Rzeczywistym niebezpieczeństwem dla Polski są sami Polacy
Wszystko wskazuje na to, że w roku 2002 nasze państwo będzie potrzebować wielkiego wysiłku obronnego ze strony świadomej części narodu. Oczywiście, nie grozi nam wróg zewnętrzny, dostrzegany wyłącznie przez niepoprawnych ksenofobów. Rzeczywistym niebezpieczeństwem dla państwa dumnie nazwanego Rzeczpospolita Polska są Polacy. Polacy, którzy umieją machać Małyszowi sztandarami, transparentami, chorągiewkami (skądinąd nie do kupienia w sklepach), ale nie mają instynktu państwowego, nie mają na co dzień poczucia więzi z własnym już przecież państwem, nie utożsamiają się z nim, łatwo je okradają, a równocześnie żądają odeń wszystkiego. Polacy wiedzą doskonale, że są słabi, podatni na rozmaite pokusy trudne do pogodzenia z siódmym przykazaniem.
Potępiając ministra spraw zagranicznych za chęć skrócenia do dwunastu lat zakazu nabywania ziemi przez cudzoziemców, Polacy zapominają o tym, że przecież właściciel nie musi jej sprzedawać tylko dlatego, iż wolno ją kupować. Chyba żebyśmy się przez dwanaście lat nie uporali z deficytem budżetowym i musieli sprzedawać popegeerowską ziemię na pokrycie naszych długów. Niestety, złe doświadczenie w tej kwestii mamy, bo od wielu lat przejadamy pieniądze ze sprzedaży majątku państwowego, zamiast je racjonalnie reinwestować. Ale Polacy zachowują się tak, jakby kryzys finansów publicznych dotyczył wyłącznie Argentyny, a nie nas samych. Winę ponoszą za to w znacznej mierze kolejne rządy, zastępujące mówienie prawdy o sytuacji i wynikających z niej konsekwencjach makrokorupcją - przekupywaniem jak długo się da poszczególnych grup społecznych i zawodowych. W razie potrzeby usuwa się ministra, który za dużo ujawnił.
Kolejne ekipy rządzące zapominają, że na mimikrze, nieszczerości buduje się wyobcowanie władzy od społeczeństwa, że kontynuacja polityki socjalnej i wydatków budżetowych, na które nas nie stać, grozi większymi niebezpieczeństwami niż wczesne powiedzenie prawdy o sytuacji i nieuchronnych środkach zaradczych.
Rząd, który uważa, że nadal musi wydawać kilkanaście miliardów złotych rocznie na zapomogi zwane emeryturami rolniczymi, nie ma prawa odbierać zniżek kolejowych studentom dla groszowych korzyści fiskusa. To właśnie chowanie głowy w piasek przez rządzących i długoletnie tolerowanie niedopuszczalnych zjawisk w państwie prawa zachęciło do podniesienia głowy demagogów skłonnych zburzyć porządek społeczny i prawny. Powiedzmy sobie wyraźnie, że niedostrzeżenie przez lewicę w Samoobronie groźby dla porządku państwowego i gospodarczego symbolizuje nie tylko ślepotę, lecz także relatywizm moralno-polityczny rządzących ugrupowań. Przykładów takiego relatywizmu z ostatnich tygodni nie potrzeba tu wyliczać. Są powszechnie znane.
Na początku nowego roku znajdujemy się więc na bardzo trudnym i ślis-kim zakręcie. Przekroczyliśmy dopuszczalne traktatem z Maastricht granice deficytu budżetowego, zaprojektowaliśmy (tak!) 12 mld dolarów (48 mld zł) deficytu w handlu zagranicznym, zupełnie jakbyśmy byli krezusami. Lekkomyślnie liczymy ciągle na pokrywanie dziury w bilansie obrotów bieżących dopływem kapitału zagranicznego, którego podobno nie chcemy. Przejadamy i przepijamy majątek.
Dług publiczny przekroczył 300 mld zł i niedopuszczalną hipokryzją jest eksponowanie faktu, że nie osiągnęliśmy na tym odcinku granicy z Maastricht. Chodzi bowiem o niezwykle wysokie koszty obsługi tego długu, będące największą pozycją w wydatkach budżetowych.
