Czułem, że nie żyję tylko dla siebie. Organizowałem warsztaty dla pracowników telefonu zaufania
Trzech na czterech Polaków nie działa w żadnej organizacji
Jako street worker roznosiłem ulotki o AIDS - mówi dwudziestopięcioletni Sebastian Witkowski, który od piętnastego roku życia jest wolontariuszem. Twierdzi, że warto pracować społecznie, nawet gdyby miało to zmienić życie tylko jednej osoby. Dwudziestoczteroletnia Justyna Podlewska kończy prawo. Raz w tygodniu udziela bezpłatnych porad w fundacji Dzieci Niczyje. Justyna i Sebastian to wyjątki. Reguła jest inna: ponad 75 proc. Polaków nie działa w żadnej organizacji, a jedynie 16 proc. chce pracować dla wspólnego dobra (w Stanach Zjednoczonych taką chęć deklaruje ponad 80 proc. obywateli). Nieufni, podejrzliwi, aspołeczni - pozbawiamy się szansy na dobrobyt.
Samotna gra w kręgle
"Od 1990 r. organizacje społeczne położyły tyle kilometrów sieci wodociągowo-kanalizacyjnych, ile wybudowano w czasach PRL" - mówił z przekonaniem kilka lat temu Jacek Kuroń, założyciel fundacji SOS. Dziś entuzjazm uszedł z nas jak powietrze z przekłutego balonu. Z badań Instytutu Studiów Politycznych PAN wynika, że po gwałtownym rozkwicie z początku lat 90. nastąpił uwiąd inicjatyw obywatelskich. W 1994 r. liczbę organizacji pozarządowych oceniano na 48 tys., a dziś jest ich jedynie około 33 tys. (w Stanach Zjednoczonych ponad milion!), z czego 75 proc. nie zatrudnia ani jednego pracownika, a co dziesiąta w ciągu roku budżetowego nie wykazała żadnych przychodów. Zatrudnienie w sektorze społecznym znajduje tylko 96 tys. osób, podczas gdy w zachodnich demokracjach w organizacjach pozarządowych pracuje sześć razy więcej ludzi niż u największych pracodawców. - Organizacje non profit są prawie nieobecne w systemie usług społecznych oferowanych po przeprowadzeniu czterech reform - komentuje Sławomir Nałęcz, współautor raportu ISP PAN o sektorze non profit w Polsce.
W rankingu Johns Hopkins University dotyczącym organizacji społecznych uplasowaliśmy się na jednym z ostatnich miejsc (przed Słowacją, Rumunią i Meksykiem). Zaplecze tych instytucji jest u nas siedmiokrotnie mniejsze niż w krajach zachodnich. - W tegorocznej edycji konkursu Pro Publico Bono zgłoszono zaledwie 250 wniosków, znacznie mniej niż w poprzednich latach - narzeka prof. Andrzej Zoll, przewodniczący jury konkursu na najlepszą inicjatywę obywatelską. Wycofujemy się ze stowarzyszeń działających na rzecz lokalnych społeczności, grup kościelnych, a nawet szkolnych komitetów rodzicielskich. - Większość rodaków unika wspólnego działania, stając się biernymi konsumentami cudzych decyzji. Uzależnieni od państwa, bezradni i nieufni wobec siebie Polacy nie przyczyniają się do wzrostu dobrobytu - przekonuje prof. Jerzy Regulski, prezes Fundacji Rozwoju Demokracji Lokalnej, który ostatnio postanowił powołać Ruch przeciw Bezradności Obywatelskiej. "Zjawisko alienacji od wspólnych problemów można nazwać samotną grą w kręgle. Wprawdzie liczba chętnych do uprawiania tego sportu wzrasta, zdecydowane maleje jednak liczba grup, w których można wspólnie grać" - napisał Robert D. Putnam, amerykański politolog, w eseju "Samotna gra w kręgle".
