Magdalena Frindt, „Wprost”: Dwa miesiące do wyborów i dwa sondaże, w których Sławomir Mentzen wyprzedza Karola Nawrockiego. Gdyby te badania przełożyły się na ostateczny wynik, to właśnie kandydat Konfederacji wszedłby do drugiej tury. Nagłówki krzyczą, że to sensacja. Dla pana również?
Michał Wawer, wiceprzewodniczący Klubu Poselskiego Konfederacji: Nie odbieram wyników sondaży w przesadnie emocjonalny sposób. Wielokrotnie w ostatnich latach dochodziło już przecież do takich sytuacji, kiedy różnego rodzaju badania albo zawyżały wyniki kandydatów czy partii, albo ich niedoszacowywały. Konfederacja wychodzi z założenia, że efekty przynosi stała, konsekwentna praca. I tego się będziemy trzymać, zamiast ekscytować pojedynczymi wahnięciami.
Marek Ast odniósł się do wyniku sondażu dla „Wprost” i stwierdził, że w kategorii „politycznej abstrakcji” trzeba oceniać scenariusz, zgodnie z którym do drugiej tury wyborów zamiast Karola Nawrockiego wszedłby Sławomir Mentzen.
Ten sondaż wywołał panikę w środowisku Prawa i Sprawiedliwości, ale nie powinien być wielkim zaskoczeniem. Tym bardziej, że wszyscy, łącznie z politykami PiS i ich zapleczem, widzą, że kampania Karola Nawrockiego jest prowadzona po prostu kiepsko.
Ale jednocześnie, tak jak wspomniałem, dwa badania to jeszcze o wiele za mało, aby wyciągać wnioski o stałych zmianach na scenie politycznej. Skupiamy się na tym, aby przekonywać wyborców, aby 18 maja zagłosowali na Sławomira Mentzena, ale mobilizujemy także tych, którzy dzisiaj wahają się, czy wziąć udział w wyborach prezydenckich. I to wyniki wyborów będą stanowiły jedyny, wiarygodny sondaż opinii publicznej.
Z czego w pana ocenie może wynikać wzrost notowań Sławomira Mentzena?
Sławomir Mentzen ma wiele przewag nad swoimi rywalami. Pierwsza to pracowitość, która jest widoczna gołym okiem.
W czasie kampanii Mentzen konsekwentnie objeżdża cały kraj, dając każdemu Polakowi możliwość spotkania się z nim na żywo i posłuchania, jaki jest jego program. Jest na wyciągnięcie ręki, bez medialnego filtra.
A drugi atut to doświadczenie biznesowe, które wyborcy dostrzegają i doceniają. Na tym polu widać ogromną przepaść między Mentzenem i jego kontrkandydatami w wyścigu prezydenckim, którzy są albo zawodowymi politykami, albo osobami, które całe życie spędziły w strukturach administracji publicznej.
Zauważalna jest seria zgrzytów na linii Hołownia-Mentzen. Marszałek Sejmu powiedział, że będzie walczył z kandydatem Konfederacji do „ostatniej kropli politycznej krwi, bo to jest szkodnik, to jest pasożyt na tym, co dzisiaj chcemy w Polsce budować", a „zmiana, którą oferuje Mentzen, jest ręka w rękę z AfD, czyli z gośćmi, którzy chcą nas wepchnąć w ręce ruskich".
To jest przejaw paniki, bo poparcie Szymona Hołowni ewidentnie topnieje, zbliża się do granicy progu wyborczego. I w desperacji szuka jakichkolwiek pomysłów, które pozwolą mu zaistnieć. Chce zaznaczyć swoją obecność i próbować udowodnić, że chociaż trochę liczy się jeszcze w tym wyścigu.
Zarówno Hołownia, jak i inni politycy Polski 2050 praktykują wyjątkowo zjadliwe ataki na Sławomira Mentzena i na Konfederację. A im bardziej są w tym agresywni, tym mniejsze robi to wrażenie na kimkolwiek.
Polska 2050 jeszcze półtora roku temu próbowała kreować się na partię, która będzie tworzyć nową polityczną jakość. Zapowiadano budowę think tanku, powoływanie merytorycznych zespołów ds. ochrony zdrowia czy edukacji. Pomijam, ile w tych zapowiedziach było wiarygodności, ale nawet po nich nic nie zostało. Po zaledwie roku rządów jedyny pomysł Polski 2050 na istnienie polityczne to wściekłe ataki na Konfederację.
