Wiek XX uznano winnym "degradacji wartości człowieka, skutków lekkomyślnego zawierzenia rozumowi oraz zniewolenia człowieka"
"Koń, który zdycha, mocno wierzga"
Wladimir Meciar
Zapewne wielu czytelników polskich dzienników uznało doniesienia o liście gończym rozesłanym za Lepperem za ciekawostkę z gatunku żartu primaaprilisowego. Mogli się w tym poglądzie utwierdzić już w poniedziałek, gdy doniesiono, że list został "wysłany, ale nie przysłany". Innymi słowy, że jest, ale go nie ma.
Sądowy serial trwa więc w najlepsze i trzeba się liczyć z tym, że najdalej za półtora roku szef Samoobrony uzbrojony w mandat i immunitet parlamentarny wystąpi z trybuny sejmowej. Stamtąd będzie grzmiał o zbrodniach i mordercach, i jeśli nie użyje słów uznanych powszechnie za nieparlamentarne, to nawet Komisja Etyki Poselskiej nie będzie się miała do czego przyczepić. Wszczęte postępowania sądowe zostaną zawieszone albo i umorzone, i jedyny problem może mieć policja, do której dotrą wtedy spóźnione listy gończe. Nie da się takiego scenariusza wykluczyć choćby na podstawie oświadczenia rzecznika Sądu Okręgowego w Łodzi. Okazuje się bowiem, że rzeczony list został doręczony pocztą sądową w piątek do Komendy Wojewódzkiej Policji, która już w poniedziałek roześle go do komend w całym kraju. Dobrze, że rzecz nie zdarzyła się na początku maja, gdy będziemy mieli do czynienia z pięciodniowym weekendem (zacznie się - według kalendarza - 28 kwietnia koło południa, a skończy - według zwyczaju - 4 maja rano), który nam umożliwi godne świętowanie zarówno nieśmiertelnego Święta Pracy, jak i wystawionego na różne zrządzenia historii Święta Konstytucji 3 Maja.
W tej sytuacji powstaje pytanie, czy bardziej zaawansowana od Polski we wprowadzaniu państwa prawnego nie jest przypadkiem Słowacja. Były premier MecŠiar został przez prokuratora zaproszony na przesłuchanie jako świadek. Chodzi o porwanie przez służby specjalne syna byłego prezydenta, co może implikować bezpośrednią odpowiedzialność ówczesnego premiera. Meciar jest jednak zajęty pisaniem pamiętników w TriencŠiańskich Teplicach i choć policja stoi za płotem, nie może wejść do środka, a zatem nie może mu wręczyć wezwania na przesłuchanie. Na wszelki wypadek MecŠiar ogłosił, że policja ma rozkaz "zlikwidowania go", co zapewnia czatującym policjantom stałe towarzystwo dziennikarzy. Jeden ze słowackich komentatorów zwrócił uwagę, że nie idąc do prokuratury i nie odmawiając (po prostu) składania zeznań, dawny premier gra na nastrojach i kreuje obraz nieszczęśnika obleganego przez policjantów w kamizelkach kuloodpornych i narażonego na "fizyczną likwidację". To się musi spodobać nie tylko w prima aprilis, to pójdzie w każdym dzienniku i może się nawet z czasem przyczynić do odwrócenia nastrojów.
W tej sytuacji jedynym procesem sądowym, na który przybywają wszyscy: oskarżeni, obrońcy, prokuratorzy, publiczność, a nawet sam Wysoki Sąd i woźny sądowy, zdał się wielki proces zaaranżowany w ubiegłą sobotę pod auspicjami "Tygodnika Powszechnego". Powodem popularności może być anonimowość głównego oskarżonego, którym jest Wiek XX, albo też autorytet, jakim cieszy się obchodzący właśnie swe 55-lecie wielki fenomen dziennikarski i kulturowy - "Tygodnik Powszechny". Atmosfera święta nie uratowała podsądnego. Został uznany winnym "degradacji wartości człowieka, skutków lekkomyślnego zawierzenia rozumowi oraz zniewolenia człowieka". Orzeczona kara miała charakter jedynie symbolicznej nawiązki - zapewne nie tylko z powodu niewykonalności sądowych wyroków. Zdecydować mogło pogodne spojrzenie Świętego Naczelnego, który zza obłoków przypatrywał się z pewnością kolejnym breweriom swych wychowanków, współpracowników i przyjaciół. Już za życia Jerzy Turowicz powstrzymywał się od nakładania kar na podsądnych - co najwyżej zamykał na chwilę sklepik i czekał, aż znów będzie można pisać prawdę. Idąc tym tropem, Trybunał "TP" wymierzył jedynie karę pozostawienia w pamięci wszystkich bezeceństw, jakich podsądny Stary Koń dopuścił się w czasie swego stuletniego żywota.
