Koniec władzy Jasera Arafata w Autonomii Palestyńskiej?
Siedzieliśmy z dziewczynami w kawiarni na deptaku Ben Jehuda i nagle usłyszeliśmy przerażający huk, a potem drugi. Rzuciło mnie na oświetlone lustra. Gdy się ocknąłem, zobaczyłem zakrwawione ludzkie strzępy i poczułem swąd spalonych włosów. Potem był moment strasznej ciszy i zalewająca oczy krew - tak dziewiętnastoletni Udi Kohen opowiada o podwójnym zamachu samobójczym w Jerozolimie.
Jego kolega siedzący w ogródku tej samej kawiarni zginął od wybuchu drugiej bomby. Kiedy Udi chciał pomóc leżącemu na ziemi przyjacielowi, pół metra dalej spadła maska silnika z wysadzonego na rogu samochodu pułapki. To auto dwaj zamachowcy ustawili celowo, żeby zablokować dojazd karetkom pogotowia. W sobotę wieczorem, po zakończeniu szabatu, w kawiarniach i restauracjach na ulicy Ben Jehuda było pełno młodzieży. Bomby, których użyli zamachowcy, zawierały gwoździe i stalowe ścinki, zwiększające siłę rażenia ładunków. Dziesięć osób zginęło, a 180 odniosło rany.
Osiem godzin później dwóch uzbrojonych Palestyńczyków wtargnęło do izraelskiego osiedla Katif w Strefie Gazy. Postrzelili mężczyznę jadącego właśnie samochodem, ale zdążył on jeszcze zatelefonować do syna - czołgisty służącego w okolicy. Wystrzelony przez jego czołg pocisk zabił potem obu terrorystów. Przy jednym z nich znaleziono Koran z zaznaczonym wersetem: "Żydzi to naród przeklęty".
Minęło kilka godzin. Kolejny samobójca zdetonował bombę w autobusie miejskim w Hajfie na północy Izraela. 15 osób zginęło, a 40 zostało rannych.
Takiej hekatomby dawno w Izraelu nie widziano. Do wszystkich zamachów przyznały się zbrojne bojówki Hamasu - Az A-din al-Kasam. Na wieść o atakach premier Ariel Szaron skrócił wizytę w USA, a jego spotkanie z prezydentem George’em W. Bushem odbyło się w niedzielę wieczorem, a nie - jak planowano - w poniedziałek. "Sami skończymy z terrorem, nie czekając, aż zrobi to Arafat" - powiedział Szaron Bushowi. Prezydent USA miał przyjąć to ze zrozumieniem, choć jednocześnie zaapelował do Arafata, "by znaleźć i postawić przed obliczem sprawiedliwości tych, którzy zamordowali niewinnych Izraelczyków". Wprawdzie Arafat rzeczywiście rozkazał swoim siłom bezpieczeństwa aresztować ekstremistów, ale niewielu wierzy, że przywódca autonomii zapanuje nad falą terroru. Weekendowa rzeź wyraźnie pokazała granice jego władzy.
Arik (tak nazywano Szarona w wojsku) przygotowuje grunt pod obalenie władzy Jasera Arafata - uważają eksperci. Dotychczas Izrael stawiał na Arafata, bo łudził się, że kontroluje on tereny autonomii i może utemperować ekstremistów. Okazało się, że Arafat rządzi tylko swoim najbliższym otoczeniem. Albo pojawi się nowy lider mający rzeczywistą władzę, albo Izrael zrobi to, czego nie może zrobić policja w autonomii - wyłapie ekstremistów i zaprowadzi pokój na własnych warunkach. Nie da się bowiem dłużej żyć w rytm wybuchających bomb i rozrywanych ciał.
Tel Awiw
Siedzieliśmy z dziewczynami w kawiarni na deptaku Ben Jehuda i nagle usłyszeliśmy przerażający huk, a potem drugi. Rzuciło mnie na oświetlone lustra. Gdy się ocknąłem, zobaczyłem zakrwawione ludzkie strzępy i poczułem swąd spalonych włosów. Potem był moment strasznej ciszy i zalewająca oczy krew - tak dziewiętnastoletni Udi Kohen opowiada o podwójnym zamachu samobójczym w Jerozolimie.
Jego kolega siedzący w ogródku tej samej kawiarni zginął od wybuchu drugiej bomby. Kiedy Udi chciał pomóc leżącemu na ziemi przyjacielowi, pół metra dalej spadła maska silnika z wysadzonego na rogu samochodu pułapki. To auto dwaj zamachowcy ustawili celowo, żeby zablokować dojazd karetkom pogotowia. W sobotę wieczorem, po zakończeniu szabatu, w kawiarniach i restauracjach na ulicy Ben Jehuda było pełno młodzieży. Bomby, których użyli zamachowcy, zawierały gwoździe i stalowe ścinki, zwiększające siłę rażenia ładunków. Dziesięć osób zginęło, a 180 odniosło rany.
Osiem godzin później dwóch uzbrojonych Palestyńczyków wtargnęło do izraelskiego osiedla Katif w Strefie Gazy. Postrzelili mężczyznę jadącego właśnie samochodem, ale zdążył on jeszcze zatelefonować do syna - czołgisty służącego w okolicy. Wystrzelony przez jego czołg pocisk zabił potem obu terrorystów. Przy jednym z nich znaleziono Koran z zaznaczonym wersetem: "Żydzi to naród przeklęty".
Minęło kilka godzin. Kolejny samobójca zdetonował bombę w autobusie miejskim w Hajfie na północy Izraela. 15 osób zginęło, a 40 zostało rannych.
Takiej hekatomby dawno w Izraelu nie widziano. Do wszystkich zamachów przyznały się zbrojne bojówki Hamasu - Az A-din al-Kasam. Na wieść o atakach premier Ariel Szaron skrócił wizytę w USA, a jego spotkanie z prezydentem George’em W. Bushem odbyło się w niedzielę wieczorem, a nie - jak planowano - w poniedziałek. "Sami skończymy z terrorem, nie czekając, aż zrobi to Arafat" - powiedział Szaron Bushowi. Prezydent USA miał przyjąć to ze zrozumieniem, choć jednocześnie zaapelował do Arafata, "by znaleźć i postawić przed obliczem sprawiedliwości tych, którzy zamordowali niewinnych Izraelczyków". Wprawdzie Arafat rzeczywiście rozkazał swoim siłom bezpieczeństwa aresztować ekstremistów, ale niewielu wierzy, że przywódca autonomii zapanuje nad falą terroru. Weekendowa rzeź wyraźnie pokazała granice jego władzy.
Arik (tak nazywano Szarona w wojsku) przygotowuje grunt pod obalenie władzy Jasera Arafata - uważają eksperci. Dotychczas Izrael stawiał na Arafata, bo łudził się, że kontroluje on tereny autonomii i może utemperować ekstremistów. Okazało się, że Arafat rządzi tylko swoim najbliższym otoczeniem. Albo pojawi się nowy lider mający rzeczywistą władzę, albo Izrael zrobi to, czego nie może zrobić policja w autonomii - wyłapie ekstremistów i zaprowadzi pokój na własnych warunkach. Nie da się bowiem dłużej żyć w rytm wybuchających bomb i rozrywanych ciał.
Tel Awiw
Więcej możesz przeczytać w 49/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.