Dynamika kampanii przed wyborami prezydenckimi w Stanach Zjednoczonych zaskakuje nawet wytrawnych obserwatorów sceny politycznej. To, co jeszcze dwa miesiące temu wielu obierało za pewnik, dziś obróciło się w pył, a sekwencję niekorzystnych dla Joe Bidena zdarzeń można w uproszczeniu przedstawić w zaledwie kilku krokach.
Trump już „wygrał”, a teraz ma problem. Harris rośnie w siłę
Pod koniec czerwca doszło do debaty urzędującego prezydenta i Donalda Trumpa, podczas której Biden wyraźnie odstawał dyspozycją od swojego rywala – gubił wątki, mówił dość niewyraźnie, co bezkompromisowo kontrował oponent. Już wtedy piętrzyły się spekulacje, z których wynikało, że przedwyborcze starcie na słowa może mieć daleko idące konsekwencje, a w Partii Demokratycznej miało narastać przekonanie, że Joe Biden nie poradzi sobie w wyścigu prezydenckim.
Zaledwie kilka tygodni później, podczas szczytu NATO, Biden przedstawił Wołodymyra Zełenskiego, nazywając go „prezydentem Putinem”, co było tylko jedną z jego wielu – mniejszych i większych rangą – wpadek. I choć prezydent USA niemal natychmiast sam skorygował swoje słowa, jego pomyłka stanowiła kolejną odsłonę gasnących szans nie tylko na reelekcję, ale w ogóle na otrzymanie nominacji do kandydowania w wyborach.
W połowie lipca podczas wiecu w Pensylwanii doszło do zamachu na Donalda Trumpa, po którym wielu ekspertów zgodnie twierdziło, że akt szaleńca utorował byłemu prezydentowi drogę do Białego Domu. Dosłownie kilka dni później Biden zrezygnował z ubiegania się o prezydenturę, a w podjęciu tej decyzji mieli mu „pomóc” darczyńcy i widmo zamrożonych środków, a także coraz mocniejsze naciski wewnątrz Partii Demokratycznej. Pod koniec sierpnia ostatecznie nominację otrzymała Kamala Harris.
Sondaż sondażowi nierówny. Ekspertka o prowadzeniu Harris: Jeden z predyktorów
Wiceprezydentka USA zaliczyła udany start, jeśli chodzi o notowania w sondażach. Od chwili ogłoszenia startu w wyborach uzyskiwała zbliżone wyniki do Trumpa, a obecnie w niejednym badaniu wygrywa z byłym prezydentem. W najnowszym z nich wyprzedza go w stosunku 50 do 46 proc. wśród zarejestrowanych wyborców. Co jeszcze można wyczytać z sondaży i czy warto przywiązywać się do ich wyników?
– Sondaż ABC News uwzględniał dane z całego terytorium Stanów Zjednoczonych, a więc w tej chwili jest to tylko jeden z predyktorów. W USA nie sumuje się głosów oddanych w wyborach w ramach całego państwa, tylko podlicza się je w ramach stanów. Dlatego też możliwa była sytuacja, do której doszło ostatnio w 2016 r., kiedy Hilary Clinton uzyskała 3 mln więcej głosów niż Donald Trump, a to on został prezydentem, bo miał przewagę w kluczowych stanach – tłumaczy w rozmowie z „Wprost” prof. Małgorzata Zachara-Szymańska z Instytutu Amerykanistyki i Studiów Polonijnych UJ, autorka podcastu „Wolna Amerykanka”.
– Niezwykle ważne są wskaźniki właśnie w tych tzw. swing states, czyli stanach, które na przestrzeni lat zmieniały swoje preferencje, a w ostatnich cyklach wyborczych raz wygrywali tu demokraci, a innym razem republikanie. Analizy pokazują, że bez niektórych stanów, np. bez Pensylwanii, do której jest przypisanych 19 głosów elektorskich, nie da się wygrać wyborów. A jeśli nawet byłby na to najmniejszy cień szansy, to musiałoby dojść do drastycznych i maksymalnie niespodziewanych zmian nastrojów na całej mapie wyborczej – dodaje nasza rozmówczyni.
– Kolejny element jest związany z naturą gry politycznej, bo o wynikach wyborów wcale nie decydują jedynie zagorzali sympatycy jednej czy drugiej partii. Ogromne znaczenie ma głos niezdecydowanych. A więc gra toczy się nie tylko o to, czy uda się zmobilizować zwolenników demokratów lub republikanów, aby poszli głosować, ale także o to, na którą stronę przejdą osoby wahające się – podkreśla ekspertka.
Przewaga Harris i ładunek symboliczny. „Nie popełnia błędów”
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.