Jeśli ktoś próbuje być bardziej patriotyczny niż Polak, umiera w mękach z przedawkowania
W świecie, jaki zaistniał po 11 września, ludzie chcą przedmiotów, które wywołują uśmiech". Wprawdzie można się spierać, czy zamachy na World Trade Center i Pentagon wzbudziły w nas akurat szczególną potrzebę jakichkolwiek przedmiotów (no, może kamizelek kuloodpornych i spadochronów), ale słowa te wygłosił człowiek tak wnikliwie analizujący ludzkie zachowania, że warto się zastanowić nad jego opinią. Człowiekiem tym jest szef marketingu miesięcznika "Playboy", który - jak wiadomo - specjalizuje się w propagowaniu istot o wyjątkowo okazałych uszach, więc z jego znajomością tajników ludzkich potrzeb trzeba się liczyć.
"Playboy" poddał zatem stan ludzkiej duszy po 11 września uważnej analizie i wyciągnął z niej praktyczne wnioski. Następnie wziął pod uwagę najbardziej palące potrzeby społeczeństwa i sporządził kolekcję kalesonów, szlafroków i piżam z lamy lub lekkiej bawełny ze swoim symbolem króliczka. Wdzięczność ludności markotnej z powodu zamachów terrorystycznych i tak z pewnością nie ma granic, ale jakże ustawać w jej pocieszaniu, jeśli przy okazji można zaspokoić także potrzeby dodatkowe. "Niektóre modele - dodał z dumą dyrektor działu marketingu pisma - świecą w ciemności, więc panie nie zgubią swego partnera po zgaszeniu światła". Ten pan najwyraźniej sądzi, że po 11 września z ludzi porobiły się już takie smutasy, iż po zgaszeniu światła nie zdejmują kalesonów, tylko przechadzają się po pokoju w nadziei, że partnerka ich nie zauważy i nie będzie zmuszać do przerywania rozważań o walce z terroryzmem. W trosce o ciągłość gatunku ludzkiego "Playboy" umożliwia trafienie na ich ślad dzięki sygnałom świetlnym. Jeszcze trochę, a dzięki ofiarności redakcji doczekamy się prezerwatyw z bateryjką, pozwalających na uzyskanie efektu latarni morskiej. Wtedy już zguba znajdzie się na pewno. Postęp nie zna granic.
Postępowość kolekcji "Playboya" polega również na tym, że pomaga w zwalczaniu starożytnych przesądów i uprzedzeń. Pisząc poemat "O naturze wszechrzeczy", Lukrecjusz próbował nas przekonać, że "światło i chuć to śmiertelni wrogowie". Naprawdę? Szkoda, że nie możemy już zaproponować Lukrecjuszowi włożenia świecącej w ciemności piżamki z króliczkiem. Ciekawe, czy czytelniczki podzieliłyby jego mniemanie. Pewno nie, gdyż autorzy kolekcji z pewnością czytali "Wesele" i dzięki temu doskonale wiedzą, jaki efekt wywołałby w tym stroju Lukrecjusz: "Ćmy brzęczą najwięcej koło świec; gdzie błyska, muszą się zbiec". Amerykanie znowu czerpią pełnymi garściami z naszego dorobku narodowego, a my nie mamy z tego nawet procentów od utargu w sklepach sieci Bloomingdale’s, która rozprowadza świecące szlafroki. Wykorzystali już Kościuszkę, Pułaskiego i Brzezińskiego, a teraz bezwstydnie robią interesy na obserwacjach Wyspiańskiego. Co więcej, starają się stworzyć wrażenie, że świecące kalesony sporządzili z pobudek patriotycznych: żeby rozweselić społeczeństwo po bolesnych doświadczeniach z 11 września. Tymczasem w czym jak w czym, ale w patriotyzmie mamy absolutny monopol. Jeśli ktoś próbuje być bardziej patriotyczny niż Polak, umiera w mękach z przedawkowania, czego broń Boże nie życzymy naszym najbliższym sojusznikom. Dlatego bez kompleksów uprzejmie przypominamy, że pionierem łączenia efektów świetlnych z pracą dla kraju rodzinnego był już pod koniec XVIII wieku Wojciech Bogusławski, któremu zawdzięczamy następujące spostrzeżenie: "Służyć swej ojczyźnie miło (…) byle światło w ludziach było".
Dyrektor działu marketingu "Playboya" może sobie tę myśl wyhaftować złotą nitką na kalesonach, żeby mu świeciła nawet w ciemnościach - w każdym razie, dopóki go partnerka w końcu nie odnajdzie, kierując się łuną bijącą spod kołdry. Być może jednak partnerka zna stare angielskie przysłowie "Nie wybieraj ani żony, ani bielizny przy świetle świecy" i będzie wolała poczekać do świtu. A wtedy - gdy on przestanie błyszczeć kalesonami - ona, patrząc na niego, zabłyśnie parafrazą cytatu z XIX-wiecznego humorysty angielskiego W.S. Gilberta i powie: "Łatwo ujdzie on za czterdziestolatka o zmroku, ze świecą za plecami". Albo w fosforyzującej piżamie.
Bardzo mi było żal ofiar zamachów w Nowym Jorku i Waszyngtonie (jak i ofiar wszystkich innych zamachów, w których ginęli lub stawali się kalekami przypadkowi niewinni ludzie). Teraz jednak - jeśli to możliwe - zaczyna mi ich być żal jeszcze bardziej, kiedy widzę, jak różni faceci próbują w tym żalu utulić publiczność, wciskając jej kit i dorabiając okolicznościową ideologię do poprawiania rocznego bilansu. "A teraz, na cześć ofiar zamachów z 11 września, pan Grzesio wykona przewrót w tył przez lewe ramię, a datki zbierze pani Stefa". I już, prawda, nie jesteśmy tacy zafrasowani, wszystko jawi się w jaśniejszych barwach, a w dodatku zarysowało się pewne ożywienie na rynku. Nie wiem jak państwo, ale ja tam wolę już być smutny niż durny.
