Dramat przedsiębiorcy. „Jak w takiej sytuacji spojrzeć dzieciom w oczy?”

Dramat przedsiębiorcy. „Jak w takiej sytuacji spojrzeć dzieciom w oczy?”

Dodano: 
Smutny mężczyzna
Smutny mężczyzna Źródło: Unsplash / Nik Shuliahin
Stany depresji z powodu braku płynności finansowej są mi doskonale znane. Piekielnie trudno się z nimi walczy. Szczególnie wtedy, kiedy widzimy, że sytuacja nie ulegnie poprawie w ciągu jednego czy dwóch miesięcy. A może nigdy? Destrukcja wtedy zdecydowanie wygrywa z konstrukcją. Zamiast szukać sensownych rozwiązań, wpadamy w czarną rozpacz. Pierwsze reakcje organizmu, które pewnie są naturalne, to obezwładniający strach i panika – uważa Krzysztof Oppenheim, ekspert finansowy, wieloletni przedsiębiorca prowadzący kancelarię antywindykacyjną.

Krzysztof Budka: W powszechnej opinii przedsiębiorca, szczególnie taki z wieloletnim doświadczeniem, to twardziel, którego nic i nikt nie jest w stanie złamać. Czy tak jest faktycznie?

Krzysztof Oppenheim: Przedsiębiorca to bardzo szerokie pojęcie, dlatego na potrzeby naszej rozmowy proponuję je znacząco zawęzić. Nie każda osoba, która prowadzi działalność gospodarczą, zasługuje na godne miano przedsiębiorcy.

Co zatem pan proponuje?

Przedsiębiorca to brzmi dumnie. To odpowiedzialność, obowiązki, ciągła walka z licznymi zagrożeniami – ze wszystkich niemal stron, jakiś własny produkt, pracownicy na stanie. Nie jest dla mnie pełnowartościowym przedsiębiorcą osoba, która zamiast etatu rozlicza się z pracodawcą poprzez działalność gospodarczą, mowa tu o samozatrudnieniu. Mamy też – w każdym okresie – na rynku sporą grupę tzw. przypadkowych przedsiębiorców. Ktoś próbuje coś zarobić na własnej działalności gospodarczej, akcja zamyka się szybką plajtą i błyskawicznie kończą się marzenia o prowadzeniu biznesu przez taką osobę. Mamy też młodych niby-przedsiębiorców, którym rodzice ufundowali własny biznes, a jak syn/córka ma braki w kasie – rodzice oczywiście dołożą do firmy dziecka.

Przedsiębiorcą – na potrzeby naszej rozmowy – jest dla mnie taka osoba, która prowadzi działalność na własny rachunek od co najmniej pięciu lat. I jakoś sobie radzi, mimo tak wielu zawirowań, z jakimi mieliśmy do czynienia w okresie od początku pandemii. Ale taki naprawdę rasowy przedsiębiorca to ktoś, kto prowadzi firmę/firmy dłużej niż 10 lat. I nie ma zamiaru składać broni, nie narzeka na swój los. I zrobi wszystko, aby nie pójść na „bezpieczny” etat.

Jak zatem przedstawia się obecnie kondycja polskich przedsiębiorców, ograniczając się do określonej przez pana grupy? Skoro ktoś przeżył ostatnie cztery lata, utrzymując się w biznesie, to pewnie jest zahartowany?

Pewnie pije pan do powiedzenia „co nas nie zabije, to nas wzmocni”. Nie jest tak do końca. Niemal każdy z nas, przedsiębiorców, jest ostro poobijany, a przez to osłabiony pod kątem psychiki.

Jest to naturalna reakcja organizmu na nieustanny stres, któremu jesteśmy poddawani co rusz przez bezsensowne akcje „systemu” i kolejne władze. Ale z drugiej strony, tak można zmienić cytowane powiedzenie: co nas nie zabiło, pozwoliło nam na zdobycie nowych doświadczeń w walce z przeciwnościami losu. Jednak w większości przypadków te ciągłe wojny – i to na wielu frontach – osłabiają, a nie wzmacniają psychikę przedsiębiorcy.

Kto jest zatem największym wrogiem przedsiębiorcy? Opresyjny system, o którym pan wspomina? Konkurencja? Czy może jeszcze coś innego?

