Naszym europejskim przywódcom wystarczyło energii jedynie na zebranie się przy okrągłym stole w Paryżu i wygłaszanie powszechnie znanych komunałów. Pokaz biegłości w politycznym „ble ble” dał zarówno szef NATO, Mark Rutte, jak i szefowa Komisji Europejskiej, Ursula von der Leyen. Ten pierwszy oznajmił, że Europa jest zwarta i gotowa, ale musi jeszcze dogadać szczegóły. Von der Leyen z kolei ogłosiła – uwaga! – że w Paryżu „potwierdziliśmy, że Ukraina zasługuje na pokój przez siłę”.
Cokolwiek ten banał ma znaczyć, brzmi dziwnie w ustach kogoś, kto jako wieloletni szef resortu obrony Niemiec zostawił Budeswehrę z dwoma eskadrami sprawnych samolotów i ledwo 10 tysiącami zdolnych do walki żołnierzy. A Rutte doskonale przecież wie, że żadnego dogadywania szczegółów nie będzie: Tusk nie wyśle przecież wojsk na Ukrainę tuż przed wyborami prezydenckimi w Polsce, w których jego kandydat ma chwiejne szanse na wygraną.
Niezawodny w takich sytuacjach Olaf Scholz w ogóle wyszedł wcześniej z paryskiego spotkania, uznając, że wszelkie rozmowy o wysyłaniu wojsk europejskich Ukraińcom są po prostu niestosowne.
I to by było mniej więcej na tyle, jeśli chodzi o wielką mobilizację Europy w sytuacji, gdy Amerykanie bez ogródek oświadczyli, że nie będą angażować się więcej w wojnę, której poważnie nie traktuje sama Europa. Co więcej, zdecydowali tę wojnę zakończyć bez oglądania się na bezużytecznych z ich punktu widzenia europejskich sojuszników.
Jeśli więc ktoś tam krytykował Donalda Tuska, że nie zwołał tej alarmowej narady w Warszawie, to powinien się dwa razy zastanowić: czy Polsce potrzebne byłoby firmowanie takiego fiaska?
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.