"Blair Witch Project", horror bez horroru, podnosi cały gatunek na wyższy stopień, ponieważ pokazuje nam czysty strach, bez żadnych fabuł i pretekstów
Tomasz Raczek: - Panie Zygmuncie, dawno już nie było filmu, który tak bardzo spolaryzował opinie publiczności. "Blair Witch Project" odniósł niesłychany sukces w USA, gdzie okazał się nieoczekiwanym przebojem kinowym, tymczasem w Polsce przyjęto go raczej chłodno.
Zygmunt Kałużyński: - Bo jest to zdumiewający horror, który wcale nie jest horrorem. Budowane jest napięcie, a na końcu okazuje się, że film nie ma wyjaśnienia ani rozstrzygnięcia.
TR: - A ja myślę, że różnice w odbiorze tego filmu biorą się z czego innego.
"Blair Witch Project" jest czymś więcej niż filmem: jest wydarzeniem medialnym, które w pełnym jego przebiegu poznali widzowie amerykańscy, a którego tylko kinową cząstkę zobaczyli widzowie polscy. Wszystko zaczęło się od prezentacji pomysłu w Internecie. Długo przed kinową premierą wprowadzono do sieci informacje o trójce studentów szkoły filmowej, którzy udali się w okolice pewnego amerykańskiego miasteczka, aby zrobić film dokumentalny o wiedźmie nawiedzającej te okolice i jej ofiarach - ludziach, którzy zginęli w lesie. Otóż okazało się, że także ta trójka przepadła bez wieści, a po roku od tego wydarzenia odnaleziono taśmy filmowe, które oni zdążyli nakręcić. Fragmenty nagrań zaprezentowano w
Internecie. Co jakiś czas dodawano do nich nagrane przez miejscową policję wywiady ze świadkami, którzy kontaktowali się ze studentami na początku ich wyprawy, a także zdjęcia odnalezionych przedmiotów. Wieści o tragicznym losie studentów ludzie przekazywali sobie z ust do ust, by się wreszcie dowiedzieć, że to mistyfikacja mająca zaciekawić widzów filmem wchodzącym właśnie do kin. Zadanie zostało wykonane: wszyscy poszli do kina, aby wreszcie zobaczyć od początku do końca, jak to było... My natomiast zobaczyliśmy od razu ów film. Nie poprzedzony internetową uwerturą, stracił sporą część swojej siły, bo wymagał od publiczności znacznie więcej wyobraźni.
ZK: - Wynika z tego, że to zupełnie nowy rodzaj spektaklu, w którym uczestniczą życie, media oraz marketing. Film jest tylko fragmentem tej roboty.
TR: - Podobnie było w 1938 r. ze słynnym słuchowiskiem Orsona Wellesa "Wojna światów" o lądowaniu Marsjan na Ziemi. Wywołało ono prawdziwą panikę wśród radiosłuchaczy. Pomieszanie rzeczywistości z fikcją podaną w miejscu, które nie jest dla niej przeznaczone, działa w sposób przekonujący.
ZK: - Orson Welles był w takim razie pionierem sytuacji, którą mamy obecnie. Zresztą ten przykład nie jest jedyny. Życie codzienne przenika do nowych środków komunikacji medialnej, takich jak telewizja, komputer, kaseta.
TR: - Niewątpliwie w "Blair Witch Project" odniesiono sukces co najmniej w dwóch kategoriach. Po pierwsze, należy docenić inteligencję twórców, którzy tak skutecznie manipulowali wyobraźnią widzów, że z filmu niskobudżetowego zrobili przebój kasowy, konkurujący z wielkimi produkcjami hollywoodzkimi. Po drugie, udało się zrobić horror bez krwi, pokazywania trupów, potworów i wszelkich okropności. Poprzestano na nakręcaniu sprężyny strachu. Z własnego doświadczenia wiem, że jeśli czegokolwiek boję się w kinie, to... wytworów własnej wyobraźni. Chodzi tylko o to, by ją skutecznie pobudzić do działania.