Jeśli ktoś się boi konkurencji, nie powinien brać się za własny biznes. Największym zagrożeniem dla przedsiębiorcy nie jest system – co sugeruje pan w pytaniu – a jest jego zaufanie do systemu. Nazwijmy sprawę po imieniu: zadaniem systemu jest niszczenie przedsiębiorców, umniejszanie naszej roli. Mówi się o tym od lat całkiem oficjalnie, choćby na corocznych zlotach globalistów w Davos. Uczestniczą w tych spędach także nasi najważniejsi politycy, tam dostają wytyczne, jakimi sposobami nas wykańczać. I tego nie zmienimy. Ale mając tę wiedzę, możemy zrewidować nasz stosunek do systemu, przyznając temuż zerowy poziom zaufania. Podobnie jest z podejściem do praworządności. Skoro prawo jest kluczową częścią systemu – i czasem bronią przeciwko nam – nie musisz się bezrefleksyjnie podporządkowywać idiotycznym nakazom/zakazom, jeśli te godzą w twoje interesy. Mieliśmy tego wiele przykładów w okresie tzw. walki z pandemią. Jeśli ktoś był w pełni posłuszny obostrzeniom, często kończyło się to tragicznie dla takiego przedsiębiorcy, w tym także ciężkim bankructwem. Ale mamy jeszcze jedno, równie potężne zagrożenie, z którym musi się zmierzyć każdy przedsiębiorca.

Czyli?

Czynnik ludzki. Dotyczy to wszystkich możliwych relacji, zależności i dokładnie każdej branży. W pierwszej kolejności miejmy na uwadze pracowników, ale także klientów, kontrahentów, czy też nieuczciwego wspólnika. Uczciwy przedsiębiorca, który nie uwzględni w swoich działaniach ryzyka czynnika ludzkiego, popełnia klasyczny błąd projekcji, zakładając, że inne osoby są jakby naszym odbiciem. Czyli niby wiemy – a tak naprawdę tylko tak nam się wydaje – jak mogą się zachować w danej sytuacji. Na przykład pomagamy ważnemu pracownikowi w jego życiowym problemie, idziemy mu na rękę w wielu ważnych dla niego sytuacjach. Liczymy więc, że taka osoba zawsze będzie wobec nas lojalna i uczciwa. A okazuje się, że ten „zaufany pracownik” wycina nam taki numer, który może przewrócić cały biznes. Wielu przedsiębiorców doświadczyło tego na własnej skórze.

Czas na pierwsze wnioski z naszej rozmowy. Aby przedsiębiorca mógł przetrwać na tym „polu walki”, jakim jest dziś prowadzenie własnego biznesu, konieczne są: zero zaufania do systemu, wybiórcze podejście do praworządności oraz bardzo ograniczone zaufanie do ludzi, nawet do tych, którzy wiele nam zawdzięczają lub których uważamy za bliskich?

Zgadza się. Bardzo dobre podsumowanie. Prowadzenie firmy dziś to prawdziwa szkoła przetrwania. Takie mamy czasy.

Osłabienie psychiki na skutek ciągłego stresu oraz nieustająca walka z przeciwnościami losu mogą prowadzić do depresji. Czy ta często dopada przedsiębiorców?

Zdecydowanie częściej, niż nam się to wydaje.

Jakiego typu problemy najmocniej osłabiają psychikę przedsiębiorcy, powodując depresję?

Pomińmy tu problemy natury rodzinnej czy te zdrowotne – to nie moja specjalizacja. Z pewnością najbardziej osłabia psychikę przedsiębiorcy trwały brak płynności finansowej. Choćby z tego powodu, że wtedy praca przedsiębiorcy jakby przestaje mieć sens. Po co harować, czasem i siedem dni w tygodniu, skoro na koniec miesiąca trzeba jeszcze do firmy dołożyć? I właśnie z takimi problemami bardzo często muszą się ostatnio mierzyć nasi przedsiębiorcy. W okresie tzw. „walki z pandemią” mieliśmy przecież trzy bezsensowne lockdowny, potem 11-krotne podwyżki stóp procentowych, następnie Polski Ład, potężną inflację oraz bardzo znaczący wzrost cen energii elektrycznej, gazu i paliw. Do tego dochodzą też problemy konkretnych segmentów rynku: branży transportowej, handel międzynarodowy z naszymi sąsiadami ze Wschodu czy też rolnicy walczący z Zielonym Ładem i nieuczciwą konkurencją towarów z Ukrainy. Mało jest obecnie podmiotów i branż, które w żaden sposób nie ucierpiały na tak licznych, wymienionych wcześniej plagach. A przecież te kataklizmy – co widać gołym okiem – są sprowokowane przez wspomniane pseudoelity. Aby przedsiębiorczość coraz bardziej wygaszać. Jak nadmieniłem, na celowniku tych unijnych dewastatorów znaleźli się także rolnicy.

