Budżet Belki: najgorszy w cywilizowanym świecie, ale najlepszy w Polsce
Marek Belka potrafił wszystkim wmówić, że stworzył wspaniały budżet - z małym deficytem, niskimi podatkami, klarownym i sprawiedliwym rozłożeniem ciężarów fiskalnych oraz prowzrostowy. Prawda natomiast jest taka, że z deficytem 6 proc. PKB mamy najgorszy budżet w cywilizowanym świecie, w systemie podatkowym nie ma żadnej logiki, podatki rosną o kilka punktów, a wzrostu gospodarczego jak nie ma, tak i nie będzie. Mieszek zaprojektowany przez Belkę będzie dość niewygodnym przedmiotem, który poniesie Leszek Miller.
Katastrofa czy sukces?
Profesor Belka powiedział ostatnio, że może już spać spokojnie. Po przyjęciu przez Sejm podatkowych ustaw okołobudżetowych wie już, że nie dojdzie do wielkiej katastrofy, jaką byłby krach finansów publicznych. To prawda - krachu raczej nie będzie. Podobnie jak prawdą jest to, że za opłakany stan finansów odpowiedzialna jest AWS, która przez ostatnie dwa lata robiła wszystko, aby rozwalić budżet. Obie te prawdy nie oznaczają jednak, że środki, które zostały podjęte w celu ratowania państwowej kasy, są korzystne dla gospodarki i miłe dla obywateli. Na sześcioprocentowy deficyt Belki złożą się wszyscy, a nie tylko bogatsi, jak próbował przekonywać SLD.
W 2002 r. PKB ma wzrosnąć tylko o 1 proc. Krach to może nie jest, ale i sukces raczej umiarkowany. Osiągnięty wynik należałoby raczej umieścić w kategorii ulubionych scen reżyserów z Hollywood. Zawsze marzyli o tym, aby nakręcić pożar burdelu wywołany przez trzęsienie ziemi w trakcie powodzi. Dlatego teraz powinni do nas przyjechać z kamerami.
Nielekki los ministra Belki
Pan minister Marek Belka nie ma lekko. Mógł sfinansować dziurę w całości deficytem budżetowym, czym wpędziłby gospodarkę w galopującą inflację, odebrał jej ostatni impuls do rozwoju i nałożył na następne pokolenie wielki ciężar długu do spłacenia. A na dodatek nie mógłby spać, bo straszyłoby go widmo krachu finansowego. Deficyt ściął zatem do 40 mld zł (i tak strasznie dużo, bo to 6 proc. PKB) i twierdzi, że więcej nie mógł.
Zablokował wszystkie projekty przedwyborczych ustaw awuesowskich, które zapowiadały hojne rozrzucanie (nie istniejących) pieniędzy. Skierował także do Sejmu projekt nowelizacji 37 ustaw socjalnych. Ich zmiana powinna dać oszczędności rzędu 8-10 mld zł. To sporo, ale rozrzutność została tylko przykrócona, a nie zlikwidowana. Udział sztywnych wydatków w budżecie bowiem nie zmaleje, lecz (z 56 do 57,5 proc.) wzrośnie.
Jeszcze nie wieczór
To jednak jeszcze nie wieczór. Najpierw posłowie w komisji finansów, a potem posłowie i senatorzy podczas posiedzeń parlamentu zrobią niejedno, aby ten olaboga budżet dalej popsuć. A spokój - tradycyjnie - spłynie na nas tuż przed 23 marca, kiedy marszałek, kończąc debatę budżetową, retorycznie zapyta: kto z pań posłanek i panów posłów chce dalej pobierać poselskie uposażenie, zechce podnieść rękę i nacisnąć przycisk.
Katastrofa czy sukces?
Profesor Belka powiedział ostatnio, że może już spać spokojnie. Po przyjęciu przez Sejm podatkowych ustaw okołobudżetowych wie już, że nie dojdzie do wielkiej katastrofy, jaką byłby krach finansów publicznych. To prawda - krachu raczej nie będzie. Podobnie jak prawdą jest to, że za opłakany stan finansów odpowiedzialna jest AWS, która przez ostatnie dwa lata robiła wszystko, aby rozwalić budżet. Obie te prawdy nie oznaczają jednak, że środki, które zostały podjęte w celu ratowania państwowej kasy, są korzystne dla gospodarki i miłe dla obywateli. Na sześcioprocentowy deficyt Belki złożą się wszyscy, a nie tylko bogatsi, jak próbował przekonywać SLD.
W 2002 r. PKB ma wzrosnąć tylko o 1 proc. Krach to może nie jest, ale i sukces raczej umiarkowany. Osiągnięty wynik należałoby raczej umieścić w kategorii ulubionych scen reżyserów z Hollywood. Zawsze marzyli o tym, aby nakręcić pożar burdelu wywołany przez trzęsienie ziemi w trakcie powodzi. Dlatego teraz powinni do nas przyjechać z kamerami.
Nielekki los ministra Belki
Pan minister Marek Belka nie ma lekko. Mógł sfinansować dziurę w całości deficytem budżetowym, czym wpędziłby gospodarkę w galopującą inflację, odebrał jej ostatni impuls do rozwoju i nałożył na następne pokolenie wielki ciężar długu do spłacenia. A na dodatek nie mógłby spać, bo straszyłoby go widmo krachu finansowego. Deficyt ściął zatem do 40 mld zł (i tak strasznie dużo, bo to 6 proc. PKB) i twierdzi, że więcej nie mógł.
Zablokował wszystkie projekty przedwyborczych ustaw awuesowskich, które zapowiadały hojne rozrzucanie (nie istniejących) pieniędzy. Skierował także do Sejmu projekt nowelizacji 37 ustaw socjalnych. Ich zmiana powinna dać oszczędności rzędu 8-10 mld zł. To sporo, ale rozrzutność została tylko przykrócona, a nie zlikwidowana. Udział sztywnych wydatków w budżecie bowiem nie zmaleje, lecz (z 56 do 57,5 proc.) wzrośnie.
Jeszcze nie wieczór
To jednak jeszcze nie wieczór. Najpierw posłowie w komisji finansów, a potem posłowie i senatorzy podczas posiedzeń parlamentu zrobią niejedno, aby ten olaboga budżet dalej popsuć. A spokój - tradycyjnie - spłynie na nas tuż przed 23 marca, kiedy marszałek, kończąc debatę budżetową, retorycznie zapyta: kto z pań posłanek i panów posłów chce dalej pobierać poselskie uposażenie, zechce podnieść rękę i nacisnąć przycisk.
Więcej możesz przeczytać w 50/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.