Historia podejrzliwości
Pierwsze stowarzyszenia zaczęły powstawać w Polsce na przełomie XVIII i XIX wieku w środowiskach arystokracji i mieszczaństwa, które chciały zapobiec rozpadowi Rzeczypospolitej. Największy wzrost aktywności społecznikowskiej przeżywaliśmy jednak w okresie poprzedzającym odzyskanie niepodległości w 1918 r., zwłaszcza w Wielkopolsce i na Śląsku. Brak państwa zachęcał ludzi do samodzielności, co zaowocowało urodzajem instytucji gospodarczych i samopomocowych (powstały wówczas Czytelnie Ludowe, Towarzystwo Tatrzańskie, Liga Kobiet, Macierz Szkolna i Związek Plebejuszy). Świetnie rozwijała się filantropia w okresie międzywojennym - popierał ją m.in. Ignacy Paderewski - jednak po wybuchu II wojny światowej wszystkie funkcje społeczne przejęła koncesjonowana przez okupanta Rada Główna Opiekuńcza.
Prawdziwej katastrofy organizacje społeczne doświadczyły w PRL, gdyż państwo obawiało się wszelkiej nie kontrolowanej działalności. "Czyn społeczny" stał się synonimem bezsensownego działania i chęci wymigania się od pracy. Nie rozwiązane organizacje scentralizowano i przekształcono w narzędzie kontroli nad społeczną spontanicznością. W efekcie Polacy nabrali przekonania, że na nic nie mają wpływu. - Socjalistyczna determinacja, z jaką starano się stworzyć nowego człowieka, doprowadziła do swoistej kontrrewolucji, która zrodziła krańcowe samolubstwo i podejrzliwość oraz działania aspołeczne, poddane stałej kontroli - komentuje Richard Pipes, autor "Historii komunizmu". Z czkawką po komunizmie mamy do czynienia dziś, gdy w zarodku tłumi się inicjatywy obywatelskie, tak jak urzędnik jednej z warszawskich gmin, który gimnazjalistów proszących o zajęcie się problemami ekologicznymi nazwał "upierdliwymi dziećmi". Przestarzałe, odwołujące się do komunistycznych priorytetów, są też cele, jakie stawiają sobie organizacje non profit. We Francji, Niemczech, Stanach Zjednoczonych i Japonii inwestują one przede wszystkim w edukację, opiekę społeczną i zdrowie. W Polsce - w sport i rekreację, co jest pozostałością traktowania sportu jako łatwej propagandy.
Wychowanie ze skazą
- Po co pracować dla innych? Moim marzeniem jest, by inni pracowali na mnie - mówi Julia Ławniczak, siedemnastoletnia licealistka. - Jestem za biedny, by pomagać. Nie mam mieszkania ani samochodu. To dla mnie ważniejsze niż pomoc chorym na białaczkę - dodaje Maciej Dembowski, 23-letni student. Podczas gdy w USA, Niemczech czy Holandii wolontariat jest atrakcyjnym punktem w CV i przygotowaniem do pracy zarobkowej, w Polsce często postrzega się go jako stratę czasu. Obowiązujące normy prawne również nie sprzyjają wolontariatowi, zwłaszcza w takich instytucjach, jak przytułki, hospicja czy sierocińce, gdzie w grę wchodzi ryzyko. Praca bez wynagrodzenia dopuszczalna jest w Polsce tylko w ramach kary ograniczenia (nie pozbawienia) wolności, a ubezpieczenie od odpowiedzialności cywilnej wolontariusz musiałby wykupić sobie sam. Jednak tym, którzy to robią, praca taka daje dużo satysfakcji i pożytku. - Piszę pozwy rozwodowe, pomagam ściągnąć alimenty, czasami załatwiam komornika. Przyda mi się w zawodzie prawnika - przekonuje Justyna Podlewska z fundacji Dzieci Niczyje.