Gdyby którykolwiek polityk Konfederacji użył słów „pasożyt” czy „szkodnik” w odniesieniu do oponenta politycznego, byłoby wielkie oburzenie i pojawiłyby się argumenty, że jest to powrót do nazistowskich wzorców, dehumanizowanie przeciwników. Ale Szymonowi Hołowni uchodzi to na sucho.
Trzeba uzupełnić, że Sławomir Mentzen w odpowiedzi przyrównał Szymona Hołownię do „skamlącego” psa rasy chihuahua. Tak ma wyglądać debata na prezydenckim poziomie?
Wolałbym, żeby w polskiej debacie nie pojawiały się takie sformułowania. Ale i tutaj jest zupełnie inny poziom. Nazywanie kogoś „pasożytem” to autentyczna dehumanizacja, poziom języka rodem z totalitarnej propagandy. A fakt, że Mentzen się zdenerwował i niezbyt elegancko na to odpowiedział, jest dla mnie – w tej sytuacji – zrozumiały.
W poprzednich wyborach prezydenckich – w obliczu spadającego poparcia – Małgorzata Kidawa-Błońska została zastąpiona w roli kandydatki KO przez Rafała Trzaskowskiego. W związku z tym, że notowania Karola Nawrockiego utrzymują się poniżej wyniku PiS, pojawiają się spekulacje, czy nie dojdzie do powtórki.
Nie wykluczałbym takiej sytuacji, ale jedynie politycy ze ścisłego kierownictwa PiS wiedzą, na ile jest to realny scenariusz. Ale PiS ma poważniejszy problem, bo tak naprawdę nie wiadomo, kto byłby lepszym kandydatem od Karola Nawrockiego.
Zanim został wybrany, trwały przecież długie poszukiwania kogoś, kto dźwignąłby takie wyzwanie. W PiS-ie nie ma osób, które się do tego nadają.
Trzeba też zdawać sobie sprawę z tego, że podmienianie kandydatów może przynieść kiepski efekt. Rafał Trzaskowski przegrał z Andrzejem Dudą, a w Stanach Zjednoczonych Kamala Harris, która zastąpiła Joe Bidena, poniosła sromotną klęskę z Donaldem Trumpem.
Rafał Trzaskowski utrzymuje się na pozycji lidera, a jego pozycja wydaje się niezachwiana. Jakiś czas temu wspomniał o postulacie dotyczącym zmiany warunków dotyczących przyznawania świadczenia 800+, jeśli chodzi o obywateli Ukrainy.
Taki numer widzieliśmy już w kampanii parlamentarnej. Na kulminacyjnym etapie, kiedy zbliża się termin głosowania, Platforma Obywatelska ma w zwyczaju podbierać postulaty Konfederacji i nagłaśniać je jako własne. Ale tak naprawdę sama się ośmiesza, bo my mówimy „sprawdzam”. Składamy projekty ustaw i regularnie dochodzi do sytuacji, w których politycy PO głosują przeciwko „własnym” obietnicom wyborczym, czym rujnują swoją wiarygodność.
I podobnie będzie z Rafałem Trzaskowskim, który bezmyślnie posiłkuje się postulatami Konfederacji. Nikt nie uwierzy, że nagle doznał olśnienia i nawrócił się na realizowanie polityki antyimigracyjnej czy prorynkowej. To się musi odbić czkawką i będzie dowodem na to, jak kłamliwa i niewiarygodna jest Platforma Obywatelska.
Na niedawnym kongresie został złożony wniosek o przywrócenie Grzegorza Brauna do struktur Konfederacji. Tak się jednak nie stało.
Nie należy dopatrywać się tutaj bardziej skomplikowanego procesu niż ten, który rzeczywiście nastąpił. To nie jest żadna wielka kalkulacja, a konsekwencja wcześniejszych działań.
Grzegorz Braun wystartował w wyborach prezydenckich przeciwko kandydatowi Konfederacji. Zrobił to, depcząc uchwały, które zostały podjęte przez władze partii. A sytuacja, w której mielibyśmy przyjmować z powrotem kogoś, kto bezpośrednio konkuruje z naszym kandydatem, byłaby po prostu absurdalna. To byłoby ośmieszające dla Konfederacji, ale także Brauna.
Janusz Korwin-Mikke także jest już poza Konfederacją. „Zdrada Programu to jedno – ale metody…” – napisał polityk w serwisie X (dawnym Twitterze – red.).
To jest bzdura.
Byłem redaktorem lub współredaktorem każdego programu Konfederacji od początku jej istnienia, od 2019 r. Mogę zapewnić, że żaden z naszych postulatów się nie zdezaktualizował.
