Po pierwszym wspólnym występie José Cury i Sinfonii Varsovia w Filharmonii Narodowej sceptycy muszą zamilknąć. Temperament i charyzma argentyńskiego tenora w połączeniu z perfekcjonizmem zespołu mogą przynieść wiele ciekawych efektów artystycznych.
Cura okazał się nie tylko rasowym dyrygentem, ale i showmanem w amerykańskim stylu. Wniósł świeżość na estradę filharmonii, gdzie rzadko widuje się takie gesty: dyrygent podnosi ręce, ale nikt nie zaczyna grać; dopiero chwilę później z balkonu odzywa się trąbka, a po niej wchodzi orkiestra i sama wykonuje uwerturę Rossiniego, podczas gdy dyrygent schodzi z podium. Ostatni raz coś takiego wydarzyło się tu na koncercie Filharmoników Nowojorskich w roku 1992, gdy Kurt Masur zostawił orkiestrę, by sama zagrała na bis.
Orkiestra samograj
Ten gest Cury świadczy o nim jak najlepiej. Artysta chciał dać szansę pokazania swoich umiejętności zespołowi o wyjątkowym statusie. Sinfonia Varsovia pracuje bez szefa. Menedżer Franciszek Wybrańczyk organizuje jej pracę od 25 lat - jeszcze od czasów, gdy grający w mniejszym składzie zespół nazywał się Polska Orkiestra Kameralna, a jego szefem był Jerzy Maksymiuk. Sinfonią Varsovia dyrygowały takie sławy, jak Claudio Abbado, Charles Dutoit, Jerzy Semkow czy Jan Krenz. Głównym zaś gościnnym dyrygentem był wybitny skrzypek Lord Yehudi Menuhin.
Orkiestry kameralne często nie mają stałego dyrygenta. Rzadkością jest jednak funkcjonowanie w taki sposób orkiestry symfonicznej: zespół kilkudziesięciu ludzi wymaga stałego nadzoru artystycznego. Sinfonia Varsovia była orkiestrą kameralną, lecz przekształciła się w symfoniczną. Odkąd cztery lata temu jej szefem muzycznym został Krzysztof Penderecki, powiększyła jeszcze skład. Obecność José Cury, zwolennika muzyki romantycznej i XX-wiecznej, także decyduje o przyszłości Sinfonii Varsovia jako zespołu symfonicznego.
Status orkiestry na polskim rynku jest również wyjątkiem: działa ona jako instytucja niezależna, bez siedziby; jej próby odbywają się w sali warszawskiego technikum kolejowego. To, że w tych warunkach zachowuje wysoki poziom, zakrawa na cud. Dzieje się tak dzięki rzadkiemu w polskich zespołach profesjonalizmowi.
Zabezpieczenie emerytalne
W latach 80. zespół ten stał się gratką dla Menuhina wycofującego się właśnie z kariery solowej. W autobiografii artysta przyznał, że dla muzyka, który się starzeje i nie osiąga już perfekcji w grze na instrumencie, dyrygowanie może być rekompensatą. Tym właśnie była dla niego Sinfonia Varsovia. Jako dyrygent - powtarzając puentę znanego dowcipu - Menuhinem nie był, dając jednak orkiestrze nazwisko, przydał jej międzynarodowego uznania.
Każdy dyrygent był najpierw instrumentalistą. Niektórzy stanęli na podium wywołani z orkiestry, w której grali (na przykład wiolonczeliści Arturo Toscanini i Nikolaus Harnoncourt czy skrzypek Neville Marriner). W czasach baroku czy klasycyzmu każdy muzyk był w stanie poprowadzić zespół. Dyrygent, który uprawia tylko ten zawód, to wynalazek romantyzmu: gestykulująca, przyciągająca uwagę postać pasowała do obrazu artysty romantycznego - rozwichrzonego indywidualisty. W czasach dyktatu medialności znani muzycy często dyskontują nawet sukces osiągnięty na innym polu, podejmując działalność dyrygencką. Z punktu widzenia rynku to, że bywają nie tak dobrymi dyrygentami jak skrzypkami czy kompozytorami, nie ma wielkiego znaczenia. Oni sami traktują tę działalność podobnie jak Menuhin - jako zabezpieczenie emerytalne, choć bywa, że i w tej dziedzinie osiągają sukcesy.
Pozytywny wyjątek
Trudno posądzać jednak o "emeryckość" José Curę, który jest w pełni kariery śpiewaczej. Tym bardziej że czuje się najpierw dyrygentem, potem tenorem - zawód kapelmistrza zaczął przecież uprawiać o dziesięć lat wcześniej. Praca z Sinfonią Varsovia jest więc dlań powrotem do korzeni. Artyści mają dawać razem około piętnastu koncertów rocznie. Cura chce też pomóc orkiestrze w uzyskaniu stałej siedziby. Bez wątpienia ten związek powinien przynieść korzyści obu stronom.
