Katarzyna Burzyńska-Sychowicz: Po co komu dzisiaj telewizja?
Tomasz Raczek: Myślę, że jest potrzebna różnym ludziom w różnych celach. Pierwsza intuicyjna odpowiedź jest taka, że najdłużej będzie potrzebna starszym, chorym i tym, którzy mają bierny stosunek do świata. Po prostu włączają telewizję i mają rozrywkę. Jeżeli jest się samotnym, to nie czuje się samotności, bo w domu cały czas ktoś gada, są jakieś opowieści, szczególnie w serialach o „zwykłych” ludziach. Moja mama była lekarką, w dobrej kondycji, także intelektualnej, dożyła 93. roku życia, gdy ją pytałem: Mamo, jak ty możesz oglądać „Modę na sukces”?, odpowiadała mi: No wiesz… Bo to jest takie życiowe. Ja na to: Jak to życiowe? To w ogóle nie jest życiowe. Co tu jest życiowego? A mama: Ja mam wrażenie, że uczestniczę w życiu tych ludzi, że ja ich wszystkich dobrze znam, że to są moi znajomi.
I to dotyczy właściwie wszystkich telenowel, widzowie traktują ich bohaterów jak sąsiadów, dzięki którym nie czują się samotni, mają lepsze samopoczucie – to jest zawsze pierwsze uzasadnienie oglądania telewizji.
W ten sposób uzasadnia się także istnienie tych strasznych programów, które ja nazywam nowotworem telewizyjnym, opowieści i życiowe sytuacje grane przez statystów, kompletnych amatorów. To się chyba nazywa docu-soap i jest na tak strasznie niskim poziomie, tak urąga inteligencji, że aż trudno mi zrozumieć, dlaczego to się komuś podoba. Ale widzowie twierdzą, że oglądając te docu-soap czują, że sami mogliby się znaleźć w przedstawionych tam sytuacjach i to jest im właśnie potrzebne. Odpowiada im, że nie czują się gorsi od serialowych bohaterów. Czyli właśnie chodzi o to, żeby to było pokraczne, bo życie jest pokraczne i w życiu nie grają Brad Pitt czy Nicole Kidman. W życiu ludzie robią to samo, co wielkie gwiazdy w filmach, ale nieudolnie. Tak wygląda życie. Tego nas uczą te seriale. To jest w tej chwili, moim zdaniem, największa rola telewizji.
Do pewnego momentu drugą jej siłą było jeszcze informowanie o tym, co się wydarzyło na świecie, ale dziś wszystkiego szybciej dowiemy się z Internetu. Z mojego punktu widzenia – człowieka, który związał swoje życie z telewizją i cały czas ją z dystansu obserwuje – telewizja jest już niepotrzebna. W naszym domu telewizji się nie ogląda.
Nic a nic?
Nic a nic. Została całkowicie wyparta przez Internet. Mam w nim wszystko, czego brakowało mi w telewizji albo czego z każdym rokiem miałem tam coraz mniej. Choć jestem w takim wieku, że powinienem już być widzem telewizyjnym, to jednak nim nie jestem. Dlatego zrobiłem ostatnie trzecie zastrzeżenie, że oglądanie bądź rezygnowanie z telewizji zależy przede wszystkim od stosunku do życia: biernego lub aktywnego. Telewizja promuje bierność. Włączamy ją i przez cały dzień odbieramy to, co jest nadawane, po kolei, program po programie, linearnie.
Natomiast Internet wiąże się z aktywnością: włączam komputer i sam sobie wyszukuję, wybieram, tworzę pewne ciągi logiczne, wchodzę w interakcję, decyduję o oglądaniu, albo czytaniu, słuchaniu, czy uczestniczeniu w jakimś wydarzeniu na żywo, śledzeniu pojawiających się nowych treści, w chwili gdy się dzieją. A wszystko to robię symultanicznie, czyli równocześnie. Symultaniczność wymaga energii, pomysłowości, przytomności umysłu. Starsze pokolenie, wychowane jeszcze w kulturze linearnej, ma z tym kłopot. A dla młodych to jest oczywistość, oni się już w takim świecie urodzili. Dla mnie również; może dlatego, że zawsze lubiłem to, co nowe. I chyba mam w sobie trochę ducha pioniera.
Są programy w telewizji, za które się pan wstydzi?
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.