Czwartkowe spotkanie w ministerstwie było pokłosiem licytacji na rzecz WOŚP, w ramach której Izabela Leszczyna wystawiła event polegający na rodzinnym „gotowaniu” z ministrą, a kobiety zaangażowane w ujawnianie chorób toczących polski system ochrony zdrowia – postanowiły to „gotowanie” za ponad 111 tysięcy złotych i dzięki wsparciu tysięcy internautów wylicytować.
Choć do samego eventu w ramach akcji WOŚP ma dojść dopiero w marcu, Izabela Leszczyna zdecydowała się spotkać z Demianowicz, Kąkol, Hernik i Sochą-Jakubowską wcześniej, by wysłuchać ich postulatów. A tych było przynajmniej kilkadziesiąt.
– Liczę na dialog, na porozumienie pacjentko-lekarsko-ministerialne, wszyscy powinniśmy grać do jednej bramki – rozpoczęła spotkanie Aleksandra Kąkol, w sieci znana jako Pediatryczka Ola.
– Jestem lekarką, pacjentką onkologiczną, pacjentką paliatywną, pacjentką po przeszczepie wątroby, ale również pacjentką, która obecnie boryka się z problemami onkopłodności po chemioterapii. Naprawdę łączę w sobie bardzo wiele problemów ochrony zdrowia. Praktycznie nie ma aspektu, którego bym nie znała, a oprócz tego przez wiele lat pracowałam jako pediatra. Jestem w stanie nakreślić, jak działa każda z tych dziedzin. Chciałabym rozpocząć dialog w imieniu pacjentów i w imieniu lekarzy, ponieważ dzieje się bardzo źle. Jesteśmy zdesperowani. Nasi bliscy umierają, a my nie mamy na to żadnego wpływu. My czasem umieramy, a wiemy, że gdzieś indziej moglibyśmy uzyskać pomoc. I nie może być tak, że w kraju rozwiniętym, środkowoeuropejskim jest tak, że ta pomoc jest nam zabierana. Podstawowe prawa człowieka, podstawy etyki są łamane notorycznie. Ja to wiem jako lekarz i ja to wiem jako pacjent. Wierzę w siłę kobiet, wierzę w to porozumienie i wierzę w to, że pani może być bardziej otwarta na to, co chcemy powiedzieć, niż jakiś bezduszny mężczyzna – mówiła.
Czytaj też:
Ministra Leszczyna podała datę. Kulisy spotkania za 111 tysięcy złotych
– Nie wiem, czy pani sobie zdaje z tego sprawę, że w Polsce ludzie umierają z powodów, z których nie powinni umierać. To jest nasze wołanie o pomoc. Reprezentujemy tutaj tysiące osób. Mam dość wojny pomiędzy lekarzami, pacjentami i ministerstwem. Jestem tym zmęczona, cały czas staję w obronie lekarzy lub pacjentów. To niszczy mnie od środka, bo uważam, że te dwa środowiska powinny razem iść po to, abyśmy mogli otrzymywać jak najlepsze świadczenia, oczywiście w zakresie tego, na co nas stać – podkreślała.
„Pacjenci umierają z niedożywienia”
Kąkol zauważyła, że doskonale wie, jak wygląda finansowanie polskiej ochrony zdrowia. – Wiem, jakie są statystyki. Konsultowałam to, pracowałam jako lekarz przez wiele lat. Wiem, jakie są problemy, wiem, jakie są braki. Ale być może są takie rzeczy, które możemy wspólnie, bezkosztowo lub niskimi kosztami poprawić po to, żeby uratować wielu ludzi – mówiła. Jako jeden z postulatów wskazała konieczność natychmiastowego rozwiązania problemów niedożywienia pacjentów. – Nie wiem, czy zdaje sobie pani sprawę z tego, że 40 proc. pacjentów onkologicznych w Polsce umiera z powodu niedożywienia białkowo-kalorycznego. To są fakty (…) – mówiła apelując o poprawę żywienia pacjentów w szpitalach.
