Potępiany i surowo zakazany handel narządami wkracza do Europy i USA kuchennymi drzwiami
Do transplantologii wkracza prawo popytu i podaży
Niemcy i Amerykanie, którzy nie mogą się doczekać przeszczepu we własnym kraju, wyjeżdżają na nielegalne zabiegi do Indii lub Chin. Wydłużająca się kolejka czekających na transplantację może wkrótce spowodować złamanie kolejnego tabu w medycynie: po zalegalizowaniu eutanazji w Holandii niektórzy lekarze chcą wprowadzić w Stanach Zjednoczonych opłaty dla rodziny za wyrażenie zgody na pobranie narządów zmarłego. Transplantologia coraz silniej odczuwa brak organów do przeszczepów.
Łowcy ciał
Niemal w każdym osiedlu w Madrasie zamieszkanym przez ubogie rodziny jest przynajmniej jedna osoba, która sprzedała do transplantacji nerkę lub fragment wątroby. W Bombaju 57-letniemu dealerowi samochodów z Niemiec miejscowi lekarze za 35 tys. dolarów wszczepili nerkę pobraną od 25-letniego hinduskiego kierowcy, który otrzymał 2 tys. dolarów i spłacił dług. Japończycy najczęściej zaopatrują się w narządy na "dolarowych" oddziałach szpitalnych w Chinach i na Filipinach. Majętni mieszkańcy Zatoki Perskiej korzystają z ofert młodych i zdrowych Irakijczyków. Z kolei Izraelczycy wyjeżdżają głównie do Turcji, gdzie werbowani są dawcy z Bułgarii, Mołdawii, Rumunii i Ukrainy. Zdesperowani są wszyscy: zarówno ludzie czekający na przeszczep, jak i dawcy narządów, dla których własne ciało jest jedynym kapitałem.
Nie wiadomo, jak duży jest zasięg transplantacyjnej turystyki. Nie ma jednak wątpliwości, że handel organami kwitnie w Trzecim Świecie, bo sprzyjają temu bieda, luki w przepisach i coraz wyższy poziom wykonywanych tam zabiegów medycznych. W jednym ze szpitali w Madrasie, gdzie kliniki konkurują z sobą o zamożnych pacjentów, młody krwiodawca zgłosił się na pobranie krwi, a obudził się bez nerki. Hinduscy lekarze specjalizują się w transplantacjach organów od żywych dawców, bo pozyskiwanie narządów od zmarłych nie jest tam akceptowane nawet przez medyków. Dawcą może być każda, także nie spokrewniona z biorcą osoba, jeśli tylko występuje między nimi tzw. zgodność tkankowa. "Wystarczy, że taka osoba oświadczy, że łączy ją z chorym związek emocjonalny" - twierdzi prof. Sandeep Guleria z All India Institute of Medical Sciences w New Delhi.
Egzekucja dawców
W Chinach narządy do transplantacji bezceremonialnie pobierane są od skazanych na śmierć więźniów. To już nie jest tylko handel organami, w którym uczestniczą lekarze i szpitale. Procederem tym od lat bezkarnie rządzi transplantacyjna mafia. Na jej usługach są zarówno pracownicy służby więziennej, jak i sędziowie. Egzekucje mogą być więc przeprowadzane w określonym terminie, a nawet przyspieszane, jeśli szpitalom zależy na jak najszybszym otrzymaniu zamówionych organów. "Gdy zabraknie dawców, przekupieni sędziowie skazują kogoś na śmierć" - wyznał podczas przesłuchania przed amerykańskim Kongresem czołowy chiński dysydent Wang
Guoqi, chirurg specjalizujący się w pobieraniu narządów, który trafił do obozu, a potem uciekł do Stanów Zjednoczonych.