Utrzymujący się brak płynności finansowej może mieć bardzo daleko idące skutki. Nie tylko dla firmy, ale także dla samego przedsiębiorcy oraz jego rodziny.

No właśnie. Tu dobrze jest uwzględnić fakt, że przedsiębiorca prowadzi firmę nie jedynie dla kasy – co najczęściej się nam zarzuca. Celem prowadzenia biznesu to przede wszystkim inna jakość życia: wolność nieznana pracownikom etatowym, nawet tym bardzo dobrze zarabiającym, wysoka pozycja społeczna w lokalnym otoczeniu oraz możliwość nieliczenia się z każdym groszem i wydatkami np. na wakacje, na przyzwoity samochód, na wygodne mieszkanie (dom) czy na własne przyjemności. Proszę nie mylić tego z szastaniem pieniędzmi na prawo i lewo, chociaż z takimi przypadkami można się także spotkać. Te wszystkie korzyści i przywileje tracimy, jeśli prowadzenie firmy przestaje mieć sens. Ma to miejsce m.in. wtedy, kiedy budżet miesięczny wyraźnie się nie spina. Wówczas nie tylko tracimy poczucie bezpieczeństwa, ale także mamy wizję, że za chwilę nasze życie – i naszej rodziny – zamieni się w koszmar. Możemy bowiem spaść na sam dół drabinki społecznej.

Widmo bankructwa to także obawa, że stracimy dach nad głową i staniemy się bezdomni, nieprawdaż?

Oczywiście. Szczególnie, jeśli nasze mieszkanie lub dom obciążone jest sporym kredytem, na którego spłatę nie mamy środków. Jak w takiej sytuacji spojrzeć dzieciom w oczy? Naszym przyjaciołom? Nie jest trudno w ten sposób wyobrazić sobie nieodległą przyszłość w najczarniejszych barwach. Jeśli faktycznie spotka nas taka sytuacja i nie widzimy szans na znaczącą, rychłą poprawę stanu finansów, wpadamy w panikę. Wtedy depresja murowana.

Czy opisany przez pana przykład, kiedy finanse walą się na całego i nie widać znikąd pomocy, może pchnąć przedsiębiorcę do ostateczności? W kierunku samobójstwa?

Niestety tak. Samobójstwa przedsiębiorców to jednak wciąż w Polsce temat tabu, zamiatany pod dywan. Cieszę się, że tę kwestię pan poruszył w naszej rozmowie, bowiem wcale nie są to odosobnione przypadki.

W grudniu 2020 roku bardzo głośno było o samobójczej śmierci Jarosława Gasika, restauratora z Wrześni. Czy można było tej tragedii zapobiec?

Nie jestem uprawniony do takiego wniosku, nie miałem bowiem okazji poznać osobiście pana Gasika. Z informacji, jakie można było o nim przeczytać mediach, wiemy, że był to człowiek, którego z pewnością można określić mianem „lokalnego bohatera”. Świetny pracodawca, wizjoner, niezwykle pracowita i kreatywna osoba. Przypomnijmy więc, co pchnęło tego przedsiębiorcę do samobójczej śmierci.

Oto wypowiedź jego pracownika za publikacją Radia Zet: „Szef załamał się z powodu lockdownu. Remontował z pietyzmem pałac w Opieszynie, który był jego oczkiem w głowie przez wiele lat. Stworzył piękne miejsce. Kiedy remont się zakończył, czyli w połowie 2020 roku, okazało się, że interes nie może ruszyć. A zobowiązania rosną”.

W ten oto sposób ta inwestycja, wspaniałe dzieło życia tego przedsiębiorcy, zamieniło się w pełną katastrofę.

Restaurator powiesił się w swoim lokalu. Możemy domniemywać, że w głowie p. Gasika, zrodził się ten „pomysł”, jako honorowe wyjście z sytuacji, której w żaden sposób nie umiał rozwiązać.

Taki makabryczny „plan B”. Dla niektórych ludzi – jest to dziś niezwykle wąska grupa – honor i uczciwość wciąż są wartościami absolutnie nadrzędnymi.