– W moim odczuciu warto byłoby zastanowić się, czy na przykład odgórnie nie narzucić jakichś protokołów dietetycznych do określonych oddziałów, żeby to żywienie było ujednolicone w każdym szpitalu i w każdym oddziale. Ponieważ na jednym oddziale to żywienie jest lepsze, a na innym gorsze. Jako pacjentka bywałam w wielu oddziałach i wiem, że jedzenie w szpitalach nie nadaje się dla ludzi. To jest jedzenie, którego praktycznie nikt nie je. Mój postulat wziął się stąd, że leczyłam się w Indiach, czyli w kraju Trzeciego Świata, oczywiście w ramach opieki prywatnej, ale to tam otworzono mi oczy i zobaczyłam, jak wygląda leczenie żywieniowe pacjenta onkologicznego, że ono musi być specjalnie zbilansowane, że musi być specjalnie wybrane, a dzięki temu czas rekonwalescencji się skraca, pacjent zdrowieje szybciej więc ochrona zdrowia jest obciążona dużo mniej niż za pobyty i powikłania długotrwałe u tych pacjentów – ciągnęła. – Niedożywienie białkowe powoduje, że rany się nie goją i pacjent jest narażony na różne powikłania, m. in. powikłania septyczne, bakteryjne itd. Często przez to nie mogą być przeprowadzone kolejne operacje i kolejne interwencje medyczne – wskazywała.
Czytaj też:
Zrobiły to! 111 tysięcy złotych za spotkanie z ministrą Leszczyną. „To tylko pierwszy krok”
Drugi postulat Kąkol, to e-kolejki.
– Koniec z papierowymi skierowaniami i koniec z papierową dokumentacją. W tym momencie pacjent dostarcza lekarzowi tylko taką dokumentację, jaką uważa za słuszną. Co to powoduje? Kolejne wizyty bo zdarzają się przypadki, gdy lekarz potrzebuje innej dokumentacji niż pacjent przyniósł. Prowadzi to do powielanie procedur, sprawia, że czasami leczenie jest nieadekwatne, ponieważ lekarz nie ma dostępu do wszystkich badań. I przede wszystkim rzecz, która sprawi dużą różnicę, to system odwoływania wizyt, który byłby zarówno z korzyścią dla pacjentów, jak i z korzyścią dla lekarzy – podkreślała.
„Czy resort ma jakiekolwiek pomysły?”
– I teraz postulat w moim odczuciu nierealny, ale gdybym go nie podała, miałabym pretensje do siebie: chorzy z rakiem dróg żółciowych jest to jedna z najbardziej zaniedbanych grup chorych onkologicznych. To około 1600 osób co roku, więc to jest bardzo mało, a wskaźnik śmiertelności wynosi około 90 proc. w pierwszym roku. Diagnostyka kuleje w porównaniu do krajów Europy Zachodniej, czyli Niemiec Włoch Anglii Szwecji, Hiszpanii. Tam refundowane są praktycznie wszystkie linie leczenia, w Polsce refundowane są tylko 3 na 7. Poza tym w Polsce nie są refundowane żadne badania genetyczne na raka dróg żółciowych. I moim marzeniem byłoby, żeby te badania były refundowane, tak jak jest to w raku piersi, raku jelita grubego czy raku płuc – mówiła.
W swojej wypowiedzi Kąkol zwróciła też uwagę na to, że dzisiaj chorzy onkologicznie z rozpoznaniem paliatywnym są wypisywani do domów „na śmierć z głodu i bólu”. – I proszę mi wierzyć, że tak jest, bo panie być może nie mają z tym do czynienia, ale to jest nasza codzienność. Kolejki do hospicjów są kilkumiesięczne, a przez ten czas ci chorzy zdążą już umrzeć. Czy resort ma jakiekolwiek pomysły na tych chorych? To ogromna część społeczeństwa – mówiła lekarka.
