Związki partnerskie dzielą rząd. „To gra partyjna. Przestrzeni do większych ustępstw nie ma”

Związki partnerskie dzielą rząd. „To gra partyjna. Przestrzeni do większych ustępstw nie ma”

Anita Kucharska-Dziedzic
Anita Kucharska-Dziedzic Źródło: Newspix.pl / Damian Burzykowski
To gra partyjna. Bycie przeciw zapewnia uwagę – tak o zarzutach PSL wobec projektu ustawy o związkach partnerskich mówi w cyklu „Wprost z rana” Anita Kucharska-Dziedzic. Jak dodaje wiceprzewodnicząca Nowej Lewicy, ustępstwa już były, a kolejne zmiany mogą być „kosmetyczne”.

Piotr Barejka, „Wprost”: Rządząca koalicja drży w posadach przez związki partnerskie?

Anita Kucharska-Dziedzic, posłanka i wiceprzewodnicząca Nowej Lewicy: Nie drży, spiera się od lutego o kształt rozwiązania, które wszyscy chcą wprowadzić. Jestem dobrej myśli. Głęboko wierzę w to, że finalnie PSL projekt ministry Katarzyny Kotuli poprze, a jeżeli będą zmiany, to raczej kosmetyczne.

Zapowiedzi jednak brzmią, jakby PSL miał zamiar storpedować ten projekt.

Dyskusja, która w tej chwili się toczy, jest dyskusją zastępczą.

Nie rozmawiamy o rozwiązaniach, które te dwie ustawy wprowadzają, tylko dyskutujemy, czy jest to ustawa rządowa, czy nie, przerzucamy się opiniami. Z tą dyskusją mamy też do czynienia dlatego, że być może niewiele osób, które zabrały w niej głos, przeczytało oba projekty ustaw. I może również dlatego, że w tych propozycjach nie ma niczego, do czego mogłyby mieć zastrzeżenia osoby o konserwatywnym światopoglądzie – zarówno w opozycji, jak i koalicji rządzącej.

Urszula Pasławska, wiceprezes PSL, nazwała projekt „ustawą małżeńskopodobną”. Podkreślała, że nie zgadza się na to, aby związek partnerski zawierać w urzędzie stanu cywilnego, na zmianę nazwisk, na zapisy dotyczące opieki nad dziećmi. PSL zapowiada nie tylko liczne uwagi do projektu ministry Kotuli, ale też swój projekt. Widzi pani szansę na kompromis?

Ministra Kotula robiła, co mogła aby ten projekt zadowolił wszystkich krytyków. Odkąd w lutym zapowiedziała, że nad nim pracuje, dyskusje toczyły się głównie wokół uroczystości w urzędzie stanu cywilnego, kwestii adopcji dzieci czy pieczy faktycznej nad dziećmi z innych związków.

Powiedziałabym, że ta dyskusja skręcała bardzo w prawo. Zniknęła z horyzontu rozmowa na przykład o równości małżeńskiej, czyli podstawowym postulacie Lewicy. Zaczęliśmy od postulatu o równości małżeńskiej, a skończyliśmy na tym, że mówimy o rejestrowanych związkach partnerskich. W gruncie rzeczy realizujemy obowiązek, który wynika z wyroków Europejskiego Trybunału Praw Człowieka.

Rejestrowany związek partnerski zasadniczo się różni od małżeństwa. Nie będzie uroczystości, tylko samo podpisanie dokumentów. Urzędnik zarejestruje związek partnerski tak, jak urodzenie, małżeństwo lub zgon. Nie będzie tego całego rytuału, na który ludzie tyle lat czekali, bo to również jest dla nich ważne.

Jeżeli chodzi o kwestie finansowe, to też mamy odwrotność. W przypadku małżeństwa z chwilą jego zawarcia powstaje – z mocy ustawy – wspólność majątkowa, z której można zrezygnować. Związek partnerski nie będzie dawał tej wspólności. Dopiero wizyta u notariusza może to zmienić. A w przypadku śmierci partnera nie będzie podatku od spadku, bo partnerzy będą traktowani jak najbliższa sobie rodzina, którą przecież są. Co do nazwiska, przecież jeżeli ktoś chce zmienić nazwisko, może to zrobić już teraz, tylko w innej procedurze. To nie jest nic nowego.

Czytaj też:
Kolejna afera PiS wychodzi na jaw. „To był wielki skok na kasę. Mamy daty i nazwiska”

Czy Lewica byłaby skłonna zaakceptować jeszcze jakieś ustępstwa?