Jedyne co się zmieniło, to fakt, że udało nam się przebić z naszą ofertą programową do ludzi. A pewne zdarzenia, do których doszło na świecie, przekonały wyborców, że w wielu sprawach mieliśmy od samego początku rację.
Obecnie na nowo kształtuje się polityczny ład. Jak pan ocenia działania administracji Donalda Trumpa w kontekście wojny w Ukrainie? Prezydent USA przekonuje, że chce doprowadzić wojnę do końca, żeby jak najszybciej powstrzymać rozlew krwi. Ale z drugiej strony na pewien czas pozbawił ofiarę rosyjskiej agresji pomocy wojskowej czy wywiadowczej.
Moim zdaniem jest za wcześnie, żeby wydawać jednoznaczną ocenę. W tej chwili jesteśmy świadkami procesu negocjowania warunków zakończenia wojny w Ukrainie, a Donald Trump prowadzi bardzo skomplikowaną grę – zarówno z ukraińskim rządem, jak i z Władimirem Putinem – aby doprowadzić do porozumienia, które będzie do zaakceptowania dla obu stron. Jest mnóstwo niewiadomych, a my – jako obserwatorzy – nie wiemy, co dzieje się za kulisami.
Być może za kilka miesięcy przekonamy się, jak skuteczny jest Donald Trump w roli mediatora. Efekty mogą być żadne, ale nie wykluczam też sytuacji, że prezydent USA doprowadzi do zawieszenia broni w Ukrainie, a Europa zyska czas na dozbrojenie się.
Jeżeli nie będzie gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy, to ten czas otrzyma także Rosja.
Obecnie czas działa tylko na korzyść Rosji, a Ukraina stopniowo traci terytorium. Zatrzymanie działań zbrojnych i pozyskanie dodatkowego czasu na zbrojenia może być tylko z korzyścią dla Ukrainy i Europy.
W kontekście działań administracji Donalda Trumpa głośno stało się także o spięciu na linii Sikorski-Musk. Doradca prezydenta USA ocenił, że gdyby odciął Ukraińców od systemu Starlink, załamałaby się linia frontu. W odpowiedzi szef polskiego MSZ napisał: „abstrahując od etyki grożenia ofierze agresji, jeśli SpaceX okaże się niewiarygodnym dostawcą, będziemy zmuszeni szukać innych dostawców”. „Siedź cicho, mały człowieku” – odpowiedział polskiemu ministrowi Elon Musk.
Wpis Radosława Sikorskiego był zdecydowanie niepotrzebny, bo nikt nie wywoływał polskiego rządu do odpowiedzi. To jest zresztą jeden z najczęściej popełnianych błędów w mediach społecznościowych – politycy nie korzystają z okazji, aby jakąś sprawę przemilczeć.
Radosław Sikorski sam ma na koncie bardzo zaczepne komentarze pod adresem Donalda Trumpa. W przeszłości nazwał go „proto-faszystą”. A skoro ma taką historię komunikacji z obecną administracją USA, powinien zachować kamienną powagę i robić wszystko, aby jak najlepiej reprezentować Polskę, odbudowywać personalne relacje, a nie szukać okazji do zaczepek.
Ale Musk pozwala sobie na zbyt dużo.
Z ogromnym zdegustowaniem czytałem wpis Muska, który był skierowany do polskiego ministra spraw zagranicznych. Żaden przedstawiciel jakiegokolwiek kraju nie powinien pozwalać sobie na tego typu wypowiedzi pod adresem reprezentanta innego państwa.
Ale trzeba też zaznaczyć, że Musk nie pełni funkcji, która byłaby instytucjonalnie zakorzeniona w amerykańskiej administracji. Funkcjonuje na zasadach dobrego znajomego Donalda Trumpa. Nie jest sekretarzem stanu, nie jest też dyplomatą. I z tego względu pozwala sobie na więcej. A zawodowi dyplomaci, jak Radosław Sikorski, powinni umieć czasami puszczać pewne słowa mimo uszu, przemilczeć je, zachować pewien dystans, aby osiągnąć ważniejsze cele.
Czytaj też:
Ekspert o taktyce Putina. „Amerykanie kuszeni przez Rosjan mogą wpaść w pułapkę”Czytaj też:
Młodzi Polacy gotowi stanąć do walki? „Niestety, to teoretyczny model. Oto, co musi zrobić rząd”
Aktualne cyfrowe wydanie tygodnika dostępne jest w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.