„Poziom znieczulicy jest taki…”
– Przez dwa lata towarzyszyłam mężowi, który chorował na glejaka. To, co mnie jako osobę towarzyszącą uderzało najbardziej, to przede wszystkim SOR-y. W Warszawie, w stołecznym szpitalu, wzywano do mnie, jako żony pacjenta, policję. Poziom znieczulicy, braku zainteresowania pacjentem jest taki, że możemy iść z krajami Trzeciego Świata ręka w rękę – rozpoczęła swoją wypowiedź Anna Hernik. I od razu zaczęła sypać postulatami:
– Na SOR-ach powinni pracować koordynatorzy, triażyści, którzy mogliby w mądry sposób kierować pacjentów, czasem nawet do lekarza POZ czy na „nocną i świąteczną pomoc”. Potrzebne jest budowanie świadomości, czym w ogóle są SOR-y i dlaczego nie ze wszystkimi przypadłościami należy się tam kierować – mówiła.
Ale problemem jest, na co zwracano w ministerstwie uwagę, też „nocna i świąteczna pomoc”. Lekarze nie chcą tam pracować, a ci którzy chcą, często nie dość, że są w wieku emerytalnym, to jeszcze oprócz własnych dłoni i stetoskopu nie mają żadnych innych możliwości przebadania pacjenta.
Kąkol: Dlaczego lekarze nie chcą tam pracować? Nawet nie chodzi o gratyfikację finansową, bo proponuje się bardzo dobre wynagrodzenie. Tylko proszę sobie wyobrazić, że siedzi pani na pustkowiu, 20 km od najbliższego szpitala, nie ma pani transportu medycznego, ma pani jedną pielęgniarkę przy sobie, nie ma pani możliwości wykonania badań laboratoryjnych i przychodzi do pani każdy, kto chce przyjść i oczekuje pomocy.
„Nie chce się wierzyć”
Ministra Leszczyna przyznała, że historia Anny Hernik i jej męża Jana, to „historia, w którą nie chce się wierzyć”.
– Ale ona jest prawdziwa. Nawet ostatni pobyt mojego męża, na trzy dni przed śmiercią… Medykom było szkoda przerzucić go na łóżko, na którym była pościel. Leżał na ceracie, przykryty podziurawionymi kocami – mówiła. Anna Hernik zwróciła też uwagę na sytuację pacjentów neurologicznych czy osób starszych pozbawionych pomocy. Przypomniała, jak personel medyczny nazywał jej chorą mamę.
– O takich ludziach mówiono „leżaki”. Mogłybyśmy książkę napisać o tym, jak się w Polsce traktuje pacjentów.
Postulat Anny Hernik to przede wszystkim stworzenie SOR-ów onkologicznych, albo chociaż wydzielenie specjalnych części dla pacjentów onkologicznych, tak by ci ludzie z obniżoną odpornością nie byli narażeni na wielogodzinne czekanie na pomoc w poczekalniach przepełnionych innymi chorymi.
– Na SOR-ze jest przepychanka. Oni nie chcą pacjenta paliatywnego, ale ja w domu nie jestem w stanie się nim zająć, zaopiekować, sprawić, by nie cierpiał. Lekarz (z hospicjum domowego – red.) jest raz w tygodniu, pielęgniarka przychodziła do nas codziennie, bo mieliśmy wspaniałą opiekę. Ale zwykle to są trzy wizyty tygodniowo. Taki pacjent wymaga całodobowego zaopiekowania przeciwbólowego, przeciwobrzękowego, przeciwdrgawkowego. I nikt nie jest w stanie mu zapewnić takiej opieki – kontynuowała. – Na hospicjum w Polsce czeka się teraz kilka miesięcy. W Lublinie rok – podkreślała.
Kolejna kwestia, którą podniosła Anna Hernik, to pokoje pożegnań i dyskusja na temat godnego odchodzenia ludzi. Dziś zdarza się bowiem, że pacjenci umierający trafiają do wieloosobowych sal, w których o intymności czy godnych warunkach nie może być mowy.
