Magdalena Frindt, „Wprost”: Lewica nie zagwarantowała panu „jedynki”, wystartował pan w wyborach do Parlamentu Europejskiego z trzeciego miejsca na liście Koalicji Obywatelskiej w województwie śląskim. Zawirowania wokół układania list panu jednak nie zaszkodziły.
Łukasz Kohut: Kiedy po raz pierwszy startowałem w wyborach do PE, otrzymałem niecałe 50 tys. głosów. Wtedy pomyślałem, że jak ponownie będę ubiegał się o mandat, chciałbym osiągnąć pułap poparcia w granicach 100 tys. To się udało z nawiązką i bardzo za to chciałem podziękować moim wyborcom.
Cała moja kadencja była jedną wielką kampanią wyborczą, bo liczy się nie tylko praca w Parlamencie Europejskim, ale także działania w regionie. W ostatnich tygodniach, tuż przed głosowaniem, tak naprawdę nie odwiedzałem nowych miejsc, a wracałem tam, gdzie już wielokrotnie byłem. Czułem falę rosnącego poparcia.
Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że decyzja o starcie z listy KO była trafiona. Mój elektorat tego oczekiwał. Dla moich wyborców była to aksamitna zmiana, bo od dawna kojarzyli mnie bardziej jako socjaldemokratę niż socjalistę.
Mówił pan, że decyzja o zmianie politycznych barw dojrzewała od pewnego czasu. Ile jest jednak prawdy w tym, że gdyby dostał pan „jedynkę” na liście Lewicy, nie zasiliłby pan listy KO?
Jestem lojalnym politykiem i jeżeli umawiam się na coś, staram się temu sprostać. Mandat, który wywalczyłem pięć lat temu, do końca będę sprawował we frakcji S&D (Postępowy Sojusz Socjalistów i Demokratów w PE). Ale teraz czas na nowe otwarcie.
Niektórzy mówią, że miał pan ich już sporo. Był pan w Ruchu Palikota (później zmieniono nazwę na Twój Ruch), współtworzył pan Wiosnę...
Ale to nie ja zmieniałem partie, tylko tak się toczył proces polityczny w kraju. Gdy z Twojego Ruchu odchodzili kolejni członkowie, część zaangażowała się w budowę Wiosny, która ostatecznie została włączona w strukturę Nowej Lewicy.
Start z listy KO to nie jest żaden fikołek polityczny. Mam takie same poglądy, jakie miałem. Zmieniła się po prostu sytuacja na polskiej scenie politycznej.
Nie odpowiada mi jednak radykalizacja przekazu Lewicy. Przedstawiciele Partii Razem przed wyborami, w procesie negocjowania miejsc na listach, powiedzieli mi, że chcą wiązać się ze skrajną frakcją The Left w PE, a dla mnie to jest nie do zaakceptowania.
Później pojawiły się komentarze, że Partia Razem odcina się od The Left...
Rozmawiałem bezpośrednio z Zandbergiem, Biejat i Koniecznym w Katowicach. Przyznali, że oficjalnie to nie będzie The Left, tylko coś, co powstanie z tej frakcji, że może zmienić się nazwa. Wyraźnie zaznaczyli jednak, że chcą iść w tę stronę. To mnie zbulwersowało.
Leszek Miller krytycznie komentuje wyborczy wynik Lewicy i kieruje uszczypliwości pod adresem Włodzimierza Czarzastego i Roberta Biedronia.
Moja sytuacja przez ostatnie pięć lat – najpierw w delegacji Wiosny, a później Nowej Lewicy – była trudna. W 2019 roku „wydarłem” Krzysztofowi Śmiszkowi mandat do PE i Robert Biedroń nie był w stanie mi tego wybaczyć. W wielu sytuacjach to się potem na mnie negatywnie odbijało.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.