Z pewnością inwestycja ta, a pewnie także wcześniejsza działalność biznesowa, musiała opierać się na potężnych kredytach. Kiedy nadszedł absolutnie nieoczekiwany lockdown, ogłoszony z dnia na dzień, przychody spadły do zera. Sytuacja jak z najgorszego snu, na dodatek niemożliwa do przewidzenia.

To właśnie spotkało p. Jarosława Gasika. Mam prawo przypuszczać, że o jego decyzji samobójczej śmierci zadecydowała nadodpowiedzialność. Uznał, że w jego systemie wartości zignorowanie pewnych zobowiązań, np. tych wobec banków, nie mogło mieć miejsca. Rozumiem takie podejście, bowiem przez wiele lat prowadzenia własnej firmy, ja także niezwykle poważnie podchodziłem do wszystkich zobowiązań, nie dzieląc ich na poszczególne kategorie, co jest absolutnie niezbędne w przypadku utraty płynności finansowej.

Czyli skoro nie mam środków na opłacenie wszystkich kosztów i rachunków, muszę dokonać pewnej selekcji?

Oczywiście, przecież to matematyka na poziomie klas wczesnoszkolnych. Skoro mam do dyspozycji jedynie 100 tys. zł, nie ogarnę wszystkich kosztów, które wynoszą 200 tys. zł. Muszę więc podjąć decyzję, jakie rachunki opłacić, a które odpuścić. Jak zatem dokonać takiego wyboru w sposób optymalny? Tym właśnie zajmuje się dziedzina, w której się specjalizuje, czyli antywindykacja. Wiedzy tej nie nabyłem z książek. To efekt doświadczeń, które zdobyłem podczas ponad 30 lat prowadzenia własnej działalności. W tym czasie aż czterokrotnie przechodziłem problem trwałej utraty bieżącej płynności finansowej.

Czy udało się wtedy panu uniknąć stanów depresyjnych? Jakie jest pańskie doświadczenie w tej kwestii?

Stany depresji z powodu braku płynności finansowej są mi doskonale znane. Piekielnie trudno się z nimi walczy. Szczególnie wtedy, kiedy widzimy, że sytuacja nie ulegnie poprawie w ciągu jednego czy dwóch miesięcy. A może nigdy? Destrukcja wtedy zdecydowanie wygrywa z konstrukcją. Zamiast szukać sensownych rozwiązań, wpadamy w czarną rozpacz. Pierwsze reakcje organizmu, które pewnie są naturalne, to obezwładniający strach i panika.

Wydaje się, że właśnie w takich momentach musimy znaleźć siłę i wziąć się w garść?

Niby tak. Łatwo to powiedzieć, ale wykonać znacznie trudniej. Prowadzona przeze mnie kancelaria aktywnie zajmuje się m.in. pomocą osobom, które znalazły się w fatalnej sytuacji finansowej. Jedno z haseł tej działalności: „nie ma sytuacji bez wyjścia. Musimy jednak to wyjście znaleźć”. I to jest właśnie konstrukcja. Bowiem często też przywołuję inne hasła: „nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej” oraz „najgorszym rozwiązaniem jest bierność”. Bez wspomnianej konstrukcji, czyli szukania za wszelką cenę wyjścia z sytuacji, problem sam się nie rozwiąże. Stan depresji pozbawia nas możliwości podejmowania nawet najprostszych decyzji typu: czy założyć dziś ciemną marynarkę, czy jasną? Kupić dwie butelki wody czy może trzy? Jeśli więc damy szansę destrukcji na mocne osadzenie się w naszej psychice i nie będziemy na siłę wprowadzać doń konstrukcji – poddajemy się bez walki. Musimy sobie z tego zdać sprawę, że w stanach depresji sami dla siebie jesteśmy największym wrogiem – bo niszczą nas... własne myśli. Jeśli sobie to uświadomimy i podejmiemy tę walkę z samym sobą, wtedy mamy szansę na poprawę stanu psychiki, ale zwykle jest to mozolny proces. Tak było w moim przypadku.

A co jeśli tej walki nie podejmiemy?

Utrzymująca się przez długi czas depresja potęguje uczucie, które określa się jako „ból istnienia”. Ból ów jest definiowany przez wybitnego suicydologa Edwina Shneidmana jako „stan intensywnego psychicznego cierpienia, któremu towarzyszą poczucie wstydu, upokorzenia, rozpaczy, samotności i lęku”. Według Shneidmana, w sytuacji, kiedy ból psychiczny osiągnie niemożliwą do zniesienia dla jednostki intensywność, stanowi rzeczywiste źródło zachowań samobójczych.