– Czy ostatnie chwile życia naprawdę chcemy tak przeżywać? – dopytywała Hernik.
„Choroby rzadkie są niewidzialne”
Anita Demianowicz, mama, która przed kilkoma miesiącami straciła synka, niespełna dwuletniego Noah, przyszła do ministerstwa mówić przede wszystkim o chorobach rzadkich. – Rodzice dzieci chorujących są pozostawieni sami sobie. To do mnie piszą z prośbą o radę, bo od lekarzy nie dostają informacji. Potrzebują pani wsparcia – podkreślała. – Diagnostyka totalnie leży. Moje dziecko mogłoby żyć, nie jest oczywiście to na 100 proc. pewne, bo przeszczepy czasami się nie udają, ale gdyby były badania przesiewowe albo gdyby nie zaniedbano diagnostyki, moglibyśmy dalej się leczyć. Ale lekarz zignorował pierwsze niepokojące wyniki USG, potem na własną rękę próbowaliśmy przejść diagnostykę, ale w przypadku tak małego dziecka problemem jest nawet wykonanie mu prywatnie rezonansu – zwracała uwagę.
– Od lekarzy słyszałam tylko, że moje dziecko umrze – podkreślała.
Demianowicz dodała, że zdaje sobie sprawę z tego, że nie da się zrobić badań przesiewowych na absolutnie wszystkie choroby. – Ale moim marzeniem jest, żeby była zapewniona rozszerzona analiza genetyczna, czyli WES. Tylko dzięki temu badaniu, które „na cito” zrobiliśmy prywatnie za 12 tysięcy złotych, postawiono diagnozę. Byłam zdesperowana, chciałam wiedzieć, co dolega mojemu dziecku, żeby móc mu jak najszybciej pomóc. Nie zdawałam sobie sprawy, że nie będę w stanie tego zrobić – mówiła.
Opisując chorobę Krabbego, dodała, że są cztery przypadki leukodystrofii na rok w Polsce. – Ale to tylko statystyka, bo badań przesiewowych nie ma. Kiedy w kilku Stanach wprowadzono te badania, okazało się, że choroba jest częstsza. Tylko jest tak dramatyczna w przebiegu, że odbiera dziecku życie bardzo szybko. Dzieci nie dożywają drugiego, a czasem nawet pierwszego roku – kontynuowała w pełnym emocji wystąpieniu.
Anita Demianowicz zwróciła uwagę na jeszcze jeden, do tej pory zupełnie nienagłaśniany problem.
– W przypadku choroby Krabbego nie mogę w sposób naturalny planować kolejnego dziecka, bo szansa, że nasze dziecko zachoruje, jest bardzo duża. To choroba recesywna autosomalna. W grę wchodzi jedynie in vitro, badanie zarodków. Fajnie, że jest refundowane, ale niestety nie w moim przypadku, bo jestem po czterdziestce. Byłoby dobrze, gdyby kobiety w mojej sytuacji mogły korzystać z rządowego programu in vitro także osiągnąwszy wiek, który dziś je dyskwalifikuje – mówiła.
Anita Demianowicz uwrażliwiała na OIOM-y, na których rodzice nie zawsze mogą przebywać z dzieckiem. Nawet gdy ono umiera. Przypomniała historię z krakowskiego Prokocimia, kiedy limitowano jej czas z dzieckiem do trzech godzin dziennie.
Demianowicz powiedziała, że pod petycją w sprawie możliwości towarzyszenia dzieciom na OIOM-ach podpisało się już kilkadziesiąt tysięcy osób, a ona sama ma poparcie prof. Katarzyny Kotfis, Konsultanta Krajowego w dziedzinie Anestezjologii i Intensywnej Terapii, która zadeklarowała gotowość rozmów z ministerstwem zdrowia na temat ograniczeń, które na pediatrycznych OIOM-ach powinny zostać zniesione.