Justyna, córka sołtysa, z domu wyniosła przekonanie, że należy brać pod uwagę potrzeby innych ludzi. W tym duchu wychowuje swoje dzieci także Tomasz Bielawski, społecznik z Krasnosielca. Ten czterdziestoletni weterynarz organizuje bale charytatywne, promuje folklor, działa w gminnej Komisji do spraw Rozwiązywania Problemów Alkoholowych i samorządzie. - Jestem rzadkim okazem. Mam żonę, trójkę dzieci, pracę, lecz ciągle szukam czegoś nowego - mówi o sobie Bielawski. W przeciwieństwie do niego większość Polaków ogranicza swój altruizm do członków najbliższej rodziny. "Amoralny familizm" (piętnowany już przez Stanisława Brzozowskiego) prowadzi do sztucznego przeciwstawienia interesu rodziny dobru wspólnemu.
Kapitalizm dla zaawansowanych
Sektor non profit jest światową potęgą ekonomiczną zatrudniającą 31 mln pracowników i obracającą ponad bilionem dolarów rocznie. Ani wolny rynek, ani rząd nie są w stanie zaspokoić wszystkich potrzeb społecznych. Organizacje pozarządowe reagują szybciej i skuteczniej niż państwowe: pomagają wrócić bezrobotnym na rynek pracy, lepiej opiekują się dziećmi niepełnosprawnymi, najefektywniej leczą narkomanów.
"Amerykanie w każdym wieku i z każdej warstwy społecznej bez przerwy się stowarzyszają. W demokracji wiedza o tym, jak współpracować z innymi, staje się podstawą wszelkiej innej wiedzy" - stwierdził Alexis de Tocque-ville w "O demokracji w Ameryce". Ufam innym ludziom - deklaruje dziś 37 proc. Amerykanów i tylko 9 proc. Polaków. Tymczasem zaufanie tworzy dobrobyt. Tam, gdzie jest kapitał społeczny, żyje się łatwiej. Badania przeprowadzone we Włoszech dowiodły, że w dobrze prosperujących regionach w wyborach uczestniczy duży odsetek mieszkańców, wielu członków lokalnej społeczności należy do klubów piłkarskich i chórów. Skutkiem zaangażowania obywateli są także lepsze szkoły, szybszy rozwój ekonomiczny i niższa przestępczość.
Jako street worker roznosiłem ulotki o AIDS - mówi dwudziestopięcioletni Sebastian Witkowski, który od piętnastego roku życia jest wolontariuszem. Twierdzi, że warto pracować społecznie, nawet gdyby miało to zmienić życie tylko jednej osoby. Dwudziestoczteroletnia Justyna Podlewska kończy prawo. Raz w tygodniu udziela bezpłatnych porad w fundacji Dzieci Niczyje. Justyna i Sebastian to wyjątki. Reguła jest inna: ponad 75 proc. Polaków nie działa w żadnej organizacji, a jedynie 16 proc. chce pracować dla wspólnego dobra (w Stanach Zjednoczonych taką chęć deklaruje ponad 80 proc. obywateli). Nieufni, podejrzliwi, aspołeczni - pozbawiamy się szansy na dobrobyt.
Samotna gra w kręgle
"Od 1990 r. organizacje społeczne położyły tyle kilometrów sieci wodociągowo-kanalizacyjnych, ile wybudowano w czasach PRL" - mówił z przekonaniem kilka lat temu Jacek Kuroń, założyciel fundacji SOS. Dziś entuzjazm uszedł z nas jak powietrze z przekłutego balonu. Z badań Instytutu Studiów Politycznych PAN wynika, że po gwałtownym rozkwicie z początku lat 90. nastąpił uwiąd inicjatyw obywatelskich. W 1994 r. liczbę organizacji pozarządowych oceniano na 48 tys., a dziś jest ich jedynie około 33 tys. (w Stanach Zjednoczonych ponad milion!), z czego 75 proc. nie zatrudnia ani jednego pracownika, a co dziesiąta w ciągu roku budżetowego nie wykazała żadnych przychodów. Zatrudnienie w sektorze społecznym znajduje tylko 96 tys. osób, podczas gdy w zachodnich demokracjach w organizacjach pozarządowych pracuje sześć razy więcej ludzi niż u największych pracodawców. - Organizacje non profit są prawie nieobecne w systemie usług społecznych oferowanych po przeprowadzeniu czterech reform - komentuje Sławomir Nałęcz, współautor raportu ISP PAN o sektorze non profit w Polsce.