Przekupieni lekarze odwiedzają skazańców w celi śmierci, by pobrać od nich próbki krwi oraz tkanki niezbędne do ustalenia zgodności tkankowej z chorymi oczekującymi na przeszczep. Przed egzekucją wstrzykują im rozpuszczającą krew heparynę, co ułatwia wycięcie narządów. Po wykonaniu wyroku ciała więźniów przewożone są do szpitala, gdzie po usunięciu nerek, serca, płuc, trzustki oraz skóry i rogówki pali się je w krematorium. Narządy natychmiast przeszczepiane są pacjentom z Chin, Japonii, USA, Korei Południowej, Hongkongu i Singapuru. Niczego nieświadoma rodzina skazańca otrzymuje jedynie urnę z prochami.
Wyroki śmierci przez strzał w tył głowy rocznie wykonywane są w Chinach na pięciu, sześciu tysiącach więźniów. O tym, że większość skazańców bez wyrażenia zgody staje się dawcami tkanek i narządów, może świadczyć fakt, że częstą przyczyną śmierci chińskich dawców są właśnie rany postrzałowe głowy - jak wynika z danych ujawnionych przez
"Journal of Chinese Organ Transplantation". Niektóre egzekucje są nawet celowo wykonywane "niestarannie", by organy pobrać jak najszybciej po zgonie skazańca. Wang Guoqi opowiedział przed Kongresem, jak do szpitala, gdzie pracował, przywieziono więźnia, który jeszcze oddychał i wił się w konwulsjach.
Łapówka za przeszczep
"Dewizowe" przeszczepy stały się tak dochodowe, że ośrodki transplantacyjne powstają w Chinach jak grzyby po deszczu. Pacjenci z Zachodu coraz częściej decydują się na ich ofertę. Wykonujący zabiegi chirurdzy zostali przeszkoleni w renomowanych ośrodkach w USA. Chińczycy zadbali też o poprawę warunków sanitarnych, przestrzeganie zasad higieny i wyposażenie szpitali. Pacjenci nie obawiają się więc już powikłań pooperacyjnych ani zarażenia żółtaczką czy HIV. Narzekają jedynie amerykańscy lekarze. "Kobieta z przeszczepioną nerką pobraną od skazanego Chińczyka zażądała, by otoczyć ją specjalistyczną opieką. Czy takich pacjentów należy tak samo traktować jak chorych legalnie poddających się transplantacji?" - pyta Thomas Diflo, dyrektor Renal Transplantation New York University Medical Center.
W USA na przeszczep czeka prawie 80 tys. osób, a jedynie co trzecia może liczyć na transplantację. Jeśli nic się nie zmieni, za dziesięć lat oczekujących będzie dwa razy tyle. Mimo to większość Amerykanów odmawia wyrażenia zgody na pobranie narządów od zmarłych krewnych. - W Stanach Zjednoczonych zawsze wymagana jest akceptacja rodziny, nawet jeśli zmarły nosił przy sobie tzw. kartę dawcy, zawierającą oświadczenie, że po śmierci jego organy mogą być pobrane do transplantacji - mówi prof. Janusz Wałaszewski, szef Poltransplantu.
Aby to zmienić, Amerykańskie Towarzystwo Medyczne rozważa wprowadzenie niewielkiej gratyfikacji dla rodziny zmarłego w postaci zwrotu kosztów jego pochówku lub ulgi podatkowej. To nie łapówka, tylko forma podziękowania. Kwota ta nie może być jednak zbyt duża - przekonują amerykańscy transplantolodzy. Pierwszą próbę zalegalizowania takiej opłaty podjęto w 1999 r. w Pensylwanii. Zaproponowano wtedy 300 dolarów na pokrycie kosztów pogrzebu, ale władze federalne nie wyraziły na to zgody. Przeciwnicy tego pomysłu obawiają się, że może on doprowadzić do uprawomocnienia handlu narządami. "Do transplantologii wkroczy prawo popytu i podaży. Zyskają ludzie bogaci, biedni będą jeszcze bardziej wyzyskiwani" - uważa Michael Green, członek Amerykańskiego Towarzystwa Medycznego. Decyzja w tej sprawie prawdopodobnie zapadnie na zjeździe towarzystwa w czerwcu tego roku.
