Energia pokoleń tłamszonych w PRL eksplodowała w III Rzeczypospolitej
Piotr Siemion ma czterdzieści jeden lat, a jego powieść "Niskie łąki", wydana obecnie przez W.A.B., jest debiutem prozatorskim (wcześniej wydrukował kilka opowiadań w "Brulionie").
Zapisane w niej zostało doświadczenie pokolenia, które urodziło się i dojrzewało w końcowym okresie PRL, znudzone bylejakością życia i pracy, brakiem szans na swobodny rozwój i karierę, na autentyczne wybory i decyzje. Młodzi ludzie w latach 80. czuli, jak wciąga ich błocko apatii, bierności, nudy. Uważali, że są straceni, przegrani, zdolni tylko do buntów w stylu modnej ówcześnie Pomarańczowej Alternatywy.
Kpina i cynizm, jaskrawy, demonstracyjny protest polegający na kolorowych, pseudoartystycznych gestach - to jeszcze ich trochę bawiło. Mazali swoje znaki, napisy, szyfry na ścianach, murach, barakach. Wiedli życie chuligańskie, ścigani przez milicję za drobne wykroczenia i kradzieże, co dawało im satysfakcję, że nie stali się posłusznym stadem. Szczytem ich zbiorowych uniesień i namiętnych, choć bliżej nie określonych nadziei był "Jazz pod Odrą". Biegli tłumnie poprzez pejzażowe depresje Wrocławia, poprzez błota i wikliny do wylotu uliczki Niskie Łąki, prowadzącej do starego, rzecznego jazu, gdzie w betonowym tunelu, nad którym przewalała się Odra, słuchali jazzu jako cudownego oderwania od miałkości i bezbarwności życia. W świecie drylu muzyczne improwizowanie było doznawaniem wolności. W szarym, zmęczonym, srogo pilnowanym Wrocławiu byli przegrani. W tunelu pod Odrą zaczynali wierzyć w jakąś wygraną.
Najpierw szukali wygranej, uciekając do innych krajów, najchętniej za ocean. Druga część książki "Wyspa ognia" opisuje ich przygody w Nowym Jorku w końcu lat 80. Okazuje się, że tam nie mają szans, nie są przygotowani fizycznie, zawodowo, duchowo i materialnie do sprostania prawom nie znanego im systemu. Znów przegrywają, ale zdobywają wiedzę o inaczej zorganizowanym świecie. Gdy w Polsce odważniejsi od nich potrafili doprowadzić do upadku absurdalnego systemu, nasi przegrani (ale już niejednego nauczeni) wracają do kraju i, wyzbyci apatii, rzucają się do tworzenia polskiego "barakowego" kapitalizmu.
Część trzecia "Niskich łąk" dzieje się w roku 1991, znów we Wrocławiu, już odmieniającym się. W tych gwałtownych procesach społeczno-ekonomicznych i obyczajowych więcej jest dzikości niż ładu, brutalności niż prawa, ale zadziwia wyzwolona energia ludzka, tłamszona przez poprzednie dziesięciolecia tak skutecznie, że oduczaliśmy się aktywnych postaw życiowych. "Byłeś w ruchu, a myśmy siedzieli" - mówi jeden z bohaterów do zafascynowanego Polską młodego Anglika. Ten niesamowity Anglik przyjechał do Wrocławia w latach 80. na staż teatralny (miał reżyserować "Kurkę wodną" Witkacego). Na pierwszym samotnym spacerze po wschodniej Europie został zrzucony z mostu do wody bez żadnego powodu przez czterech facetów, którzy szybko wciągnęli go w absurdy i w fantastykę życia polskiego. Słuchał z nimi jazzu, włóczył się, dziwił, zakochał w Lidce, zwariowanej dziewczynie. Jest on w tej powieści postacią scalającą fabułę, wciąż pojawia się na drodze młodych Polaków, znajduje ich w Nowym Jorku w stanie krańcowych upadków, odnajduje znów we Wrocławiu w stanie upojenia otwierającymi się właśnie możliwościami. Tym razem marzy o nakręceniu filmu dokumentalnego z życia młodzieży po rozebraniu muru i opadnięciu żelaznej kurtyny. Obserwuje ich w szale aktywności, widzi błędy, krytykuje ryzykanctwo, rozumie, że budują na oślep, że nie mają odpowiedniej wiedzy ani doświadczenia. Jest coś niezwykłego w tej pierwszej wygranej przegranych, coś heroicznego, a jednocześnie coś wampirycznego, okrutnego. Trzeba być Anglikiem, zaciekawionym, ale i pełnym dystansu, by się rozeznać w losach polskiego pokolenia. Toteż Piotr Siemion dobrze wiedział, czemu osobową osią konstrukcyjną uczynił Obcego.