W rankingu Johns Hopkins University dotyczącym organizacji społecznych uplasowaliśmy się na jednym z ostatnich miejsc (przed Słowacją, Rumunią i Meksykiem). Zaplecze tych instytucji jest u nas siedmiokrotnie mniejsze niż w krajach zachodnich. - W tegorocznej edycji konkursu Pro Publico Bono zgłoszono zaledwie 250 wniosków, znacznie mniej niż w poprzednich latach - narzeka prof. Andrzej Zoll, przewodniczący jury konkursu na najlepszą inicjatywę obywatelską. Wycofujemy się ze stowarzyszeń działających na rzecz lokalnych społeczności, grup kościelnych, a nawet szkolnych komitetów rodzicielskich. - Większość rodaków unika wspólnego działania, stając się biernymi konsumentami cudzych decyzji. Uzależnieni od państwa, bezradni i nieufni wobec siebie Polacy nie przyczyniają się do wzrostu dobrobytu - przekonuje prof. Jerzy Regulski, prezes Fundacji Rozwoju Demokracji Lokalnej, który ostatnio postanowił powołać Ruch przeciw Bezradności Obywatelskiej. "Zjawisko alienacji od wspólnych problemów można nazwać samotną grą w kręgle. Wprawdzie liczba chętnych do uprawiania tego sportu wzrasta, zdecydowane maleje jednak liczba grup, w których można wspólnie grać" - napisał Robert D. Putnam, amerykański politolog, w eseju "Samotna gra w kręgle".
Historia podejrzliwości
Pierwsze stowarzyszenia zaczęły powstawać w Polsce na przełomie XVIII i XIX wieku w środowiskach arystokracji i mieszczaństwa, które chciały zapobiec rozpadowi Rzeczypospolitej. Największy wzrost aktywności społecznikowskiej przeżywaliśmy jednak w okresie poprzedzającym odzyskanie niepodległości w 1918 r., zwłaszcza w Wielkopolsce i na Śląsku. Brak państwa zachęcał ludzi do samodzielności, co zaowocowało urodzajem instytucji gospodarczych i samopomocowych (powstały wówczas Czytelnie Ludowe, Towarzystwo Tatrzańskie, Liga Kobiet, Macierz Szkolna i Związek Plebejuszy). Świetnie rozwijała się filantropia w okresie międzywojennym - popierał ją m.in. Ignacy Paderewski - jednak po wybuchu II wojny światowej wszystkie funkcje społeczne przejęła koncesjonowana przez okupanta Rada Główna Opiekuńcza.
Prawdziwej katastrofy organizacje społeczne doświadczyły w PRL, gdyż państwo obawiało się wszelkiej nie kontrolowanej działalności. "Czyn społeczny" stał się synonimem bezsensownego działania i chęci wymigania się od pracy. Nie rozwiązane organizacje scentralizowano i przekształcono w narzędzie kontroli nad społeczną spontanicznością. W efekcie Polacy nabrali przekonania, że na nic nie mają wpływu. - Socjalistyczna determinacja, z jaką starano się stworzyć nowego człowieka, doprowadziła do swoistej kontrrewolucji, która zrodziła krańcowe samolubstwo i podejrzliwość oraz działania aspołeczne, poddane stałej kontroli - komentuje Richard Pipes, autor "Historii komunizmu". Z czkawką po komunizmie mamy do czynienia dziś, gdy w zarodku tłumi się inicjatywy obywatelskie, tak jak urzędnik jednej z warszawskich gmin, który gimnazjalistów proszących o zajęcie się problemami ekologicznymi nazwał "upierdliwymi dziećmi". Przestarzałe, odwołujące się do komunistycznych priorytetów, są też cele, jakie stawiają sobie organizacje non profit. We Francji, Niemczech, Stanach Zjednoczonych i Japonii inwestują one przede wszystkim w edukację, opiekę społeczną i zdrowie. W Polsce - w sport i rekreację, co jest pozostałością traktowania sportu jako łatwej propagandy.