„O śmierci dziecka rodzice czasem dowiadują się rano”
– Sama próbowałam walczyć, usłyszałam od pani oddziałowej, dlaczego chcę być wyjątkiem i być z moim dzieckiem, bo przecież 50 proc. dzieci z tego oddziału i tak umrze. Jestem dorosłym człowiekiem i jakoś sobie muszę sobie poradzić, ale myśl, że moje dziecko, które wcześniej było ze mną 24 godziny na dobę, o które dbałam, które było niepełnosprawne, które się nie ruszało, nie obracało główką, któremu trzeba było podcierać ślinkę, bo nie było w stanie przełykać, musiało zostać same… Na oddziałach umierają dzieci i rodzice bardzo często przychodzą rano i się dowiadują, że dziecko umarło.
– Jesteście mamami, babciami, chciałybyście, żeby dziecko umierało samo? – pytała ministrę Leszczynę.
W czasie spotkania Demianowicz poruszyła też kwestię tzw. protokołu terapii daremnej. Choć nie kwestionuje potrzeby jego istnienia, ma zastrzeżenia co do sposobu wdrażania protokołu i braku możliwości „odwołania się” w sytuacji, gdy stan zdrowia dziecka się poprawi. Chciałaby także, by rodzice dzieci wyrażali zgodę na zastosowanie protokołu. By to nie działo się bez ich wiedzy, bo bywa i tak, że o zastosowaniu protokołu dowiadują się przez przypadek.
Roszczeniowy pacjent vs. gburowaty lekarz
Paulina Socha-Jakubowska w czasie rozmowy zwróciła uwagę na aspekt, o którym na łamach „Wprost” pisze od dawna. Chodzi o fatalną komunikację na linii lekarz-pacjent i konieczność kształcenia lekarzy z tzw. kompetencji miękkich. – O ile młodzi lekarze w toku studiów tego się uczą, to ci starsi funkcjonują często w oparciu własne standardy, zdecydowanie odbiegające od normy, ale pewnie pozwalające im chronić siebie. To tylko powoduje, że podział na linii lekarz-pacjent, o którym tak dużo mówimy, tak bardzo negatywnie wpływa na to, co się dzieje w systemie. Lekarze muszą przestać opuszczać wzrok i udawać, że ich nie ma, kiedy człowiek chce się zapytać o to, co mu jest i jak długo przeżyje. Muszą przestać mówić ludziom o tym, że ich najbliżsi umierają na korytarzu w towarzystwie przypadkowych osób. Muszą przestać tak traktować matki odchodzących dzieci. Choć pacjenci też powinni pracować nad sobą, to lekarze są gospodarzami w placówkach, do których my przychodzimy po pomoc – mówiła Socha-Jakubowska. – W 2024 r. zaufanie do lekarzy wynosiło 41 proc. – dodała.
W czasie potkania podniesiona była też kwestia dostępności do specjalizacji, przyjmowania pacjentów w prywatnych placówkach po to, by później w ramach NFZ przeprowadzać ich leczenie już w publicznych, sprawa karty DILO, która obejmuje tylko jeden rodzaj nowotworu, konieczności przeprowadzanie audytów w szpitalach, które są przez pacjentów najlepiej oceniane i wdrożenia schematów działania tych szpitali w innych placówkach, a także wiele innych. Choć, jak przyznają uczestniczki spotkania, na zreferowanie wszystkich spraw, o których piszą do nich pacjenci z całej Polski, nie wystarczyłby tydzień.
– Dlatego planujemy założyć fundację. Nie przestaniemy działać, coś musi się zmienić – mówiły po wyjściu z ministerstwa.
Czytaj też:
Dramat na SOR-ze w Stargardzie. Nożownik ruszył w stronę lekarza
Izabela Leszczyna odpowiada
W czasie spotkania Izabela Leszczyna odnosiła się do podnoszonych przez Hernik, Demianowicz, Kąkol i Sochę-Jakubowską kwestii.