Cura okazał się nie tylko rasowym dyrygentem, ale i showmanem w amerykańskim stylu. Wniósł świeżość na estradę filharmonii, gdzie rzadko widuje się takie gesty: dyrygent podnosi ręce, ale nikt nie zaczyna grać; dopiero chwilę później z balkonu odzywa się trąbka, a po niej wchodzi orkiestra i sama wykonuje uwerturę Rossiniego, podczas gdy dyrygent schodzi z podium. Ostatni raz coś takiego wydarzyło się tu na koncercie Filharmoników Nowojorskich w roku 1992, gdy Kurt Masur zostawił orkiestrę, by sama zagrała na bis.
Orkiestra samograj
Ten gest Cury świadczy o nim jak najlepiej. Artysta chciał dać szansę pokazania swoich umiejętności zespołowi o wyjątkowym statusie. Sinfonia Varsovia pracuje bez szefa. Menedżer Franciszek Wybrańczyk organizuje jej pracę od 25 lat - jeszcze od czasów, gdy grający w mniejszym składzie zespół nazywał się Polska Orkiestra Kameralna, a jego szefem był Jerzy Maksymiuk. Sinfonią Varsovia dyrygowały takie sławy, jak Claudio Abbado, Charles Dutoit, Jerzy Semkow czy Jan Krenz. Głównym zaś gościnnym dyrygentem był wybitny skrzypek Lord Yehudi Menuhin.
Orkiestry kameralne często nie mają stałego dyrygenta. Rzadkością jest jednak funkcjonowanie w taki sposób orkiestry symfonicznej: zespół kilkudziesięciu ludzi wymaga stałego nadzoru artystycznego. Sinfonia Varsovia była orkiestrą kameralną, lecz przekształciła się w symfoniczną. Odkąd cztery lata temu jej szefem muzycznym został Krzysztof Penderecki, powiększyła jeszcze skład. Obecność José Cury, zwolennika muzyki romantycznej i XX-wiecznej, także decyduje o przyszłości Sinfonii Varsovia jako zespołu symfonicznego.
Status orkiestry na polskim rynku jest również wyjątkiem: działa ona jako instytucja niezależna, bez siedziby; jej próby odbywają się w sali warszawskiego technikum kolejowego. To, że w tych warunkach zachowuje wysoki poziom, zakrawa na cud. Dzieje się tak dzięki rzadkiemu w polskich zespołach profesjonalizmowi.
Zabezpieczenie emerytalne
W latach 80. zespół ten stał się gratką dla Menuhina wycofującego się właśnie z kariery solowej. W autobiografii artysta przyznał, że dla muzyka, który się starzeje i nie osiąga już perfekcji w grze na instrumencie, dyrygowanie może być rekompensatą. Tym właśnie była dla niego Sinfonia Varsovia. Jako dyrygent - powtarzając puentę znanego dowcipu - Menuhinem nie był, dając jednak orkiestrze nazwisko, przydał jej międzynarodowego uznania.
Każdy dyrygent był najpierw instrumentalistą. Niektórzy stanęli na podium wywołani z orkiestry, w której grali (na przykład wiolonczeliści Arturo Toscanini i Nikolaus Harnoncourt czy skrzypek Neville Marriner). W czasach baroku czy klasycyzmu każdy muzyk był w stanie poprowadzić zespół. Dyrygent, który uprawia tylko ten zawód, to wynalazek romantyzmu: gestykulująca, przyciągająca uwagę postać pasowała do obrazu artysty romantycznego - rozwichrzonego indywidualisty. W czasach dyktatu medialności znani muzycy często dyskontują nawet sukces osiągnięty na innym polu, podejmując działalność dyrygencką. Z punktu widzenia rynku to, że bywają nie tak dobrymi dyrygentami jak skrzypkami czy kompozytorami, nie ma wielkiego znaczenia. Oni sami traktują tę działalność podobnie jak Menuhin - jako zabezpieczenie emerytalne, choć bywa, że i w tej dziedzinie osiągają sukcesy.
Pozytywny wyjątek
Trudno posądzać jednak o "emeryckość" José Curę, który jest w pełni kariery śpiewaczej. Tym bardziej że czuje się najpierw dyrygentem, potem tenorem - zawód kapelmistrza zaczął przecież uprawiać o dziesięć lat wcześniej. Praca z Sinfonią Varsovia jest więc dlań powrotem do korzeni. Artyści mają dawać razem około piętnastu koncertów rocznie. Cura chce też pomóc orkiestrze w uzyskaniu stałej siedziby. Bez wątpienia ten związek powinien przynieść korzyści obu stronom.
Więcej możesz przeczytać w 49/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.