Opuszczam Polskę obłąkaną, opłakaną
Lecę do USA. Wyjazd jest rodzinny, do niezbyt wielkiego miasta Syracuse w stanie Nowy Jork, położonego nieopodal Rochester, stolicy Kodaka. Następne felietony nie będą więc korespondencją spod Pentagonu, lecz ze zwykłego domu, w którym żyje czarny kot, a za oknami po drzewach skaczą wiewiórki. To jest ta milsza od Chicago czy Manhattanu Ameryka, w której żyje większość obywateli tego kraju.
Kiedyś ktoś mnie spytał, dlaczego lubię Amerykę. Trudno odpowiedzieć, bo poza tym, że kojarzy mi się ona właśnie z sielskością suburbiów, to w dodatku w Chicago są groby mego ojca i teścia. Obydwaj po II wojnie światowej nie mogli wrócić do ojczyzny, bo by ich natychmiast zapudłowała "władza ludowa". Teść przeszedł przez Sybir i walczył z Armią Andersa, a przed wojną był policjantem. Ojciec, legun Piłsudskiego, a potem zawodowy oficer Wojska Polskiego, też nie nadawał się do szeregów maszerujących z łopatami i śpiewem na ustach: "Dalej, jazda, fundamenty kłaść pod gmach Polski nowej". Mój stosunek do Ameryki jest zatem specyficzny, taki jak milionów innych Polaków mających krewnych za Atlantykiem. Lecę wszak do wnuka i prawnuków pogrzebanych w Chicago przodków. Dzielę tym samym los milionów rodziców, którzy po fali kolejnej wielkiej emigracji przełomu lat 70. i 80. "wybrali wolność". Uciekali przed biedą i brakiem perspektyw, a potem przed jaruzelszczyzną. Jeżeli czyjeś dzieci wyjechały do Europy, to pół biedy, ale jeżeli do USA, Australii, Afryki Południowej czy Brazylii, to gorzej. Ameryka to naprawdę inny świat. A co dopiero powiedzieć o Australii.
Jako jedyną wprawkę umysłową przed odlotem przeczytałem książkę "Tajemnice Amwaya". Jest to pouczająca książka, bo zgłębia sekrety olbrzymiej korporacji amerykańskiej i opisuje jej główną kwaterę w małym mieście w USA. Takie korporacje o światowym zasięgu przytłaczają możliwościami finansowymi i naukowo opracowanymi zasadami walki konkurencyjnej. Konkurenci posługują się zarówno metodami godziwymi i chwalebnymi (akcje charytatywne), jak i niezbyt chwalebnymi. Niegdyś, przebywając rok w Stanach jako poeta, razem z trzydziestoma innymi poetami z całego świata, byłem gościem Deer Company - światowego producenta traktorów i maszyn rolniczych. Prezes koncernu, przyjmując nas kalifornijskim winem w swym gabinecie, stał na tle mapy świata, na której nie były ważne granice kontynentów i państw, lecz granice handlowych wpływów Deer Company. Chiny i ZSRR, Francja razem z Polską, Argentyna z Nową Zelandią. Trzydziestu poetów z różnych kontynentów zaprowadzono do końca taśmy produkcyjnej, z której z rozpędem zjeżdżał co cztery minuty traktor...
To mi przypomina, że na chwilę opuszczam Polskę smutną, obłąkaną, opłakaną. Krainę, gdzie miota się poseł Wrzodak z Ligi Polskich Rodzin. Ta partia nie jest ani prawicą, ani lewicą, lecz religijną sektą głoszącą katolicyzm niezgodny z nauczaniem i duchem Kościoła, pod który się podszywa. Lecę do kraju, gdzie żaden Lepper nie zagrozi, że gnojowicą obsika Biały Dom.
Więcej możesz przeczytać w 50/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.