Część ostatnia jest najkrótsza, nosi tytuł "Radio Carlos". Carlos, niegdysiejszy łazik wrocławski, potem nieszczęsny rozbitek ze wschodniej Europy w Nowym Jorku (pracujący tam przy azbestach, mieszkający w piwnicach), po powrocie realizuje wszystkimi sposobami (niekoniecznie zgodnymi z prawem) swoje marzenie: tworzy prywatne radio, słuchane przez wszystkich i przez nikogo nie cenzurowane. Zwariowana dziewczyna, w której kochał się Anglik (w Nowym Jorku występująca w filmach porno), we Wrocławiu ma wypożyczalnię kaset wideo i rozległe plany na przyszłość. Wszyscy handlują wszystkim, jak w nowym amoku.
Sens miesza się z bezsensem, prawo z bezprawiem, zysk sąsiaduje z bankructwem. Nad wyzwoloną z dawnego systemu częścią Europy rozciąga się świetlana przyszłość, przesłaniana jednak przez nowe formy zniewoleń cywilizacyjno-medialnych. Można się cieszyć i bać, lecz jedno wydaje się ważne: tamto zło nie wróci. Narodzi się inne, ale w roku 1991 można żyć wyzwoloną energią. Powieść kończy się sceną pikniku nad Odrą, rozświetloną sztucznymi ogniami. Ogłuszony nimi Anglik "sam nie wiedział, kiedy się znalazł w rzece". Carlos i Lidka próbowali go ratować i wszyscy troje wylądowali w wodzie. Ich stopy zaczynały się zapadać w błocko, ale oni byli w euforii: "Marcowa woda była okropnie zimna i śmierdząca. Wszyscy troje stali w niej po pas i śmiali się tak głośno, jak jeszcze nigdy w życiu". "Niskie łąki" są powieścią pełną humoru, więc śmiejmy się z bohaterami, bo chociaż pod nogami błocko, nad głowami pękają sztuczne ognie optymizmu.
Zapisane w niej zostało doświadczenie pokolenia, które urodziło się i dojrzewało w końcowym okresie PRL, znudzone bylejakością życia i pracy, brakiem szans na swobodny rozwój i karierę, na autentyczne wybory i decyzje. Młodzi ludzie w latach 80. czuli, jak wciąga ich błocko apatii, bierności, nudy. Uważali, że są straceni, przegrani, zdolni tylko do buntów w stylu modnej ówcześnie Pomarańczowej Alternatywy.
Kpina i cynizm, jaskrawy, demonstracyjny protest polegający na kolorowych, pseudoartystycznych gestach - to jeszcze ich trochę bawiło. Mazali swoje znaki, napisy, szyfry na ścianach, murach, barakach. Wiedli życie chuligańskie, ścigani przez milicję za drobne wykroczenia i kradzieże, co dawało im satysfakcję, że nie stali się posłusznym stadem. Szczytem ich zbiorowych uniesień i namiętnych, choć bliżej nie określonych nadziei był "Jazz pod Odrą". Biegli tłumnie poprzez pejzażowe depresje Wrocławia, poprzez błota i wikliny do wylotu uliczki Niskie Łąki, prowadzącej do starego, rzecznego jazu, gdzie w betonowym tunelu, nad którym przewalała się Odra, słuchali jazzu jako cudownego oderwania od miałkości i bezbarwności życia. W świecie drylu muzyczne improwizowanie było doznawaniem wolności. W szarym, zmęczonym, srogo pilnowanym Wrocławiu byli przegrani. W tunelu pod Odrą zaczynali wierzyć w jakąś wygraną.
Najpierw szukali wygranej, uciekając do innych krajów, najchętniej za ocean. Druga część książki "Wyspa ognia" opisuje ich przygody w Nowym Jorku w końcu lat 80. Okazuje się, że tam nie mają szans, nie są przygotowani fizycznie, zawodowo, duchowo i materialnie do sprostania prawom nie znanego im systemu. Znów przegrywają, ale zdobywają wiedzę o inaczej zorganizowanym świecie. Gdy w Polsce odważniejsi od nich potrafili doprowadzić do upadku absurdalnego systemu, nasi przegrani (ale już niejednego nauczeni) wracają do kraju i, wyzbyci apatii, rzucają się do tworzenia polskiego "barakowego" kapitalizmu.
