bo nikt nam nie narzuci kwot migrantów. W Polsce ten topos też jest obecny.

Drugi powód – Unia wie, że musi promować się w nowych państwach członkowskich i wydaje się tam dużo środków na projekty infrastrukturalne czy fundusze spójności. W państwach starej unii przyjęło się myślenie, że jest nam to dane, bo już w niej jesteśmy od dawna. Gdy jedna ze stron przestaje komunikować swoje racje, to narracja eurosceptyków staje się bardziej wyrazista i skuteczna, także dzięki argumentom populistycznym. Trzeci powód to, bez wątpienia, efekt hybrydowych działań w sferze informacyjnej, choćby ze strony Rosji. Dziś już wiemy, że była ona aktywna w kampanii brexitu czy pierwszej kampanii prezydenckiej Donalda Trumpa. Nie zdziwiłbym się, gdyby również teraz Rosja grała na osłabianie Unii Europejskiej, poprzez wzmacnianie grup eurosceptycznych.

Jednak biorąc pod uwagę rozkład mandatów, wydaje się, że te siły nie zagrożą Europejskiej Partii Ludowej i partiom, które według Ursuli von der Leyen mają zbudować „bastion” przeciwko skrajnościom, z prawej i z lewej strony. Czy mimo to w jakimś stopniu partie eurosceptyczne będą mogły politykę migracyjną kształtować?

Rozdzielmy wpływ formalny i polityczny. Wpływ formalny jest pochodną większości – jeśli jej nie mamy, to nie rządzimy. Ale wybory z drugiej strony wybory do Europarlamentu są wskaźnikiem tego, jak nas oceniają wyborcy. Jeżeli partie składające się na EPL, widzą że w ich krajach przeciwnicy na przykład kwestii migracyjnych uzyskują wysokie poparcie, to powinni wyciągnąć z tego wnioski. Ponieważ rządzą nie dlatego że są w EPL i w Parlamencie Europejskim, tylko dlatego że mają większości w swoich własnych krajach. W tym sensie jest to element ostrzegający: słuchajcie jeżeli, czegoś nie zmienimy, zarówno na poziomie unijnym, ale przede wszystkim na poziomie krajowym, to może się okazać, że poparcie dla eurosceptyków czy dla skrajnej prawicy będzie rosło.

Jakie to będzie miało konsekwencje?

Będzie się przekładało na skład Rady Unii Europejskiej (w skład wchodzą ministrowie rządów krajowych – red.) i na realne decyzje przez nią podejmowane. Jeśli politycy mają resztki instynktu samozachowawczego, to powinno wymusić pewne zmiany w politykach tych partii. Zarówno realizowanych w Parlamencie Europejskim, jak i na poziomie rządów krajowych.

Dobry wynik Konfederacji także jest tym sygnałem ostrzegawczym dla partii głównego nurtu?

12 proc. to naprawdę dużo. Natomiast 40 proc. frekwencji to żart, a nie dobra frekwencja, a to oznacza, że w przypadku ostatnich wyborów starły się twarde elektoraty. Wyborów krajowych się nimi nie wygrywa, co świetnie było widać w październiku. Myślę, że grupa osób głosujących na Konfederację w tych i poprzednich wyborów była mniej więcej podobna. Jednak ze względu na inną frekwencję przyniosła ona 12 proc. poparcia, co nieco inaczej przeliczyło się na mandaty w Europarlamencie niż w przypadku Sejmu RP. Dlatego wcale nie uważam, żeby Konfederacja odnotowała gigantyczny wzrost poparcia względem października, ale z pewnością pokazała, że ma grupę zdeterminowanych, lojalnych i obowiązkowych sympatyków. Nie można jej lekceważyć.

Jak dalej będzie wyglądał? Którą frakcję zasili ta partia?

Tego nie wiem, ale nie będzie to miało dużego znaczenia. Tak jak wspomniałem, Konfederacja nie będzie w stanie zbudować większości z partiami o podobnej proweniencji w Europarlamencie. Wpływ będzie miał charakter pośredni, polityczny. Tym sześciu europosłom, którzy uzyskali mandat, Parlament Europejski zapewni platformę do publicznego zabierania głosu. To czy ten występ przebije się do mediów krajowych, to druga kwestia. Ma to konsekwencje dla obecności tych osób w sferze publicznej i w dyskursie publicznym. Grzegorz Braun będzie chwytał za gaśnicę gdzieś tam, a nie u nas.