"Playboy" poddał zatem stan ludzkiej duszy po 11 września uważnej analizie i wyciągnął z niej praktyczne wnioski. Następnie wziął pod uwagę najbardziej palące potrzeby społeczeństwa i sporządził kolekcję kalesonów, szlafroków i piżam z lamy lub lekkiej bawełny ze swoim symbolem króliczka. Wdzięczność ludności markotnej z powodu zamachów terrorystycznych i tak z pewnością nie ma granic, ale jakże ustawać w jej pocieszaniu, jeśli przy okazji można zaspokoić także potrzeby dodatkowe. "Niektóre modele - dodał z dumą dyrektor działu marketingu pisma - świecą w ciemności, więc panie nie zgubią swego partnera po zgaszeniu światła". Ten pan najwyraźniej sądzi, że po 11 września z ludzi porobiły się już takie smutasy, iż po zgaszeniu światła nie zdejmują kalesonów, tylko przechadzają się po pokoju w nadziei, że partnerka ich nie zauważy i nie będzie zmuszać do przerywania rozważań o walce z terroryzmem. W trosce o ciągłość gatunku ludzkiego "Playboy" umożliwia trafienie na ich ślad dzięki sygnałom świetlnym. Jeszcze trochę, a dzięki ofiarności redakcji doczekamy się prezerwatyw z bateryjką, pozwalających na uzyskanie efektu latarni morskiej. Wtedy już zguba znajdzie się na pewno. Postęp nie zna granic.
Postępowość kolekcji "Playboya" polega również na tym, że pomaga w zwalczaniu starożytnych przesądów i uprzedzeń. Pisząc poemat "O naturze wszechrzeczy", Lukrecjusz próbował nas przekonać, że "światło i chuć to śmiertelni wrogowie". Naprawdę? Szkoda, że nie możemy już zaproponować Lukrecjuszowi włożenia świecącej w ciemności piżamki z króliczkiem. Ciekawe, czy czytelniczki podzieliłyby jego mniemanie. Pewno nie, gdyż autorzy kolekcji z pewnością czytali "Wesele" i dzięki temu doskonale wiedzą, jaki efekt wywołałby w tym stroju Lukrecjusz: "Ćmy brzęczą najwięcej koło świec; gdzie błyska, muszą się zbiec". Amerykanie znowu czerpią pełnymi garściami z naszego dorobku narodowego, a my nie mamy z tego nawet procentów od utargu w sklepach sieci Bloomingdale’s, która rozprowadza świecące szlafroki. Wykorzystali już Kościuszkę, Pułaskiego i Brzezińskiego, a teraz bezwstydnie robią interesy na obserwacjach Wyspiańskiego. Co więcej, starają się stworzyć wrażenie, że świecące kalesony sporządzili z pobudek patriotycznych: żeby rozweselić społeczeństwo po bolesnych doświadczeniach z 11 września. Tymczasem w czym jak w czym, ale w patriotyzmie mamy absolutny monopol. Jeśli ktoś próbuje być bardziej patriotyczny niż Polak, umiera w mękach z przedawkowania, czego broń Boże nie życzymy naszym najbliższym sojusznikom. Dlatego bez kompleksów uprzejmie przypominamy, że pionierem łączenia efektów świetlnych z pracą dla kraju rodzinnego był już pod koniec XVIII wieku Wojciech Bogusławski, któremu zawdzięczamy następujące spostrzeżenie: "Służyć swej ojczyźnie miło (…) byle światło w ludziach było".
Dyrektor działu marketingu "Playboya" może sobie tę myśl wyhaftować złotą nitką na kalesonach, żeby mu świeciła nawet w ciemnościach - w każdym razie, dopóki go partnerka w końcu nie odnajdzie, kierując się łuną bijącą spod kołdry. Być może jednak partnerka zna stare angielskie przysłowie "Nie wybieraj ani żony, ani bielizny przy świetle świecy" i będzie wolała poczekać do świtu. A wtedy - gdy on przestanie błyszczeć kalesonami - ona, patrząc na niego, zabłyśnie parafrazą cytatu z XIX-wiecznego humorysty angielskiego W.S. Gilberta i powie: "Łatwo ujdzie on za czterdziestolatka o zmroku, ze świecą za plecami". Albo w fosforyzującej piżamie.
Bardzo mi było żal ofiar zamachów w Nowym Jorku i Waszyngtonie (jak i ofiar wszystkich innych zamachów, w których ginęli lub stawali się kalekami przypadkowi niewinni ludzie). Teraz jednak - jeśli to możliwe - zaczyna mi ich być żal jeszcze bardziej, kiedy widzę, jak różni faceci próbują w tym żalu utulić publiczność, wciskając jej kit i dorabiając okolicznościową ideologię do poprawiania rocznego bilansu. "A teraz, na cześć ofiar zamachów z 11 września, pan Grzesio wykona przewrót w tył przez lewe ramię, a datki zbierze pani Stefa". I już, prawda, nie jesteśmy tacy zafrasowani, wszystko jawi się w jaśniejszych barwach, a w dodatku zarysowało się pewne ożywienie na rynku. Nie wiem jak państwo, ale ja tam wolę już być smutny niż durny.
Więcej możesz przeczytać w 51/52/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.