– Co kwartał wprowadzamy kilkadziesiąt nowych terapii refundowanych, w tym od kilku do kilkunastu onkologicznych, które często są bardzo drogimi terapiami lekowymi. Jeśli chodzi o leczenie chorób onkologicznych, nie odstajemy od zachodniej Europy. Jeśli firma farmaceutyczna, która ma lek innowacyjny, zgłasza się do nas o refundację – rusza procedura. Ona jest skomplikowana, bo to są ogromne publiczne pieniądze. Ale najczęściej po negocjacjach, jeśli wiemy, że badania kliniczne udowodniły skuteczność leku, mówimy „tak”. Negocjujemy cenę i oczywiście chcemy, żeby była jak najniższa, i wprowadzamy ten lek na listę leków refundowanych – mówiła ministra odnosząc się do problemów sygnalizowanych przez Aleksandrę Kąkol.
– To, czego w naszej onkologii wciąż dramatyczne brakuje, to wdrożonych ścieżek pacjentów, wyszkolonych koordynatorów, którzy poprowadzą pacjenta, od wydania karty DILO aż do etapu wychodzenia z choroby. Ale rozpoczęliśmy już szkolenia dla koordynatorów i opracowaliśmy kilkanaście ścieżek dla różnych typów nowotworów; krajowa sieć onkologiczna po wielu trudach, ale powstaje – dodała.
Odpowiadając na informacje o niedożywionych pacjentach, stwierdziła: – Moi poprzednicy wprowadzili tzw. posiłek plus, czyli dodatkowe pieniądze na posiłek. Jest to program pilotażowy i ministerstwo nie może zmusić szpitali, które mają różne organy tworzące, do wejścia do programu. „Posiłek plus” w ubiegłym roku kosztował ok 868 mln zł, to naprawdę spore dodatkowe pieniądze dla szpitali. Dlatego przed zakończeniem pilotażu zrobimy ewaluację, bo pewnie jest tak, jak pani mówi, że jedni wykorzystują te środki lepiej, drudzy gorzej i chcemy określić pewien standard żywienia szpitalnego, za które dodatkowo płaci NFZ.
Leszczyna w 100 proc. zgodziła się z koniecznością wprowadzenia e-kolejki. – Ale w systemie tak skomplikowanym, jak system ochrony zdrowia w dużym państwie, jakim jest Polska, nie da się wprowadzić czegoś bez pilotażu, bez sprawdzenia, co działa, a co nie. Od września ubiegłego roku mamy centralną e-rejestrację na kardiologię, mammografię i cytologię. Uczymy się na kardiologii, bo to kolejka bardziej skomplikowana niż, np. na mammografię. Jednak pilotaż trwa od września ubiegłego roku, a zgłosiło się do niego około 15 proc. wszystkich podmiotów, które udzielają ambulatoryjnej opieki kardiologicznej. Dlaczego tak mało? Powodów jest kilka, czasem to niechęć do systemów informatycznych, do pilotaży, czasem niechęć do swego rodzaju centralnej kontroli, bo jeśli ten system działa, to widzimy każde 15 minut pracy lekarza i w ogóle poradni – zauważyła.
Izabela Leszczyna zwróciła też uwagę na jeszcze jedno wyzwanie dotyczące e-kolejek. – Mamy też pacjentów uprzywilejowanych, z niepełnosprawnościami, kombatantów, kobiety w ciąży, mundurowych. To są pacjenci, którzy zgodnie z ustawą mają prawo do wizyty poza kolejką. Takich komplikacji nie mają systemy w prywatnej ochronie zdrowia, gdzie ta zasada nie obowiązuje. System publiczny jest dużo bardziej skomplikowany. To także bardziej skomplikowany system niż ten opracowany na potrzeby szczepień covidowych – mówiła.
– Kolejny postulat, elektroniczna dokumentacja medyczna. I znowu pełna zgoda. Mamy internetowe konto pacjenta, poszerzamy je, żeby wszystkie badania były tam umieszczane. Tylko pamiętajmy, że na tzw. pierwotne wykorzystanie danych medycznych pacjent musi wyrazić zgodę. To nie jest tak, że te dane są nasze, bo my zrobiliśmy badania. To są dane pacjenta. Oczywiście, kiedy wybieramy lekarza POZ, lekarza rodzinnego, podpisujemy zgodę na to, że on ma dostęp do naszych danych – zwracała uwagę szefowa resortu zdrowia.
