Jedna z definicji entuzjazmu, najbliższa greckiemu znaczeniu tego pojęcia, powiada, że jest to owładnięcie człowieka przez coś patologicznie bezrozumnego. Taki właśnie entuzjazm wykazali pomysłodawcy wysłania na ulice naszych miast patroli złożonych z policjantów i żandarmów. Gdyby więcej mundurowych na ulicach oznaczało większe bezpieczeństwo, wystarczyłoby wszystkich ubrać w mundury, a wówczas przestępczość spadłaby do zera. Po co zresztą poprzestawać na żandarmach i policjantach? Dołączając do mieszanych patroli jeszcze funkcjonariuszy straży pożarnej, straży granicznej, celników, lekarzy lub pielęgniarzy i księży, można by stworzyć doskonały oddział patrolowy. Policjanci zatrzymywaliby przestępców, żandarmi pilnowali, żeby zatrzymani nie odebrali funkcjonariuszom broni, strażacy nie dopuszczaliby do zaognienia sytuacji, straż graniczna czuwałaby, aby nie przekroczono granic obrony koniecznej (ewentualnie granic państwa w czasie pościgu), celnicy rekwirowaliby towary z przemytu, lekarze na bieżąco udzielali pomocy poszkodowanym, a księża spowiadali, gdyby ktoś złamał przykazania.
Głupota pomysłu mieszanych patroli polega na tym, że w krajach, gdzie jest najbezpieczniej, mundurowych w ogóle nie widać na ulicach, ale policjanci (zwykle po cywilnemu) pojawiają się natychmiast, gdy popełnione zostanie przestępstwo. Im liczniejszy będzie patrol, tym większa pewność, że przestępcy będą mieli dość czasu na łupienie i rabowanie, zanim w tym samym miejscu oddział pojawi się po raz drugi.
Żeby było śmieszniej, mieszane patrole wysłano na ulice prawie dokładnie w dwudziestą rocznicę wprowadzenia stanu wojennego. Czyżby z nostalgii? Jedną z odmian nostalgii jest nostalgie de la boue (dosłownie: za błotem). Polega ona na tym, że osoby wyrosłe w nędzy lub opresji po pewnym czasie zaczynają tworzyć wykoślawione wspomnienia tamtych warunków. Wspomnienia wybielające przeszłość. Podobnie dzieje się z żołnierzami, którzy doświadczyli strasznych rzeczy na froncie. Można zresztą odnieść wrażenie, że nostalgie de la boue dotyczy całego okresu PRL. Stąd rodzący się kult Edwarda Gierka i nieprzemijający kult generała Jaruzelskiego (vide: "Trzy wojny generała").
Przejawem entuzjazmu we wspomnianym na początku znaczeniu jest tocząca się w naszym kraju wojna z hipermarketami (vide: "Hiperiluzje kontra hipermarkety"). Zamiast szukać dla siebie miejsca na rynku, drobni kupcy (wspierani przez populistycznych polityków) domagają się, by państwo ich chroniło, a zwalczało hipermarkety. Tymczasem hipermarkety ogromnie poszerzyły swobodę wyboru, wymusiły poprawę jakości usług, przyczyniły się do obniżenia cen. Innymi słowy, wprowadziły nowy standard konsumpcji. Tych praw konsumenci nie dadzą już sobie odebrać. Walka z hipermarketami jest zatem walką z nami, konsumentami. Dlatego nie ma sensu i szans powodzenia.
Innym przejawem entuzjazmu jest wojna z Radą Polityki Pieniężnej. Rada jest chłopcem do bicia, obarczanym odpowiedzialnością za spadające tempo wzrostu, coraz większe bezrobocie, malejące wpływy budżetowe, za wszystko, z czym nie radzi sobie rząd (vide: "Piromani i strażacy"). I w tym wypadku mamy do czynienia z nostalgie de la boue, czyli za czasami, gdy nikt się nie przejmował inflacją, a złoty był walutą wartą mniej niż metal, z którego był bity. Twierdzenie, że te czasy były lepsze niż obecne, jest bezczelnością. Bezczelnością rozumianą - wedle łacińskiego znaczenia tego słowa - jako bezwstyd i zuchwałość bez polotu. Jak pisała prof. Maria Ossowska, tego typu bezczelność jest możliwa tylko w społeczeństwach, dla których honor nie ma większego znaczenia. W kulturze szanującej honor bezczelni hucpiarze są natychmiast osadzani i kompromitowani.
Z pewnością przeciwnikiem patologicznie bezrozumnego entuzjazmu był Stefan Kisielewski. Kisielowi nie przyszłoby do głowy wysyłać na ulice mieszane patrole czy zwalczać hipermarkety. Być może uznałby te posunięcia za oryginalne - oryginalnością dwugłowego cielęcia czy szczekającej papugi - ale sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem (vide: "Homo Kisiel"). Na szczęście ludzi zaliczających się do gatunku homo Kisiel przybywa bez genetycznych manipulacji (vide: "Gen olimpijski").
Pisarz William Thackeray powiadał, że snob to jest człowiek, który byle jak podziwia byle co. Warto się starać, by nasze społeczeństwo nie stało się zbiorowiskiem takich snobów, którzy bezrozumnych entuzjastów uważają za wzór zaangażowanego obywatela, a bezczelność hucpiarzy mylą ze skutecznością.
Więcej możesz przeczytać w 50/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.