ZK: - Okazuje się, panie Tomaszu, że całą tę imprezę można właściwie odebrać dopiero po wysłuchaniu wszystkiego, co pan teraz powiedział. Teraz rozumiem, skąd bierze się reakcja widzów, z którą się zetknąłem: oburzenie, zarzuty, że to mistyfikacja, oszustwo i łajdactwo...
TR: - Być może trafił pan na nieszczęśników, którzy nie mają dostępu do Internetu, a tego filmu w oderwaniu od całego projektu będącego w sieci oglądać nie należy.
ZK: - Takich nieszczęśników wciąż jest sporo i nawet teraz rozmawia pan z jednym z nich.
TR: - Możemy to zmienić, panie Zygmuncie, i na pana biurku postawić komputer...
ZK: - Rozumiem jednak nastawienie widza tradycyjnego, który jest przyzwyczajony do tego, że horror ma mechanizm polegający na tym, że przerażenie, jakie budzi w nas temat, zostaje wytłumaczone w finale. To, co było potworne, zazwyczaj ulega zniszczeniu. To jest wniosek moralny i triumf widza.
TR: - Mówi pan o przywiązaniu do stereotypu?
ZK: -Tak, ale ten stereotyp ma pewne przeznaczenie: idzie o przeżycie strachu bez niebezpieczeństwa.
TR: - To akurat mamy również w "Blair Witch Project", tylko nie u każdego ten strach się pojawia. Może to kwestia rodzaju wyobraźni?
ZK: - Niezupełnie. Horror, który zaczął się przecież od pisarstwa romantycznego, posługującego się uczuciem lęku, żeby nas uspokoić i połączyć z przeżyciami romantycznymi bądź nawet mistycznymi, to gatunek, który ma dwa stulecia i wielkie osiągnięcia, takie jak "Frankenstein" albo "Dracula". To, co pan opowiada, tłumaczy, co się dzieje z tym gatunkiem. Niech pan weźmie choćby taki film jak "Jeździec bez głowy". Jest on zrobiony tradycyjnie, na podstawie popularnej w XIX wieku książki o detektywie wezwanym, by rozwiązać zagadkę kolejnych mordów w pewnej miejscowości. To zabita deskami mieścina, w której jednak zamordowano trzy osoby, ucinając im głowy. Miejscowi usiłują wmówić detektywowi, że pojawia się tam widmo kondotiera, który w czasie wojny domowej służył jako żołnierz, a ponieważ był okrutnikiem, ucięto mu głowę i teraz się mści. Detektyw chce jednak wszystko wytłumaczyć racjonalnie i podejrzewa nawet o dokonanie zbrodni pewną rodzinę. My się wręcz spodziewamy, że tak będzie, tymczasem okazuje się, że racjonalne wyjaśnienie nie jest możliwe bez wzięcia pod uwagę demonicznej siły z tamtego świata.
TR: - Może owo przekształcanie się horroru spowodowane jest tym, że trudno dziś zapomnieć o doświadczeniach serialu "Z archiwum X"? To właśnie tu nauczono nas, że film bynajmniej nie musi się kończyć rozwiązaniem opowiadanej zagadki.
ZK: - Jaki z tego wniosek? Zbrodnia, nawet taka, która wydaje się możliwa do wyjaśnienia, ma w sobie nieuchwytny element należący do innego świata i kto wie, czy ten świat przypadkiem nie jest tamtym światem. W "Blair Witch Project" jako napęd wykorzystuje się sam mechanizm strachu.
TR: - Dla niektórych widzów po prostu "nic się nie dzieje".
ZK: - Czyli horror bez horroru! To nawet nie jest masło maślane. To jest masło bez masła z punktu widzenia horroru gatunkowego, a jednak staje się zarazem podniesieniem na wyższy stopień całego gatunku, ponieważ pokazuje nam czysty strach, bez żadnych fabuł i pretekstów.
