Obowiązujące szablony, uświęcone prawdy, ortodoksyjne poglądy, utarte kanony - to nie dla "Wprost". Myślimy o tym, czym zaskoczyć czytelnika, jak wytrącić go z poobiedniej drzemki, jak pójść pod prąd myślowych i obyczajowych konwenansów. Mówiąc krótko: jak przełamać tabu i odrzucić odmóżdżające dogmaty, które przez swoją zachowawczość fałszują obraz szybko zmieniającej się rzeczywistości.
Bogactwo to nie grzech
Tygodnik "Wprost" pierwszy zmiótł tabu powstałe wokół zamożności i ludzi przedsiębiorczych, zwanych niegdyś pogardliwie "ba-dylarzami". "Bogaćcie się! Bogaci to sól ziemi!" - rzuciliśmy hasło, publikując w 1985 r. listę 10 najbogatszych rodaków. Lista, szeroko komentowana, wywołała oburzenie "aktywu robotniczego i partyjnego", przeciwnego "sprzyjaniu burżuazji". W 1989 r. przedstawiliśmy już listę 25 najbogatszych, która z upływem lat rozrosła się w ranking setki najmajętniejszych Polaków. Mitom o "jednakowych żołądkach", pseudoprawdom o "ludziach ciężkiej, robotniczej pracy" przeciwstawialiśmy wizerunek biznesmenów oraz przebojowych menedżerów.
Utyskiwania na rzekomo wyniszczający "dziki kapitalizm" kontrowaliśmy informacjami o tym, że Polacy pod wpływem mechanizmów wolnego rynku nie tylko wkraczają w świat ekonomicznej normalności, lecz również bardziej dbają o zdrowie i racjonalne żywienie ("Doktor rynek", maj 1998 r.). Modne pojękiwania o "straconym pokoleniu" opatrywaliśmy sylwetkami trzydziestolatków, którzy już teraz zmieniają oblicze polskiego biznesu ("Młode wilki", marzec 1999 r.). Przyczyniając się do strącenia z piedestału klasy robotniczej, zaatakowaliśmy również nadal rozpowszechniany kult misyjnej roli inteligencji. Tygodnik dowodził, że Polsce nie potrzeba wymachujących kagankiem oświaty Mesjaszy, lecz fachowców od kierowania firmami i państwem ("Umierająca klasa", listopad 1998 r.).
Wrogie państwo opiekuńcze
Przełamując tabu na temat grzechu bogactwa, "Wprost" nie popadł jednak w dogmat propagandy sukcesu. Ostrzegaliśmy przed zjawiskami społecznymi mogącymi zagrozić demokracji, wskazywaliśmy na choroby trapiące III RP - bez względu na to, kto nią rządził. To na łamach "Wprost" prof. Wacław Wilczyński wylansował pojęcie wrogiego państwa opiekuńczego; państwa, które budzi wrogość swoją nieudolnością, korupcją, a nade wszystko niespełnianiem oszukańczych obietnic składanych przez polityków.
Przyzwyczajonych do stałego wzrostu gospodarczego czytelników i polityków wytrąciliśmy z błogostanu ostrzeżeniem, że Polsce grozi zapaść finansów publicznych ("Stan przedzawałowy", październik 2000 r.). Jako antidotum na zawał na łamach tygodnika we wrześniu ubiegłego roku pojawił się "Plan Wilczyńskiego" - projekt radykalnej, bolesnej operacji uzdrawiającej państwo i gospodarkę. Wielokrotnie wskazując na korzyści płynące z integracji Polski z Unią Europejską, równocześnie złamaliśmy tabu pielęgnowane przez euroentuzjastów i zaskoczyliśmy czytelników stwierdzeniem, że wrogie państwo opiekuńcze doskonale komponuje się z modelem państwa socjalnego, którego rak zżera Europę Zachodnią ("Europa na zasiłku", luty 1999 r.). Odkryliśmy polską odmianę tego nowotworu, którego przejawami były popegeerowskie osiedla, bezrobotne miasteczka, zapuszczone blokowiska. Ostrzegaliśmy, że może w nich wybuchnąć bunt odrzuconych ("Polskie fawele", kwiecień 2001 r.). A kiedy bunt zaowocował wyborczym zwycięstwem Samoobrony, odrzuciliśmy modną wśród elit pogardę, objawiającą się w rozważaniach, czy należy "chama zapraszać na salony". Wskazaliśmy, że siła Andrzeja Leppera wynika ze słabości zbiurokratyzowanego, tłumiącego wolny rynek państwa, przeciwko któremu buntują się już także liczni drobni przedsiębiorcy ("Będzie Lepper", grudzień 2001 r.).
