Marta Byczkowska-Nowak: Meta ogłosiła nowe wytyczne w USA, a użytkownicy Facebooka na całym świecie masowo poddają w wątpliwość prawdziwość tej informacji. Zezwolenie na nazywanie kobiety „sprzętem gospodarstwa domowego” wydaje się tak mało prawdopodobne, że klasyfikujemy to jako fake news.
Martyna F. Zachorska: Trudność z dotarciem do tych wytycznych polega na tym, że kiedy w Polsce przeglądamy amerykańskie strony, czytając to, co się stało się w Mecie, klikamy w hiperłącza, które przekierowują nas do polskiej wersji, zdecydowanie bardziej progresywnej od tej nowej amerykańskiej – przynajmniej na papierze. To prawda, w nowych wytycznych, które na razie obowiązują tylko w Stanach, jako program pilotażowy, czytamy na przykład, że można nazywać kobietę sprzętem domowym, albo że nie będzie już zabronione nazywanie osób LGBT+ chorymi psychicznie. Czy to faktycznie coś zmienia? Wiele osób ocenia te wytyczne jako wyłącznie potwierdzenie status quo. Klikalność zbijana na polaryzacji społecznej to nic nowego.
Nawet jeśli Mark Zuckerberg wcześniej teoretycznie nie zezwalał na tego typu praktyki, to one i tak miały miejsce, i to wręcz na szeroką skalę.
Mówi Pani o niedoskonałej, mówiąc delikatnie, moderacji Facebooka?
Oczywiście, tego typu teksty w przestrzeni social mediów padały od zawsze i będą padać wciąż, niezależnie od oficjalnych komunikatów na temat tego, co wolno, a czego nie wolno użytkownikom. To, że Zuckerberg zezwolił na używanie mowy nienawiści wobec kobiet i mniejszości seksualnych lub, jak chcą niektórzy, „zniósł cenzurę”, to nie znaczy, że do tej pory tego nie było w przestrzeni social mediów. Zgłoszenia nienawistnych treści, takich, jak wulgarne wyzwiska, groźby, życzenia gwałtu lub śmierci, pozostawały bez odpowiedzi, nierzadko po wielu miesiącach przychodziła odpowiedź: „ta treść nie jest niezgodna z zasadami naszej społeczności”.
Dlatego wiele osób mówi, że teraz po prostu opadły maski.
Spróbujmy obronić te wytyczne, idąc tropem Zuckerberga: skoro moderacja była tak niedoskonała, trzeba ją zmienić, zastępując fact checking tzw. notatkami społecznymi i zapewniając użytkownikom większą swobodę wypowiedzi.
To wszystko ładnie wygląda na papierze: nikt z nas nie chce przecież cenzury, nie chcemy żyć w kraju autorytarnym, w społeczeństwie, które narzuca nam, co mamy myśleć i jakie opinie mamy prawo wyrażać. Natomiast w dzisiejszej polityce i w mediach społecznościowych tego typu deklaracje okazują się często „psimi gwizdkami”, które dla ogółu brzmią neutralnie lub wręcz pozytywnie, ale pod spodem jest zakodowana informacja dla tzw. wtajemniczonych. Ta wiadomość brzmi: skrajna prawica będzie mogła bez przeszkód obrażać innych: mniejszości, kobiety. Czy to różni się od dotychczasowej praktyki? W Polsce dwa lata temu odbyło się spotkanie założycielskie fundacji Patriarchat, organizacji w duchu bardzo radykalnego odłamu Red Pill.
Zrzeszeni tam mężczyźni mówią wprost, że kobiety są częścią dobytku mężczyzny i głoszą te treści w mediach społecznościowych. Nie było to banowane.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.