– Kiedy mówiła pani o hospicjach, to dotknęło mnie osobiście, bo chyba pierwszą decyzją, jaką podjęłam po objęciu ministerstwa, było zniesienie limitów w hospicjach i opiece paliatywnej, tzn. że NFZ zapłaci za opiekę nad każdym pacjentem. To, że czeka się w kolejce do hospicjum, jest raczej powodowane tym, że mamy w ogóle za mało lekarzy. Chciałabym zaznaczyć, że na przełomie lutego i marca rozstrzygniemy konkurs na opiekę długoterminową, zachęcamy szpitale, żeby tworzyły takie oddziały, bo takie są potrzeby zdrowotne mieszkańców.
Po wysłuchaniu historii Anity Demianowicz Izabela Leszczyna zapowiedziała, że Rzecznik Praw Pacjenta zrobi kontrolę w szpitalu w Prokocimiu, „bo to jest sprawa świeża”. – W czasie, gdy była pani z dzieckiem w szpitalu, obowiązywało już zarządzenie prezesa NFZ-u z maja 2024 r., które mówi wyraźnie, że rodzic dziecka czy opiekun osoby z niepełnosprawnością ma prawo przebywać na oddziale i NFZ za to płaci. Zatem, moim zdaniem, szpital złamał prawo.
Ministra zadeklarowała także, że jej resort skontaktuje się z prof. Kotfis i poprosi ją o opinię na temat przebywania rodziców na oddziałach intensywnej opieki, bo być może przeciwko temu pomysłowi protestować będzie środowisko anestezjologów, ale jeśli pani konsultant wyrazi pozytywną opinię, to ułatwi sprawę.
„Nie da się zagwarantować ustawą empatii lekarzy”
Całe spotkanie Izabela Leszczyna podsumowała mówiąc, że paradoksalnie to postulaty Aleksandry Kąkol są – choć bardzo wymagające – najprostsze do wdrożenia, bo cała reszta zależy od człowieka i jego empatii.
– 13 marca spotykam się w Szczecinie z rektorami Uniwersytetów Medycznych i na pewno zwrócę ich uwagę na znaczenie umiejętności komunikacyjnych w procesie kształcenia lekarzy. Tego można się nauczyć, to może być wymagane, ale moim zdaniem jest ciągle traktowane po macoszemu, jak tzw. „przedmioty-michałki” w szkole. Może warto więc wprowadzić taką zasadę, że jednym z kursów doskonalących dla lekarzy, może nawet raz na dwa-trzy lata, powinien być kurs z umiejętności miękkich, komunikacyjnych, psychologicznych – mówiła. – Jesienią będzie też ogólnopolska konferencja poświęcona humanizacji medycyny. Wiem, że konferencja nie załatwia sprawy, ale zapraszamy na nią przedstawicieli uczelni medycznych, i w ogóle lekarzy, do rozmowy o humanizacji medycyny.
Choć – jak zauważyła ministra – nie można nikogo zmusić, by był empatyczny i nie da się zagwarantować ustawą, że lekarze będą empatyczni, tak jak nie sposób zmusić wszystkich ludzi, żeby byli dobrymi ludźmi.
Izabela Leszczyna zadeklarowała, że pochyli się nad pomysłem stworzenia rady konsultacyjnej ds. wprowadzenia zmian systemowych przyjaznych dla pacjentów i lekarzy, do pracy w której przyłączyć mogłyby się Anna Hernik, Anita Demianowicz oraz Aleksandra Kąkol.
Czytaj też:
Konferencja z okazji Dnia Chorób Rzadkich. Dwa dni spotkań z ekspertamiCzytaj też:
Kryzys lekowy w Polsce? Apteki zamykają się na potęgę
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.