Niemcy i Amerykanie, którzy nie mogą się doczekać przeszczepu we własnym kraju, wyjeżdżają na nielegalne zabiegi do Indii lub Chin. Wydłużająca się kolejka czekających na transplantację może wkrótce spowodować złamanie kolejnego tabu w medycynie: po zalegalizowaniu eutanazji w Holandii niektórzy lekarze chcą wprowadzić w Stanach Zjednoczonych opłaty dla rodziny za wyrażenie zgody na pobranie narządów zmarłego. Transplantologia coraz silniej odczuwa brak organów do przeszczepów.
Łowcy ciał
Niemal w każdym osiedlu w Madrasie zamieszkanym przez ubogie rodziny jest przynajmniej jedna osoba, która sprzedała do transplantacji nerkę lub fragment wątroby. W Bombaju 57-letniemu dealerowi samochodów z Niemiec miejscowi lekarze za 35 tys. dolarów wszczepili nerkę pobraną od 25-letniego hinduskiego kierowcy, który otrzymał 2 tys. dolarów i spłacił dług. Japończycy najczęściej zaopatrują się w narządy na "dolarowych" oddziałach szpitalnych w Chinach i na Filipinach. Majętni mieszkańcy Zatoki Perskiej korzystają z ofert młodych i zdrowych Irakijczyków. Z kolei Izraelczycy wyjeżdżają głównie do Turcji, gdzie werbowani są dawcy z Bułgarii, Mołdawii, Rumunii i Ukrainy. Zdesperowani są wszyscy: zarówno ludzie czekający na przeszczep, jak i dawcy narządów, dla których własne ciało jest jedynym kapitałem.
Nie wiadomo, jak duży jest zasięg transplantacyjnej turystyki. Nie ma jednak wątpliwości, że handel organami kwitnie w Trzecim Świecie, bo sprzyjają temu bieda, luki w przepisach i coraz wyższy poziom wykonywanych tam zabiegów medycznych. W jednym ze szpitali w Madrasie, gdzie kliniki konkurują z sobą o zamożnych pacjentów, młody krwiodawca zgłosił się na pobranie krwi, a obudził się bez nerki. Hinduscy lekarze specjalizują się w transplantacjach organów od żywych dawców, bo pozyskiwanie narządów od zmarłych nie jest tam akceptowane nawet przez medyków. Dawcą może być każda, także nie spokrewniona z biorcą osoba, jeśli tylko występuje między nimi tzw. zgodność tkankowa. "Wystarczy, że taka osoba oświadczy, że łączy ją z chorym związek emocjonalny" - twierdzi prof. Sandeep Guleria z All India Institute of Medical Sciences w New Delhi.
Egzekucja dawców
W Chinach narządy do transplantacji bezceremonialnie pobierane są od skazanych na śmierć więźniów. To już nie jest tylko handel organami, w którym uczestniczą lekarze i szpitale. Procederem tym od lat bezkarnie rządzi transplantacyjna mafia. Na jej usługach są zarówno pracownicy służby więziennej, jak i sędziowie. Egzekucje mogą być więc przeprowadzane w określonym terminie, a nawet przyspieszane, jeśli szpitalom zależy na jak najszybszym otrzymaniu zamówionych organów. "Gdy zabraknie dawców, przekupieni sędziowie skazują kogoś na śmierć" - wyznał podczas przesłuchania przed amerykańskim Kongresem czołowy chiński dysydent Wang
Guoqi, chirurg specjalizujący się w pobieraniu narządów, który trafił do obozu, a potem uciekł do Stanów Zjednoczonych.
