Francuscy policjanci mają dosyć roli posłanników wyższej sprawy. Będą manifestować, aż podwyższy im się płace i zwiększy budżet
W 2001 r. we Francji zginęło na służbie siedmiu policjantów. Bywały lata, kiedy bilans był gorszy, ale za to atmosfera w policji była lepsza. Jakoś utrzymywała się jeszcze wiara w szczególną misję, posłannictwo społeczne i niezachwianą ochronę i pomoc państwa, którego praw i zasad policjanci bronią w pierwszej linii. Aż tu nagle znaleźliśmy się w innej bajce, w której zamiast pogodnych wróżek i krasnoludków występują same smoki, potwory i wampiry.
Francuscy policjanci już drugi tydzień organizują manifestacje, grożą strajkiem włoskim i wprowadzeniem - jak to określają - służby minimalnej. Atmosfera w ich szeregach przypomina cichy bunt. Przyczyną jest seria wypadków użycia broni palnej przeciwko funkcjonariuszom, najczęściej przy okazji na pozór banalnych kontroli tożsamości. Incydent, który wyzwolił falę protestów, nastąpił na początku listopada, kiedy zatrzymany przez trzyosobowy patrol kierowca zaczął strzelać z pistoletu, raniąc dwóch policjantów. Trzeciemu funkcjonariuszowi udało się skrępować mężczyznę i aresztować. Nie był to incydent najpoważniejszy w skutkach (niewiele wcześ-niej dwóch policjantów zginęło z rąk włamywaczy), ale przepełnił czarę goryczy. Policjanci narzekają na fatalny stan swego wyposażenia (szczególnie na brak kamizelek kuloodpornych), ograniczone uprawnienia, nędzny bud-żet i zbyt miękką postawę władz wobec przestępców. Skarżą się, że strzela się do nich jak do zajęcy. Wprawdzie po pierwszych demonstracjach minister spraw wewnętrznych wywalczył zwiększenie budżetu policji o dwa miliardy franków i zapewnił, że każdy funkcjonariusz dostanie kamizelkę kuloodporną, ale związki zawodowe nadal uważają, że policjantów wystawia się na coraz większe ryzyko nieomal za darmo (średnia płaca w policji niewiele przekracza minimalną pensję gwarantowaną przez państwo).
Policjanci dali wyraźnie do zrozumienia, że mają już trochę dosyć roli posłanników wyższej sprawy, i skoro dopuszcza się do tego, że muszą ciągle znosić nie tylko zagrożenie życia, ale i godności (bo przestępcy i chuligani zaczynają jawnie kpić z ich bezsilności), wolą już uchodzić za zwykłych pracowników najemnych. Tak długo będą nudzić, manifestować i strajkować, aż wreszcie podwyższy im się płace i zwiększy budżet.
Kiedy już pękła bańka, jej zawartość rozlała się szeroko i rząd musiał sięgnąć nie tylko do kieszeni, ale także do uchwalonych przepisów. W czerwcu zeszłego roku parlament przyjął ustawę o domniemaniu niewinności, której ocenę parlamentarną (w domyśle: rychłą zmianę) zapowiedziano właśnie pod naciskiem policjantów. Jest to dokument niezwykle humanitarny i - mówię całkiem poważnie - mógłby służyć wielu krajom za przykład troskliwej ochrony obywatela przed popadnięciem w niezasłużone tarapaty z organami ścigania i wymiarem sprawiedliwości. Ustawa narzuca m.in. obowiązek zapewnienia aresztowanemu adwokata od pierwszej godziny po zatrzymaniu i odbiera sędziom śledczym możliwość jednoosobowego decydowania o zatrzymaniu prewencyjnym lub przedłużeniu aresztu. Jednym słowem, ograniczono generalnie możliwości tymczasowego aresztowania podejrzanych i wprowadzono sztywne ramy czasowe.
Jeśli ktoś jest niewinny, a policja miałaby ochotę go trochę podręczyć, może za tę ustawę dziękować Bogu. Jeśli jednak ktoś ma to i owo za uszami, a policja chce jak najszybciej uzyskać od niego informacje pozwalające na przykład na zidentyfikowanie wspólników i zapobieżenie dalszym przestępstwom, nowe przepisy stawiają go w wygodniejszej sytuacji niż policjantów. Co gorsza, szlachetną ustawę uchwalono beztrosko, zupełnie nie troszcząc się o zapewnienie pieniędzy na jej realizację. Wiele aresztowań odbywa się w nocy. Skąd zatem wziąć adwokatów, którzy o trzeciej nad ranem będą sekundować zatrzymanym? Skąd wziąć pieniądze na ich nocne dyżury i jak je zorganizować?
Reguły działania władz zrozumieć jest coraz trudniej - nawet jeśli chodzi o szczytne zasady. Niedawno wydalono do Algierii byłego szefa siatki logistycznej algierskich terrorystów islamskich we Francji, Mohammeda Szalabiego, chociaż odbył już we Francji karę więzienia za swoje czyny, a w dodatku ma czworo dzieci z obywatelstwem francuskim i jest chory na cukrzycę. W Algierii grozi mu maltretowanie przez policję, a nawet kara śmierci. Prasa przypomina, że w Paryżu okazywano znacznie więcej skrupułów, kiedy chodziło o wydalanie przestępców do Stanów Zjednoczonych, gdzie system prawny, polityczny i policyjny wygląda jednak nieco lepiej niż w Algierii. Czy zrównoważenie w działaniu polega na balansowaniu między anielskością i diabelskością?
Więcej możesz przeczytać w 48/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.