Marta Byczkowska-Nowak: Jakie to uczucie znaleźć się z debiutanckim filmem na krótkiej liście do Oscarów?
Mahommed Almughanni: Wielkie szczęście. Zawsze marzyłem, że moje filmy osiągną poziom międzynarodowy, a znalezienie się na short liście do Oscara to wielkie osiągnięcie, którym jednak niełatwo się cieszyć w pełni, bo dla nas, Palestyńczyków, są to trudne czasy. Palestyna dała mi do wyrażenia mnóstwo uczuć, dobrych i złych, a Polska nauczyła mnie wyrażać te uczucia i dała mi mocny głos do opowiadania naszych palestyńskich historii.
Obecność na short liście daje mi nadzieje, że temat Palestyny mocniej zaistnieje w świadomości świata. Myślę, że tę nadzieję dzieli ze mną każdy Palestyńczyk.
Pierwszy film w życiu zrobiłem jako szesnastolatek w Gazie, razem z moim przyjacielem Youssefem Almashharawi. Obydwaj poczuliśmy wtedy, że film może być potężnym narzędziem docierania do ludzi z tematami, o których trudno opowiadać w inny sposób – marginalizowanymi, spychanymi, trudnymi, takimi, które dotyczą sprawiedliwości rasowej czy życia ludzi w czasie wojny. Marzę o tym, żeby wrócić do Gazy i znowu robić filmy z Youssefem. I choć na razie to jest niemożliwe, czuję szczęście, że jestem bliżej realizacji tego naszego wspólnego, wielkiego marzenia. Choć powiedzenie tego, co chcę, wcale nie było łatwe. Musiałem stoczyć walkę z producentami, którzy próbowali narzucać mi narrację zmieniającą wydźwięk filmu.
Opowiedz o tym więcej.
Na zrobienie tego filmu dostałem stypendium. Nie mogłem jednak zarejestrować firmy, bo działo się to w czasie pandemii, przekazałem więc stypendium Studiu Filmowemu Indeks, działającemu przy łódzkiej Szkole Filmowej. Indeks podpisał niekorzystną dla mnie umowę z francuskim koproducentem, który nie tylko utrudniał mi pracę, ale próbował forsować zupełnie inną wizję tej opowieści. Francuzi chcieli też narzucić mi izraelskich aktorów, co było dla mnie nie do pomyślenia w filmie przedstawiającym ucisk, jaki stosuje Izrael wobec Palestyńczyków.
Producent naciska, żeby film funkcjonował jako koprodukcja polsko-francuska, a nie polsko-palestyńsko-francuska, pomimo tego, że ze strony palestyńskiej poszło dużo sprzętu, pieniędzy i pracy ludzi. Udział Gaza Films w produkcji jest pomijany ze względów politycznych i biznesowych, jest im to po prostu na rękę.
Nie zgadzamy się też w kwestiach promocyjnych. Francuski producent promuje film przede wszystkim w języku hebrajskim, angielskim, a dopiero w dalszej kolejności arabskim, choć ponad 90 proc. dialogów w filmie jest w tym języku. Co najgorsze, producent zniekształca opowieść o filmie, komunikując, że bohater porusza się po „granicy" czy też „pograniczu" izraelsko-palestyńskim bez właściwego pozwolenia. To jest celowa manipulacja – historia nie rozgrywa się na żadnej granicy, tylko w nielegalnym izraelskim checkpoincie postawionym niezgodnie z prawem na terenie Palestyny. W świetle prawa międzynarodowego bohater filmu nie potrzebuje żadnych zezwoleń na poruszanie się po Palestynie, a jednak one są wymagane i to jest oś fabuły. Jak widzisz Palestyńczyk zawsze musi stoczyć jakąś walkę, choćby o prawdę i prawo głosu w swoim własnym filmie.
Jaki jest odbiór filmu na świecie?
Światowa recepcja sprawia, że widzę coraz większy rozdźwięk pomiędzy polityką a nastrojami społecznymi. Są dwa typy widza: ten, dla którego najważniejsze są kwestie artystyczne, za które zbieramy wiele pozytywnych ocen, i ten, do którego najbardziej przemawia historia rozgrywająca się w nielegalnym checkpoincie na terenie Palestyny. Jeżdżąc z filmem po wszystkich kontynentach widzę, jak wielu ludzi stoi po stronie Palestyny. Również duże społeczności żydowskie w wielu krajach.
Aktualne cyfrowe wydanie tygodnika dostępne jest w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.