Wladimir Meciar
Zapewne wielu czytelników polskich dzienników uznało doniesienia o liście gończym rozesłanym za Lepperem za ciekawostkę z gatunku żartu primaaprilisowego. Mogli się w tym poglądzie utwierdzić już w poniedziałek, gdy doniesiono, że list został "wysłany, ale nie przysłany". Innymi słowy, że jest, ale go nie ma.
Sądowy serial trwa więc w najlepsze i trzeba się liczyć z tym, że najdalej za półtora roku szef Samoobrony uzbrojony w mandat i immunitet parlamentarny wystąpi z trybuny sejmowej. Stamtąd będzie grzmiał o zbrodniach i mordercach, i jeśli nie użyje słów uznanych powszechnie za nieparlamentarne, to nawet Komisja Etyki Poselskiej nie będzie się miała do czego przyczepić. Wszczęte postępowania sądowe zostaną zawieszone albo i umorzone, i jedyny problem może mieć policja, do której dotrą wtedy spóźnione listy gończe. Nie da się takiego scenariusza wykluczyć choćby na podstawie oświadczenia rzecznika Sądu Okręgowego w Łodzi. Okazuje się bowiem, że rzeczony list został doręczony pocztą sądową w piątek do Komendy Wojewódzkiej Policji, która już w poniedziałek roześle go do komend w całym kraju. Dobrze, że rzecz nie zdarzyła się na początku maja, gdy będziemy mieli do czynienia z pięciodniowym weekendem (zacznie się - według kalendarza - 28 kwietnia koło południa, a skończy - według zwyczaju - 4 maja rano), który nam umożliwi godne świętowanie zarówno nieśmiertelnego Święta Pracy, jak i wystawionego na różne zrządzenia historii Święta Konstytucji 3 Maja.
W tej sytuacji powstaje pytanie, czy bardziej zaawansowana od Polski we wprowadzaniu państwa prawnego nie jest przypadkiem Słowacja. Były premier MecŠiar został przez prokuratora zaproszony na przesłuchanie jako świadek. Chodzi o porwanie przez służby specjalne syna byłego prezydenta, co może implikować bezpośrednią odpowiedzialność ówczesnego premiera. Meciar jest jednak zajęty pisaniem pamiętników w TriencŠiańskich Teplicach i choć policja stoi za płotem, nie może wejść do środka, a zatem nie może mu wręczyć wezwania na przesłuchanie. Na wszelki wypadek MecŠiar ogłosił, że policja ma rozkaz "zlikwidowania go", co zapewnia czatującym policjantom stałe towarzystwo dziennikarzy. Jeden ze słowackich komentatorów zwrócił uwagę, że nie idąc do prokuratury i nie odmawiając (po prostu) składania zeznań, dawny premier gra na nastrojach i kreuje obraz nieszczęśnika obleganego przez policjantów w kamizelkach kuloodpornych i narażonego na "fizyczną likwidację". To się musi spodobać nie tylko w prima aprilis, to pójdzie w każdym dzienniku i może się nawet z czasem przyczynić do odwrócenia nastrojów.
W tej sytuacji jedynym procesem sądowym, na który przybywają wszyscy: oskarżeni, obrońcy, prokuratorzy, publiczność, a nawet sam Wysoki Sąd i woźny sądowy, zdał się wielki proces zaaranżowany w ubiegłą sobotę pod auspicjami "Tygodnika Powszechnego". Powodem popularności może być anonimowość głównego oskarżonego, którym jest Wiek XX, albo też autorytet, jakim cieszy się obchodzący właśnie swe 55-lecie wielki fenomen dziennikarski i kulturowy - "Tygodnik Powszechny". Atmosfera święta nie uratowała podsądnego. Został uznany winnym "degradacji wartości człowieka, skutków lekkomyślnego zawierzenia rozumowi oraz zniewolenia człowieka". Orzeczona kara miała charakter jedynie symbolicznej nawiązki - zapewne nie tylko z powodu niewykonalności sądowych wyroków. Zdecydować mogło pogodne spojrzenie Świętego Naczelnego, który zza obłoków przypatrywał się z pewnością kolejnym breweriom swych wychowanków, współpracowników i przyjaciół. Już za życia Jerzy Turowicz powstrzymywał się od nakładania kar na podsądnych - co najwyżej zamykał na chwilę sklepik i czekał, aż znów będzie można pisać prawdę. Idąc tym tropem, Trybunał "TP" wymierzył jedynie karę pozostawienia w pamięci wszystkich bezeceństw, jakich podsądny Stary Koń dopuścił się w czasie swego stuletniego żywota.
Więcej możesz przeczytać w 15/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.