Wychowanie ze skazą
- Po co pracować dla innych? Moim marzeniem jest, by inni pracowali na mnie - mówi Julia Ławniczak, siedemnastoletnia licealistka. - Jestem za biedny, by pomagać. Nie mam mieszkania ani samochodu. To dla mnie ważniejsze niż pomoc chorym na białaczkę - dodaje Maciej Dembowski, 23-letni student. Podczas gdy w USA, Niemczech czy Holandii wolontariat jest atrakcyjnym punktem w CV i przygotowaniem do pracy zarobkowej, w Polsce często postrzega się go jako stratę czasu. Obowiązujące normy prawne również nie sprzyjają wolontariatowi, zwłaszcza w takich instytucjach, jak przytułki, hospicja czy sierocińce, gdzie w grę wchodzi ryzyko. Praca bez wynagrodzenia dopuszczalna jest w Polsce tylko w ramach kary ograniczenia (nie pozbawienia) wolności, a ubezpieczenie od odpowiedzialności cywilnej wolontariusz musiałby wykupić sobie sam. Jednak tym, którzy to robią, praca taka daje dużo satysfakcji i pożytku. - Piszę pozwy rozwodowe, pomagam ściągnąć alimenty, czasami załatwiam komornika. Przyda mi się w zawodzie prawnika - przekonuje Justyna Podlewska z fundacji Dzieci Niczyje.
Justyna, córka sołtysa, z domu wyniosła przekonanie, że należy brać pod uwagę potrzeby innych ludzi. W tym duchu wychowuje swoje dzieci także Tomasz Bielawski, społecznik z Krasnosielca. Ten czterdziestoletni weterynarz organizuje bale charytatywne, promuje folklor, działa w gminnej Komisji do spraw Rozwiązywania Problemów Alkoholowych i samorządzie. - Jestem rzadkim okazem. Mam żonę, trójkę dzieci, pracę, lecz ciągle szukam czegoś nowego - mówi o sobie Bielawski. W przeciwieństwie do niego większość Polaków ogranicza swój altruizm do członków najbliższej rodziny. "Amoralny familizm" (piętnowany już przez Stanisława Brzozowskiego) prowadzi do sztucznego przeciwstawienia interesu rodziny dobru wspólnemu.
Kapitalizm dla zaawansowanych
Sektor non profit jest światową potęgą ekonomiczną zatrudniającą 31 mln pracowników i obracającą ponad bilionem dolarów rocznie. Ani wolny rynek, ani rząd nie są w stanie zaspokoić wszystkich potrzeb społecznych. Organizacje pozarządowe reagują szybciej i skuteczniej niż państwowe: pomagają wrócić bezrobotnym na rynek pracy, lepiej opiekują się dziećmi niepełnosprawnymi, najefektywniej leczą narkomanów.
"Amerykanie w każdym wieku i z każdej warstwy społecznej bez przerwy się stowarzyszają. W demokracji wiedza o tym, jak współpracować z innymi, staje się podstawą wszelkiej innej wiedzy" - stwierdził Alexis de Tocque-ville w "O demokracji w Ameryce". Ufam innym ludziom - deklaruje dziś 37 proc. Amerykanów i tylko 9 proc. Polaków. Tymczasem zaufanie tworzy dobrobyt. Tam, gdzie jest kapitał społeczny, żyje się łatwiej. Badania przeprowadzone we Włoszech dowiodły, że w dobrze prosperujących regionach w wyborach uczestniczy duży odsetek mieszkańców, wielu członków lokalnej społeczności należy do klubów piłkarskich i chórów. Skutkiem zaangażowania obywateli są także lepsze szkoły, szybszy rozwój ekonomiczny i niższa przestępczość.
Więcej możesz przeczytać w 1/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.