Nasze państwo potrzebuje więc obrony przed wrogiem wewnętrznym, a nie przed wyimaginowanymi wrogami zewnętrznymi. Nasze państwo potrzebuje świadomych, wykształconych obywateli rozumiejących współczesne problemy gospodarcze. Po prostu życzmy sobie mądrości w roku, w którym chcielibyśmy zakończyć negocjacje z Unią Europejską. Obawiam się bowiem, że w zakresie rozumu politycznego mamy największe zaległości w wypełnianiu acquis communautaire.
Potępiając ministra spraw zagranicznych za chęć skrócenia do dwunastu lat zakazu nabywania ziemi przez cudzoziemców, Polacy zapominają o tym, że przecież właściciel nie musi jej sprzedawać tylko dlatego, iż wolno ją kupować. Chyba żebyśmy się przez dwanaście lat nie uporali z deficytem budżetowym i musieli sprzedawać popegeerowską ziemię na pokrycie naszych długów. Niestety, złe doświadczenie w tej kwestii mamy, bo od wielu lat przejadamy pieniądze ze sprzedaży majątku państwowego, zamiast je racjonalnie reinwestować. Ale Polacy zachowują się tak, jakby kryzys finansów publicznych dotyczył wyłącznie Argentyny, a nie nas samych. Winę ponoszą za to w znacznej mierze kolejne rządy, zastępujące mówienie prawdy o sytuacji i wynikających z niej konsekwencjach makrokorupcją - przekupywaniem jak długo się da poszczególnych grup społecznych i zawodowych. W razie potrzeby usuwa się ministra, który za dużo ujawnił.
Kolejne ekipy rządzące zapominają, że na mimikrze, nieszczerości buduje się wyobcowanie władzy od społeczeństwa, że kontynuacja polityki socjalnej i wydatków budżetowych, na które nas nie stać, grozi większymi niebezpieczeństwami niż wczesne powiedzenie prawdy o sytuacji i nieuchronnych środkach zaradczych.
Rząd, który uważa, że nadal musi wydawać kilkanaście miliardów złotych rocznie na zapomogi zwane emeryturami rolniczymi, nie ma prawa odbierać zniżek kolejowych studentom dla groszowych korzyści fiskusa. To właśnie chowanie głowy w piasek przez rządzących i długoletnie tolerowanie niedopuszczalnych zjawisk w państwie prawa zachęciło do podniesienia głowy demagogów skłonnych zburzyć porządek społeczny i prawny. Powiedzmy sobie wyraźnie, że niedostrzeżenie przez lewicę w Samoobronie groźby dla porządku państwowego i gospodarczego symbolizuje nie tylko ślepotę, lecz także relatywizm moralno-polityczny rządzących ugrupowań. Przykładów takiego relatywizmu z ostatnich tygodni nie potrzeba tu wyliczać. Są powszechnie znane.
Na początku nowego roku znajdujemy się więc na bardzo trudnym i ślis-kim zakręcie. Przekroczyliśmy dopuszczalne traktatem z Maastricht granice deficytu budżetowego, zaprojektowaliśmy (tak!) 12 mld dolarów (48 mld zł) deficytu w handlu zagranicznym, zupełnie jakbyśmy byli krezusami. Lekkomyślnie liczymy ciągle na pokrywanie dziury w bilansie obrotów bieżących dopływem kapitału zagranicznego, którego podobno nie chcemy. Przejadamy i przepijamy majątek.
Dług publiczny przekroczył 300 mld zł i niedopuszczalną hipokryzją jest eksponowanie faktu, że nie osiągnęliśmy na tym odcinku granicy z Maastricht. Chodzi bowiem o niezwykle wysokie koszty obsługi tego długu, będące największą pozycją w wydatkach budżetowych.
Nasze państwo potrzebuje więc obrony przed wrogiem wewnętrznym, a nie przed wyimaginowanymi wrogami zewnętrznymi. Nasze państwo potrzebuje świadomych, wykształconych obywateli rozumiejących współczesne problemy gospodarcze. Po prostu życzmy sobie mądrości w roku, w którym chcielibyśmy zakończyć negocjacje z Unią Europejską. Obawiam się bowiem, że w zakresie rozumu politycznego mamy największe zaległości w wypełnianiu acquis communautaire.
Więcej możesz przeczytać w 1/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.