TR: - I niesłychanie przekonująco udaje rzeczywistość. Muszę się przyznać, że po powrocie z kina zasiadłem przed komputerem i pół nocy spędziłem w Internecie na podróżowaniu śladami owych nieszczęsnych studentów, którzy szukali wiedźmy Blair. I bałem się jeszcze bardziej niż w kinie...
Zygmunt Kałużyński: - Bo jest to zdumiewający horror, który wcale nie jest horrorem. Budowane jest napięcie, a na końcu okazuje się, że film nie ma wyjaśnienia ani rozstrzygnięcia.
TR: - A ja myślę, że różnice w odbiorze tego filmu biorą się z czego innego.
"Blair Witch Project" jest czymś więcej niż filmem: jest wydarzeniem medialnym, które w pełnym jego przebiegu poznali widzowie amerykańscy, a którego tylko kinową cząstkę zobaczyli widzowie polscy. Wszystko zaczęło się od prezentacji pomysłu w Internecie. Długo przed kinową premierą wprowadzono do sieci informacje o trójce studentów szkoły filmowej, którzy udali się w okolice pewnego amerykańskiego miasteczka, aby zrobić film dokumentalny o wiedźmie nawiedzającej te okolice i jej ofiarach - ludziach, którzy zginęli w lesie. Otóż okazało się, że także ta trójka przepadła bez wieści, a po roku od tego wydarzenia odnaleziono taśmy filmowe, które oni zdążyli nakręcić. Fragmenty nagrań zaprezentowano w
Internecie. Co jakiś czas dodawano do nich nagrane przez miejscową policję wywiady ze świadkami, którzy kontaktowali się ze studentami na początku ich wyprawy, a także zdjęcia odnalezionych przedmiotów. Wieści o tragicznym losie studentów ludzie przekazywali sobie z ust do ust, by się wreszcie dowiedzieć, że to mistyfikacja mająca zaciekawić widzów filmem wchodzącym właśnie do kin. Zadanie zostało wykonane: wszyscy poszli do kina, aby wreszcie zobaczyć od początku do końca, jak to było... My natomiast zobaczyliśmy od razu ów film. Nie poprzedzony internetową uwerturą, stracił sporą część swojej siły, bo wymagał od publiczności znacznie więcej wyobraźni.
ZK: - Wynika z tego, że to zupełnie nowy rodzaj spektaklu, w którym uczestniczą życie, media oraz marketing. Film jest tylko fragmentem tej roboty.
TR: - Podobnie było w 1938 r. ze słynnym słuchowiskiem Orsona Wellesa "Wojna światów" o lądowaniu Marsjan na Ziemi. Wywołało ono prawdziwą panikę wśród radiosłuchaczy. Pomieszanie rzeczywistości z fikcją podaną w miejscu, które nie jest dla niej przeznaczone, działa w sposób przekonujący.
ZK: - Orson Welles był w takim razie pionierem sytuacji, którą mamy obecnie. Zresztą ten przykład nie jest jedyny. Życie codzienne przenika do nowych środków komunikacji medialnej, takich jak telewizja, komputer, kaseta.
TR: - Niewątpliwie w "Blair Witch Project" odniesiono sukces co najmniej w dwóch kategoriach. Po pierwsze, należy docenić inteligencję twórców, którzy tak skutecznie manipulowali wyobraźnią widzów, że z filmu niskobudżetowego zrobili przebój kasowy, konkurujący z wielkimi produkcjami hollywoodzkimi. Po drugie, udało się zrobić horror bez krwi, pokazywania trupów, potworów i wszelkich okropności. Poprzestano na nakręcaniu sprężyny strachu. Z własnego doświadczenia wiem, że jeśli czegokolwiek boję się w kinie, to... wytworów własnej wyobraźni. Chodzi tylko o to, by ją skutecznie pobudzić do działania.
ZK: - Okazuje się, panie Tomaszu, że całą tę imprezę można właściwie odebrać dopiero po wysłuchaniu wszystkiego, co pan teraz powiedział. Teraz rozumiem, skąd bierze się reakcja widzów, z którą się zetknąłem: oburzenie, zarzuty, że to mistyfikacja, oszustwo i łajdactwo...