Dziś szef MSZ Radosław Sikorski powiedział, że wątpi w uformowanie się nowego sojuszu nacjonalistów w Europie – dzieli ich m.in. kwestia migracji. Zwrócił uwagę, że premier Włoch Giorgia Meloni ma nadzieję na odciążenie jej kraju przez przyjmowanie migrantów. A np. PiS tego nie chce.

Frakcje w PE można porównać do koalicji w parlamencie krajowym. Dziś w Polsce rząd tworzą trzy różne partie, które się nie zgadzają w różnych kwestiach. Mimo to wiedzą, że muszą ze sobą współpracować, w celu budowania swojej wiarygodności i efektywności rządzenia. Wiadomo, że w PE frakcje też się różnią, a interesy różnych państw mają na nie wpływ. Przykład Włoch dokładnie pokazuje linię podziału w sprawie migracji. Myślę, że do sformowania takiej grupy wystarczy tylko częściowa zgoda co do tego, że Unia nie wygląda tak, jak powinna. Inne kwestie mogą być omówione później. Nawet jeśli formalnie frakcje będą jednym ciałem, współpraca będzie trudna i dotyczy to wszystkich frakcji w Europarlamencie. Wprawdzie za sprawowaniem ich mandatu stoi idea bycia posłem Unii Europejskiej, a nie swoich krajów, ale polityka jest brutalna. Traktujemy ich jednak jako naszych reprezentantów. „Co nam załatwicie w Unii?” – takie pytanie pojawia się co i rusz. I nie ma znaczenia, że deputowani mają „załatwiać” sprawy w Unii nie nam Polakom, ale obywatelom Unii Europejskiej.

A czy wygrana Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen we Francji jest już sygnałem ostrzegawczym, jeśli chodzi o wsparcie Ukrainy? Mówi pan o tym, że siły eurosceptyczne jeszcze takiego wpływu nie będą odgrywać, ale czy odwrót od pomocy dla naszego wschodniego sąsiada jest realny?

Myślę, że jeszcze nie, ale tak jak wspomniałem, wzrost poparcia dla eurosceptyków musi zostać zahamowany na etapie parlamentów krajowych, jeśli chcemy ochronić wsparcie dla Ukrainy. Jeżeli 50 posłów danego kraju sprzeciwi się jakiejś inicjatywie w Parlamencie Europejskim, to pozostałych 670 ich przegłosuje. Ale jeśli jakieś państwo, jak np. ostatnio Węgry postanowi blokować rozwiązania np. na poziomie Rady Unii Europejskiej czy innych instytucjach kształtujących fundamentalne decyzje, sytuacja będzie dużo trudniejsza. To sygnał dla polityków krajowych. Potrzeba pewnych zmian, by nie dopuścić do dojścia takich ugrupowań do władzy.

Skoro celem ma być „przyhamowanie” eurosceptyków na poziomie krajowym, spodziewa się pan rewizji założeń Zielonego Ładu?

Jest to bardzo prawdopodobne. Wyniki wyboru do Parlamentu Europejskiego to nowe otwarcie – to utarte hasło, ale w tym przypadku faktycznie nim jest. Mamy nowy skład PE, za chwilę będziemy mieć nowy skład Komisji Europejskiej i nowych komisarzy. Jest to okazja do przepracowania tego, co nie działało, a zmian można dokonać bez utraty twarzy. Czyli pokazać: zobaczyliśmy, jak nasi wyborcy na to reagują i możemy do tego usiąść. Sprawdziliśmy, co działa, a co nie i zmieniamy to, co robili nasi poprzednicy. Nawet jeśli ci poprzednicy w większości to ci sami politycy, to symbolika nowego otwarcia występuje i warto z niej korzystać. Problem z Zielonym Ładem jest w dużej mierze komunikacyjny – niewiele osób wie, o co w nim chodzi, a ostatnio do głosu doszli jego krytycy. Wykonali dużo lepszą robotę komunikacyjną, niż jego zwolennicy, którzy przyjęli, że wprowadzamy go i już. Podsumowując, ostatnie wybory są z jednej strony sygnałem ostrzegawczym dla wygranych, a z drugiej dają przestrzeń do rewizji różnych kwestii. Gdy Zielony Ład zostanie zrewidowany, albo powstanie jakiś „nowy Zielony Ład”, to z pewnością politycy powinni przemyśleć sposób jego komunikacji.

Czytaj też:
Wybory do PE. Nowy gracz grozi Orbanowi, premier Belgii we łzach, Meloni i Tusk dzielą sukces
Czytaj też:
Prawicy nie udał się szturm na PE. „Spokój jest jednak względny”

Artykuł został opublikowany w 25/2024 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.

Źródło: WPROST.pl