Krystyna Romanowska: Jak to się stało, że z eksperta, terapeuty, sojusznika osób LGBTQA, stał się pan wykluczonym przez społeczność dla której pan pracuje i z którą współpracuje?
Dominik Haak: Zacznę może od zastrzeżenia. Jestem bardzo silną osobą. Jeżeli ktoś od dzieciństwa był nazywany pedałem, zanim jeszcze wiedział co to znaczy – musi mieć grubą skórę.
Jestem przyzwyczajony, że ktoś obraża mnie na ulicy, kopie, opluwa. W liceum przeżyłem potworny bulling – niewyobrażalny w dzisiejszych czasach. W komunikacji miejskiej odmawiano mi prawa (i odmawia nadal) do przebywania z „normalnymi ludźmi”. Życzono śmierci w komorze gazowej. Psycholog-ekspert TVP w,,Pytanie na śniadanie’’ dyskryminował mnie mówiąc, że mam się leczyć z orientacji.
Krytyka i wyzwiska z powodu mojej orientacji seksualnej spotykają mnie od tak dawna, że stało to się moją przykrą codziennością. Prawdę powiedziawszy: mało rzeczy już mnie rusza, potrafię żyć z tą ciągłą agresją. Walczę o swoją godność w sądzie, kiedy tylko mogę.
Co ciekawe – na studiach psychologicznych, tak przecież tolerancyjnych i inkluzywnych, również spotkałem się z nietolerancją i dyskryminacją, a po rozpoczęciu kariery – również w środowisku psychologicznym.
No dobrze, ale w pana działalności publicznej i zawodowej nic się nie zmieniło: od lat zajmuje się pan pacjentami ze środowisk LGBTQA, wspiera głównie osoby transpłciowe i niebinarne, lobbując za bardziej liberalnym podejściem do prawa do korekty płci, pisze pan o poliamorii, BDSM. Skąd ten nagły atak?
Robię to, co umiem najlepiej i to, co uważam za słuszne. Jestem publicznie osobą LGBT+, oprócz tego jestem psychoterapeutą, seksuologiem, prowadzę swoją klinikę zdrowia psychicznego. Poprzez moje zaangażowanie w prawa osób transpłciowych i niebinarnych, kilka lat temu szybko znalazłem się na celowniku mediów i partii prawicowych. Moje nazwisko odmieniane przez różne przypadki bywało w dawnym TVP, na profilu Krzysztofa Bosaka, czy w dyskusjach Ordo Iuris i Kai Godek.
Ataki prawicowców to jednak drobiazg w porównaniu z tym, czego doznałem i doznaję ze strony tzw. młodej (internetowej) lewicy. Okazało się, że jestem szowinistą, a na pewno rasistą (!), zawłaszczam kulturę czarnych, jestem ableistą, transfobem, pasożytem terapeutycznym i człowiekiem „kapitalizujących usługi psychologiczne”.
Szczerze powiedziawszy: nie spodziewałem się, że atak ze strony lewicy będzie tak wyrafinowany, a zarazem wyniszczający w swojej absurdalności. Nie dość, że atakuje mnie moja własna społeczność – przypomnę, że w latach 2018 -2020 byłem pierwszą osobą, która w mediach z perspektywy specjalisty wypowiedziała się na temat niebinarności – to jeszcze odziera się mnie z moich własnych wartości, w które wierzę w życiu prywatnym. Czuję się ofiarą cancel culture, choć – przyznam szczerze – zanim mnie to spotkało, nie wiedziałem nawet, co oznacza słynny termin „call out” (zbiorowy atak słowny na konto internetowe cancelowanej osoby i wywoływanie jej nazwiska przy różnych okazjach – przyp. red). Teraz już wiem aż za dobrze, o czym przypominają mi nie tylko objawy stresu potraumatycznego, sterta leków uspokajających, ale także moje stopniowe wycofywanie się z wielu przestrzeni.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.