Część trzecia "Niskich łąk" dzieje się w roku 1991, znów we Wrocławiu, już odmieniającym się. W tych gwałtownych procesach społeczno-ekonomicznych i obyczajowych więcej jest dzikości niż ładu, brutalności niż prawa, ale zadziwia wyzwolona energia ludzka, tłamszona przez poprzednie dziesięciolecia tak skutecznie, że oduczaliśmy się aktywnych postaw życiowych. "Byłeś w ruchu, a myśmy siedzieli" - mówi jeden z bohaterów do zafascynowanego Polską młodego Anglika. Ten niesamowity Anglik przyjechał do Wrocławia w latach 80. na staż teatralny (miał reżyserować "Kurkę wodną" Witkacego). Na pierwszym samotnym spacerze po wschodniej Europie został zrzucony z mostu do wody bez żadnego powodu przez czterech facetów, którzy szybko wciągnęli go w absurdy i w fantastykę życia polskiego. Słuchał z nimi jazzu, włóczył się, dziwił, zakochał w Lidce, zwariowanej dziewczynie. Jest on w tej powieści postacią scalającą fabułę, wciąż pojawia się na drodze młodych Polaków, znajduje ich w Nowym Jorku w stanie krańcowych upadków, odnajduje znów we Wrocławiu w stanie upojenia otwierającymi się właśnie możliwościami. Tym razem marzy o nakręceniu filmu dokumentalnego z życia młodzieży po rozebraniu muru i opadnięciu żelaznej kurtyny. Obserwuje ich w szale aktywności, widzi błędy, krytykuje ryzykanctwo, rozumie, że budują na oślep, że nie mają odpowiedniej wiedzy ani doświadczenia. Jest coś niezwykłego w tej pierwszej wygranej przegranych, coś heroicznego, a jednocześnie coś wampirycznego, okrutnego. Trzeba być Anglikiem, zaciekawionym, ale i pełnym dystansu, by się rozeznać w losach polskiego pokolenia. Toteż Piotr Siemion dobrze wiedział, czemu osobową osią konstrukcyjną uczynił Obcego.
Część ostatnia jest najkrótsza, nosi tytuł "Radio Carlos". Carlos, niegdysiejszy łazik wrocławski, potem nieszczęsny rozbitek ze wschodniej Europy w Nowym Jorku (pracujący tam przy azbestach, mieszkający w piwnicach), po powrocie realizuje wszystkimi sposobami (niekoniecznie zgodnymi z prawem) swoje marzenie: tworzy prywatne radio, słuchane przez wszystkich i przez nikogo nie cenzurowane. Zwariowana dziewczyna, w której kochał się Anglik (w Nowym Jorku występująca w filmach porno), we Wrocławiu ma wypożyczalnię kaset wideo i rozległe plany na przyszłość. Wszyscy handlują wszystkim, jak w nowym amoku.
Sens miesza się z bezsensem, prawo z bezprawiem, zysk sąsiaduje z bankructwem. Nad wyzwoloną z dawnego systemu częścią Europy rozciąga się świetlana przyszłość, przesłaniana jednak przez nowe formy zniewoleń cywilizacyjno-medialnych. Można się cieszyć i bać, lecz jedno wydaje się ważne: tamto zło nie wróci. Narodzi się inne, ale w roku 1991 można żyć wyzwoloną energią. Powieść kończy się sceną pikniku nad Odrą, rozświetloną sztucznymi ogniami. Ogłuszony nimi Anglik "sam nie wiedział, kiedy się znalazł w rzece". Carlos i Lidka próbowali go ratować i wszyscy troje wylądowali w wodzie. Ich stopy zaczynały się zapadać w błocko, ale oni byli w euforii: "Marcowa woda była okropnie zimna i śmierdząca. Wszyscy troje stali w niej po pas i śmiali się tak głośno, jak jeszcze nigdy w życiu". "Niskie łąki" są powieścią pełną humoru, więc śmiejmy się z bohaterami, bo chociaż pod nogami błocko, nad głowami pękają sztuczne ognie optymizmu.
Więcej możesz przeczytać w 15/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.