Przekupieni lekarze odwiedzają skazańców w celi śmierci, by pobrać od nich próbki krwi oraz tkanki niezbędne do ustalenia zgodności tkankowej z chorymi oczekującymi na przeszczep. Przed egzekucją wstrzykują im rozpuszczającą krew heparynę, co ułatwia wycięcie narządów. Po wykonaniu wyroku ciała więźniów przewożone są do szpitala, gdzie po usunięciu nerek, serca, płuc, trzustki oraz skóry i rogówki pali się je w krematorium. Narządy natychmiast przeszczepiane są pacjentom z Chin, Japonii, USA, Korei Południowej, Hongkongu i Singapuru. Niczego nieświadoma rodzina skazańca otrzymuje jedynie urnę z prochami.
Wyroki śmierci przez strzał w tył głowy rocznie wykonywane są w Chinach na pięciu, sześciu tysiącach więźniów. O tym, że większość skazańców bez wyrażenia zgody staje się dawcami tkanek i narządów, może świadczyć fakt, że częstą przyczyną śmierci chińskich dawców są właśnie rany postrzałowe głowy - jak wynika z danych ujawnionych przez
"Journal of Chinese Organ Transplantation". Niektóre egzekucje są nawet celowo wykonywane "niestarannie", by organy pobrać jak najszybciej po zgonie skazańca. Wang Guoqi opowiedział przed Kongresem, jak do szpitala, gdzie pracował, przywieziono więźnia, który jeszcze oddychał i wił się w konwulsjach.
Łapówka za przeszczep
"Dewizowe" przeszczepy stały się tak dochodowe, że ośrodki transplantacyjne powstają w Chinach jak grzyby po deszczu. Pacjenci z Zachodu coraz częściej decydują się na ich ofertę. Wykonujący zabiegi chirurdzy zostali przeszkoleni w renomowanych ośrodkach w USA. Chińczycy zadbali też o poprawę warunków sanitarnych, przestrzeganie zasad higieny i wyposażenie szpitali. Pacjenci nie obawiają się więc już powikłań pooperacyjnych ani zarażenia żółtaczką czy HIV. Narzekają jedynie amerykańscy lekarze. "Kobieta z przeszczepioną nerką pobraną od skazanego Chińczyka zażądała, by otoczyć ją specjalistyczną opieką. Czy takich pacjentów należy tak samo traktować jak chorych legalnie poddających się transplantacji?" - pyta Thomas Diflo, dyrektor Renal Transplantation New York University Medical Center.
W USA na przeszczep czeka prawie 80 tys. osób, a jedynie co trzecia może liczyć na transplantację. Jeśli nic się nie zmieni, za dziesięć lat oczekujących będzie dwa razy tyle. Mimo to większość Amerykanów odmawia wyrażenia zgody na pobranie narządów od zmarłych krewnych. - W Stanach Zjednoczonych zawsze wymagana jest akceptacja rodziny, nawet jeśli zmarły nosił przy sobie tzw. kartę dawcy, zawierającą oświadczenie, że po śmierci jego organy mogą być pobrane do transplantacji - mówi prof. Janusz Wałaszewski, szef Poltransplantu.
Aby to zmienić, Amerykańskie Towarzystwo Medyczne rozważa wprowadzenie niewielkiej gratyfikacji dla rodziny zmarłego w postaci zwrotu kosztów jego pochówku lub ulgi podatkowej. To nie łapówka, tylko forma podziękowania. Kwota ta nie może być jednak zbyt duża - przekonują amerykańscy transplantolodzy. Pierwszą próbę zalegalizowania takiej opłaty podjęto w 1999 r. w Pensylwanii. Zaproponowano wtedy 300 dolarów na pokrycie kosztów pogrzebu, ale władze federalne nie wyraziły na to zgody. Przeciwnicy tego pomysłu obawiają się, że może on doprowadzić do uprawomocnienia handlu narządami. "Do transplantologii wkroczy prawo popytu i podaży. Zyskają ludzie bogaci, biedni będą jeszcze bardziej wyzyskiwani" - uważa Michael Green, członek Amerykańskiego Towarzystwa Medycznego. Decyzja w tej sprawie prawdopodobnie zapadnie na zjeździe towarzystwa w czerwcu tego roku.
Więcej możesz przeczytać w 4/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.