TR: - Być może trafił pan na nieszczęśników, którzy nie mają dostępu do Internetu, a tego filmu w oderwaniu od całego projektu będącego w sieci oglądać nie należy.
ZK: - Takich nieszczęśników wciąż jest sporo i nawet teraz rozmawia pan z jednym z nich.
TR: - Możemy to zmienić, panie Zygmuncie, i na pana biurku postawić komputer...
ZK: - Rozumiem jednak nastawienie widza tradycyjnego, który jest przyzwyczajony do tego, że horror ma mechanizm polegający na tym, że przerażenie, jakie budzi w nas temat, zostaje wytłumaczone w finale. To, co było potworne, zazwyczaj ulega zniszczeniu. To jest wniosek moralny i triumf widza.
TR: - Mówi pan o przywiązaniu do stereotypu?
ZK: -Tak, ale ten stereotyp ma pewne przeznaczenie: idzie o przeżycie strachu bez niebezpieczeństwa.
TR: - To akurat mamy również w "Blair Witch Project", tylko nie u każdego ten strach się pojawia. Może to kwestia rodzaju wyobraźni?
ZK: - Niezupełnie. Horror, który zaczął się przecież od pisarstwa romantycznego, posługującego się uczuciem lęku, żeby nas uspokoić i połączyć z przeżyciami romantycznymi bądź nawet mistycznymi, to gatunek, który ma dwa stulecia i wielkie osiągnięcia, takie jak "Frankenstein" albo "Dracula". To, co pan opowiada, tłumaczy, co się dzieje z tym gatunkiem. Niech pan weźmie choćby taki film jak "Jeździec bez głowy". Jest on zrobiony tradycyjnie, na podstawie popularnej w XIX wieku książki o detektywie wezwanym, by rozwiązać zagadkę kolejnych mordów w pewnej miejscowości. To zabita deskami mieścina, w której jednak zamordowano trzy osoby, ucinając im głowy. Miejscowi usiłują wmówić detektywowi, że pojawia się tam widmo kondotiera, który w czasie wojny domowej służył jako żołnierz, a ponieważ był okrutnikiem, ucięto mu głowę i teraz się mści. Detektyw chce jednak wszystko wytłumaczyć racjonalnie i podejrzewa nawet o dokonanie zbrodni pewną rodzinę. My się wręcz spodziewamy, że tak będzie, tymczasem okazuje się, że racjonalne wyjaśnienie nie jest możliwe bez wzięcia pod uwagę demonicznej siły z tamtego świata.
TR: - Może owo przekształcanie się horroru spowodowane jest tym, że trudno dziś zapomnieć o doświadczeniach serialu "Z archiwum X"? To właśnie tu nauczono nas, że film bynajmniej nie musi się kończyć rozwiązaniem opowiadanej zagadki.
ZK: - Jaki z tego wniosek? Zbrodnia, nawet taka, która wydaje się możliwa do wyjaśnienia, ma w sobie nieuchwytny element należący do innego świata i kto wie, czy ten świat przypadkiem nie jest tamtym światem. W "Blair Witch Project" jako napęd wykorzystuje się sam mechanizm strachu.
TR: - Dla niektórych widzów po prostu "nic się nie dzieje".
ZK: - Czyli horror bez horroru! To nawet nie jest masło maślane. To jest masło bez masła z punktu widzenia horroru gatunkowego, a jednak staje się zarazem podniesieniem na wyższy stopień całego gatunku, ponieważ pokazuje nam czysty strach, bez żadnych fabuł i pretekstów.
TR: - I niesłychanie przekonująco udaje rzeczywistość. Muszę się przyznać, że po powrocie z kina zasiadłem przed komputerem i pół nocy spędziłem w Internecie na podróżowaniu śladami owych nieszczęsnych studentów, którzy szukali wiedźmy Blair. I bałem się jeszcze bardziej niż w kinie...
Więcej możesz przeczytać w 15/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.