Gdzie przedsiębiorca, który popada w tak silną depresję, ma myśli samobójcze, powinien szukać pomocy?

I tu napotykamy na największy problem. Nasz system opieki zdrowotnej nie oferuje takim osobom żadnej pomocy. W 2021 r. zorganizowałem debatę właśnie na temat samobójstw przedsiębiorców. Oprócz mnie uczestnikiem debaty był m.in. prof. dr hab. Andrzej Kokoszka, bardzo doświadczony psychiatra i psychoterapeuta, także suicydolog, który bardzo dużo wniósł do naszej rozmowy. Kiedy jednak podczas programu padło pytanie, jak może psychiatria pomóc osobie (mowa była w tym przypadku właśnie o przedsiębiorcach), która jest w tak złym stanie psychicznym, iż rozważa samobójstwo – odpowiedź pana profesora mnie zdumiała: „Można jedynie położyć go na oddział”. Tyle ma dziś nasza służba zdrowia do zaoferowania przedsiębiorcom w podobnej sytuacji: załóż piżamkę, będziesz miał w sali świetne towarzystwo: Napoleona i Juliusza Cezara, damy ci trochę psychotropów, a problemy same się rozwiążą.

Czytaj też:
Michał Figurski w druzgocącym wyznaniu. „Chciałem się zabić”

Jaką rolę odgrywa rodzina przedsiębiorcy zmagającego się z depresją: pomaga czy raczej przeszkadza?

Kiedy mowa o stanach depresyjnych przedsiębiorcy wywołanych poważnymi problemami finansowymi, można powiedzieć, że jest to najlepszy test dla danej rodziny. Te byle jakie prawie zawsze się wtedy rozpadają. Często zamiast próby wspólnego rozwiązania problemu, wsparcia i współczucia, w związku pojawiają się karczemne awantury i wzajemne obwinianie się za zaistniałą sytuację. Mamy więc i w pracy piekło, i w domu piekło. Jeśli dany przedsiębiorca traktował wcześniej rodzinę jako wartość absolutnie nadrzędną, jego życie traci sens, więc wspomniany „ból istnienia” bardzo się intensyfikuje. Jeśli jednak jest inaczej, tj. mamy do czynienia z prawdziwą, zdrową, kochającą się rodziną, motywacja przedsiębiorcy do rozwiązania problemu jest ogromna. Wtedy zarówno szansa na pokonanie depresji, jak również na znaczącą poprawę sytuacji – w jakimś dystansie czasowym – jest bardzo prawdopodobna. Powtarzam: nie ma sytuacji bez wyjścia, trzeba je tylko znaleźć.

Co może pan poradzić przedsiębiorcom, którzy są w stanie ciężkiej depresji? Jak im pomóc?

Trzymajmy się założenia, iż powodem depresji jest zapaść finansowa. Wtedy taki przedsiębiorca najczęściej niszczy swoją psychikę,obwiniając się w stu procentach za zaistniałą sytuację, wyszukuje błędów w swoich działaniach i zaniechaniach. Takie właśnie myśli, ogromne poczucie winy i podważanie przed sobą własnych biznesowych kompetencji to czysta destrukcja. Musimy sobie z tego zdawać sprawę, także w sytuacji, kiedy błędów się nie ustrzegliśmy. Aby pójść w kierunku konstrukcji, na początek musimy zredefiniować wiele pojęć, takich jak: odpowiedzialność, uczciwość, honor, sukces, wstyd, także: porażka biznesowa i życiowa. Bardzo trudno jest „przerobić” na nowo te pojęcia bez pomocy z zewnątrz. Mnie na szczęście się to udało, ale był to długi proces, trwający kilka lat. Obecnie wykorzystuję tę umiejętność w swojej pracy i dzielę się wiedzą w tym zakresie z klientami. Czasem wystarczy jedna godzinna rozmowa, aby przedsiębiorca, który kompletnie nie widział już szans na uratowanie biznesu przed plajtą, a rodziny przed bezdomnością i upokorzeniem – spojrzał z optymizmem na swoją sytuację i na najbliższą przyszłość. To na początek.

Czytaj też:
Maszynista wyskoczył z pędzącego pociągu. Zostawił kilkuset pasażerów
Czytaj też:
Olaf Lubaszenko poruszająco o swojej chorobie. „Nic się nie uda”

Artykuł został opublikowany w 4/2025 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.