W tej chwili przestrzeni do większych ustępstw raczej nie ma. Możemy coś inaczej nazwać w projekcie, użyć innych słów. Przestrzeń, żeby cokolwiek jeszcze pozmieniać, jest naprawdę mikroskopijna. Zwracam uwagę, że pani ministra poszła już na ustępstwa wobec PSL-u, rezygnując między innymi z uroczystości w urzędzie stanu cywilnego.

Wyrugowanie nawet podpisywania tego dokumentu w urzędzie byłoby dla mnie po prostu niezrozumiałe. To kwestia pozbawiania elementów natury symbolicznej, które jednak mają walor pewnej faktyczności, bo to państwo jest gwarantem praw nabywanych przy zawarciu związku partnerskiego. Nie notariusz, ale państwo. Najsmutniejsze jest to, że my ciągle zapominamy o ludziach, którzy od wielu lat czekają na związki partnerskie. Dla nich dyskusja o tym, jak bardzo urząd stanu cywilnego nie będzie ich dostrzegał, ile uwagi poświęci im urzędnik, jest upokarzająca.

Pozostałe kwestie nie budzą sprzeciwu. Bardzo ważny jest dostęp do informacji medycznej. Osoba, którą się kocha, z którą spędziło się pół życia, trafia nieprzytomna do szpitala. Nie jest w stanie podpisać papierka z upoważnieniem do odbioru informacji i partner lub partnerka staje się nagle obcą osobą. Nie może się niczego dowiedzieć. Podobnie z prawem do pochówku. Ile mieliśmy takich sytuacji, że ludzie całe życie spędzili ze sobą, a potem nie mogli pochować ukochanej osoby? To są absolutnie elementarne rzeczy, które dadzą ludziom poczucie bezpieczeństwa.

Dlaczego w takim razie toczy się ta – jak pani oceniła – zastępcza dyskusja?

Moim zdaniem PSL znalazł się w dosyć trudnej sytuacji, bo trudno mu krytykować faktyczne zapisy tej ustawy. Dyskusja nie jest więc o związkach partnerskich, ale o podmiotowości poszczególnych koalicjantów. Jeżeli się na coś zgadzamy, to nie wzbudzamy specjalnego zainteresowania mediów i opinii publicznej. Bycie przeciw zapewnia uwagę, pozwala przedstawić swoje stanowisko większemu gremium. Myślę, że chodzi o zaznaczenie odrębności, o grę partyjną, a nie faktyczne uprawnienia, które się ludziom da albo nie da.

To, że projekt o związkach partnerskich jest krytykowany i z prawej, i z lewej flanki, pokazuje, że już mamy kompromis, z którego, jak to z kompromisu, nikt nie jest w pełni zadowolony. Naprawdę, to nie jest kontrowersyjny projekt. Daje obywatelom elementarne prawa, które im się po prostu należą.

A może tym razem PSL powinno ustąpić Lewicy, skoro to właśnie głosami PSL-u w lipcu przepadła w Sejmie ustawa dekryminalizująca pomoc w aborcji?

Zawsze powtarzam, że PSL nie był tam jednomyślny, bo jednak cztery posłanki poparły projekt. Może to świadczy o mojej naiwności, ale jestem optymistką. Pamiętam, jak w poprzedniej kadencji Sejmu wnosiłam projekt o zmianie definicji gwałtu. Początkowo uchodził za absolutnie skrajny, krzyczano o lewackości, dyktacie feministek, ale potem przyszły badania opinii publicznej, które pokazały, że ponad połowa kobiet czeka na te zmiany, a w najmłodszej grupie kobiet to aż 90 procent.

Kiedy składałam projekt w tej kadencji Sejmu, to już nie był tylko projekt lewicowy, ale projekt posłanek reprezentujących wszystkie partie koalicyjne. Ministerstwo Sprawiedliwości bardzo mocno nas wsparło, projekt został przegłosowany nie tylko głosami koalicji – nikt się nie wyłamał – ale „za" głosowało także niemal 100 przedstawicieli PiS-u. Prezydent podpisał ustawę bez zwłoki.

Mam nadzieję, że to się skończy analogicznie, bo jak popatrzymy na badania opinii publicznej, to ludzie gremialnie chcą związków partnerskich. I mają świadomość, że to, co zostało po miesiącach oczekiwania przedstawione, to jest efekt dyskusji ze wszystkimi stronami sporu politycznego i światopoglądowego. Tymi, które chciały dużo, dużo więcej i tymi, które chciały znacznie mniej.

Czytaj też:
Fogiel o „turbopopulizmie” Tuska. „Cały jego plan jest elementem mydlenia oczu obywatelom”
Czytaj też:
Minister Kierwiński zapomniał o burmistrzu Kłodzka? „Wiem, że ma napięty harmonogram”

Artykuł został opublikowany w 44/2024 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.