Kultura lenistwa
Burzyliśmy też mity zakłamujące polską demokrację. Z jednej strony, artykułem "Sitwokracja" łamaliśmy zmowę milczenia wokół mitologizowanego samorządu, który w obecnym kształcie sprzyja łupieniu lokalnych społeczności przez skorumpowane polityczno-urzę-dnicze kliki. Z drugiej strony, opisaliśmy tych, którzy idealizując demokrację, wybrzydzali na klasę polityczną i rozpaczali z powodu ujawniania afer, choć właśnie rozliczanie aferzystów świadczy o sile demokracji ("Tak kwitnie demokracja!").
Zanim oskarży się polityków, warto się uderzyć we własne piersi - przekonywaliśmy. Zakłóciliśmy dobre samopoczucie rodaków, udowadniając, że wielu z nich - bez względu na profesję i wykształcenie - kultywuje kulturę lenistwa i nieróbstwa ("Bezrobotny styl życia", październik 2001 r.). Zanegowaliśmy nadal żywy mit hut, fabryk, kopalń i "wydajności z hektara" - czynników rzekomo decydujących o bogactwie narodów. Kapitałem w globalizującym się świecie jest ludzki rozum. Tymczasem - dowodziliśmy - polskie szkolnictwo jest chore, nauczyciele są niedouczeni, a większość obywateli to wtórni analfabeci ("Cywilizacja analfabetów", grudzień 2000 r.). Dlatego - zachęcaliśmy - należy przełamać tabu świętości polskiej pisowni i usunąć z niej zbędne, odgradzające nas od świata naleciałości ("Jenzyk polski", czerwiec 2001 r.).
Legalna prostytucja
Tradycjonalistów tradycyjnie irytowaliśmy też obalaniem mitu o wyższości rodzimego drobnego handlu nad hipermarketami i stwierdzeniem, że walka z nimi jest walką z konsumentami ("Hiperiluzje kontra hipermarkety", grudzień 2001 r.). Gotowaliśmy też im krew w żyłach przełamywaniem tabu obyczajowych. W styczniu 1991 r. namawialiśmy do skończenia z hipokryzją i zalegalizowania domów publicznych ("Konserwa w kodeksie"). Dziewięć lat później ujawniliśmy, że wskutek utrzymywania hipokryzji 200 tys. prostytutek zapewnia światu przestępczemu obroty w wysokości 20 mld zł rocznie! ("Seksbiznes", wrzesień 2000 r.). Opisaliśmy też zmowę milczenia wokół plagi kazirodztwa, obalając mit rodziny - ostoi polskiego narodu ("Hańba domowa", październik 2000 r.).
Wprost, czyli pod prąd
"Wprost" łamał przyjęte konwenanse nie tylko w treści, lecz również w formie. Był pierwszym w Polsce popularnym tygodnikiem wydawanym w formacie, który dziś uchodzi za powszechnie obowiązujący. Był też pierwszym, który dla podkreślenia wagi tematu nie bał się szokować odbiorcy. Opis morderczego zanieczyszczenia polskiego powietrza zilustrowaliśmy okładką, na której widniała Matka Boska z maską przeciwgazową na twarzy. Okazało się, że wielu obraz ten przesłonił treść - oburzenie formą okazało się ważniejsze od zastanowienia się nad przesłaniem. Przełamaliśmy wreszcie przejętą z PRL konwencję, wedle której prasowy tytuł musi mieć linię polityczną. Krytykując na przemian lewicę i prawicę, przyznając tytuł Człowiek Roku m.in. Leszkowi Balcerowiczowi, Lechowi Wałęsie, Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, Jerzemu Buzkowi i Leszkowi Millerowi, dezorientowaliśmy wszystkich, którzy są przyzwyczajeni do świata pism partyjnych.
Tabułamacz "Wprost" jest wciąż pod parą.
Jan Nowak Jeziorański "Wprost" to świetnie redagowane pismo. To dla mnie jedno z ważniejszych źródeł informacji o Polsce. Lech Wałęsa były prezydent RP W momencie wielkich przeobrażeń prasa wspomaga przemiany, podejmując trudne tematy. "Wprost" ich nie unikał. W ocenie pisma najważniejsza jest treść, a tygodnik w treści był po prostu bezstronny. Longin Pastusiak marszałek Senatu RP Wprawdzie tysiąc numerów to nie to samo co millenium, ale życzę redakcji, by wydając kolejne, pozyskała nowe rzesze czytelników, zwracając się do nich nie tylko wprost, lecz także w sposób wyważony politycznie i nadal atrakcyjny pod względem treści. Tadeusz Pieronek rektor Papieskiej Akademii Teologicznej Jest to jeden z tygodników, które trzeba czytać z obowiązku. Przeglądam "Wprost" regularnie, bo chcę wiedzieć, co się dzieje w Polsce i na świecie. Rażą mnie czasem widoczne na łamach zbyt skrajne opinie, podejmowanie tematów pozornych czy opisywanie afer, które nie są wystarczająco udokumentowane. Donald Tusk wicemarszałek Sejmu RP Z wielkim zainteresowaniem otwieramy pierwsze strony, zawsze z krótkimi tekstami, badaniami opinii publicznej, rewelacyjnymi rysunkami i zdjęciami - to jest firmowy materiał tygodnika. A później bywa różnie. Był taki czas, kiedy czołówka polskich polityków, zamiast rządzić, pisała felietony do "Wprost": raczej nudne niż pouczające. Ale później zawsze z wielką radością wracało się do ostatnich, autentycznie felietonowych stron czasopisma. Tomasz Nałęcz wicemarszałek Sejmu RP Przytłaczająca większość zespołu "Wprost" ma liberalne poglądy na gospodarkę. Ja jestem socjalistą i w tygodniku uprawiam własną, socjalistyczną działkę. Robię to już od przeszło pięciu lat i chciałbym robić dalej z dwóch powodów. Po pierwsze, nikt w piśmie nie próbował poprawiać moich poglądów. A po drugie, dostaję obfitą korespondencję. "Wprost" pozostaje jednak pismem ogólnospołecznym i dlatego w nim trwam. Henryka Bochniarz przewodnicząca Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych "Wprost" jest jednym z najważniejszych opiniotwórczych mediów, z którym nie można się nie liczyć. Jedyne, przed czym bym przestrzegała, to pojawiająca się czasem tendencja do zbytniego upraszczania skomplikowanych mechanizmów ekonomicznych i szukanie prostych rozwiązań typu "sprywatyzujmy armię i policję". Marek Goliszewski prezes Business Centre Club Lubię "Wprost" z wielu względów, ale nade wszystko dlatego, że pomaga mi w pracy. Tygodnik w przystępny sposób dostarcza pogłębionej informacji ekonomicznej. W czasie weekendu sięgam natomiast po "Wprost" jako kompendium różnorodnych wieści z rejonów nauki, kultury czy rozrywki. Są one podane w sposób, który tak "zapędzonemu" czytelnikowi jak ja pozwala nie mieć wyrzutów sumienia, iż w ciągu tygodnia koncentruje się tylko na sprawach gospodarczych. Jan Winiecki ekonomista, wykładowca na Uniwersytecie Europejskim Viadrina we Frankfurcie Polsce brakuje umiarkowania, czyli centrowego, liberalnego, wolnorynkowego podejścia do gospodarki i życia publicznego. Tygodnik zajmuje to miejsce od początku. Jan Wejchert prezes ITI Group "Wprost" jest niewątpliwie bardzo ważnym tygodnikiem. Czytam go oczywiście regularnie, choć przyznam, że często nie zgadzam się z prezentowanymi opiniami i poglądami. |
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.