Rozmowa z premierem Afganistanu HAMIDEM KARZAJEM
Fundamenty al Kaidy zostały zdruzgotane, pozbawiliśmy terroryzm jego korzeni
Henryk Suchar: Czy świat powinien się jeszcze bać al Kaidy i talibów?
Hamid Karzaj: Siły talibów zostały unicestwione, fundamenty al Kaidy - zdruzgotane. Pozbawiliśmy terroryzm jego korzeni. Niedługo zapewne zostanie ujęty mułła Omar i przywódcy Bazy.
- Spokój w Kabulu jest już więc trwały?
- W Afganistanie mamy dziś stabilny rząd, który chce osiągnąć sukces. Pracujemy dzień i noc, by wydźwignąć kraj z zapaści i ustanowić rządy prawa. W naszym zróżnicowanym, trzydziestoosobowym gabinecie nie ma rozdźwięków. Jak udaje się uniknąć rozbieżności wśród takiej mozaiki politycznej? Wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że jakiekolwiek szanse na sukces daje nam zgoda i tylko zgoda. Po ponad dwudziestu latach ciągłych wojen problemów do rozwiązania jest bezmiar.
- Afgańczycy nauczyli się walczyć, ale czy będą umieli sprawnie zarządzać krajem?
- Budowa korpusu urzędniczego i całej administracji nie jest łatwa, tak jak nie jest łatwo o cokolwiek w państwie zniszczonym walkami. Afgańczycy powracają jednak do domów, by pomóc w odbudowie swojego kraju. Brakuje nie tylko wykwalifikowanych pracowników, brakuje nawet budynków, w których można by urządzić im miejsca pracy. Gdzie mam rozlokować ministerstwa w bombardowanym latami Kabulu? Prawie wszyscy koledzy z rządu wykonują więc swe obowiązki w warunkach dość prowizorycznych. We władzach mamy jednak samych optymistów. Afgańczycy są optymistami nawet w niedoli. W przeciwnym razie nie przetrwaliby tylu ciężkich wyrzeczeń i przeciwności losu.
- Czy do Afganistanu docierają już pieniądze obiecane po zawarciu porozumienia w Petersbergu?
- Część pieniędzy już napłynęła. Zostały one precyzyjnie rozdzielone: na żywność, leki, ale także na wyposażenie gabinetów rządowych. Przypomnę, że przyrzeczono nam 17 miliardów dolarów, które mają być wypłacone w ciągu najbliższych pięciu lat. To niemało, ale wiele pieniędzy pochłonie na przykład podnoszenie z ruin rolnictwa czy odbudowa oświaty.
- Jaka będzie teraz sytuacja kobiet, którym talibowie zakazali podejmowania pracy i nakazali noszenie zasłaniających całe ciało burek?
- To zależy między innymi od pani Sadiki, piastującej stanowisko wicepremiera i ministra ds. kobiet. Nie jest ona osamotniona w rządzie, w którym są jeszcze dwie kobiety. Do czasu zwołania Loja Dżirgi [Wielkiej Rady] przygotują one wspólnie program poprawy sytuacji życiowej Afganek. Nie muszę dodawać, że kobiety nie będą już dyskryminowane. Wszyscy są równi wobec prawa i wszyscy cieszą się pełnią praw. Kobiety znów podejmują zakazane przez talibów zajęcia - są lekarkami, dziennikarkami, nauczycielkami.
- Nie obawia się pan, że po pokonaniu talibów świat zapomni o problemach Afganistanu, tak jak to się stało w 1989 r., gdy wycofująca się Armia Radziecka pozostawiła za sobą zrujnowany kraj?
- Nie. Trzynaście lat temu zostaliśmy opuszczeni i wiadomo, czym to się skończyło. Wydarzenia 11 września powodują, że wszyscy będą długo pamiętać nie tylko o tej potwornej tragedii, ale i o nas.
- Czy przewiduje pan zwiększenie kontyngentu sił wielonarodowych?
- Zobaczymy. Wstępnie ustalono jego liczbę na 5,5 tys. żołnierzy i oficerów. Rozlokowani są oni w Kabulu. Razem z oddziałami naszego MSW chronią lotnisko, ministerstwa, ambasady, gmachy radia i telewizji. Może jednak zagraniczni żołnierze przydadzą się również w innych miastach? Jeśli tak się okaże, poprosimy o dodatkowe wsparcie.
- Oddział wojska w region konfliktu wysyła też Polska. Jak nasz kraj mógłby się włączyć w odbudowę Afganistanu?
- Polska to ważne europejskie państwo. Chętnie widzielibyśmy was przy odbudowie przemysłu, rolnictwa, systemu szkolnictwa, przy budowie mieszkań i dróg. To dobry moment do nawiązania współpracy. Skorzystajcie z niego. Wiem, że Polacy współpracują już przy eksploatacji afgańskich złóż kamieni szlachetnych. Oby takich przedsięwzięć było więcej.
Henryk Suchar: Czy świat powinien się jeszcze bać al Kaidy i talibów?
Hamid Karzaj: Siły talibów zostały unicestwione, fundamenty al Kaidy - zdruzgotane. Pozbawiliśmy terroryzm jego korzeni. Niedługo zapewne zostanie ujęty mułła Omar i przywódcy Bazy.
- Spokój w Kabulu jest już więc trwały?
- W Afganistanie mamy dziś stabilny rząd, który chce osiągnąć sukces. Pracujemy dzień i noc, by wydźwignąć kraj z zapaści i ustanowić rządy prawa. W naszym zróżnicowanym, trzydziestoosobowym gabinecie nie ma rozdźwięków. Jak udaje się uniknąć rozbieżności wśród takiej mozaiki politycznej? Wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że jakiekolwiek szanse na sukces daje nam zgoda i tylko zgoda. Po ponad dwudziestu latach ciągłych wojen problemów do rozwiązania jest bezmiar.
- Afgańczycy nauczyli się walczyć, ale czy będą umieli sprawnie zarządzać krajem?
- Budowa korpusu urzędniczego i całej administracji nie jest łatwa, tak jak nie jest łatwo o cokolwiek w państwie zniszczonym walkami. Afgańczycy powracają jednak do domów, by pomóc w odbudowie swojego kraju. Brakuje nie tylko wykwalifikowanych pracowników, brakuje nawet budynków, w których można by urządzić im miejsca pracy. Gdzie mam rozlokować ministerstwa w bombardowanym latami Kabulu? Prawie wszyscy koledzy z rządu wykonują więc swe obowiązki w warunkach dość prowizorycznych. We władzach mamy jednak samych optymistów. Afgańczycy są optymistami nawet w niedoli. W przeciwnym razie nie przetrwaliby tylu ciężkich wyrzeczeń i przeciwności losu.
- Czy do Afganistanu docierają już pieniądze obiecane po zawarciu porozumienia w Petersbergu?
- Część pieniędzy już napłynęła. Zostały one precyzyjnie rozdzielone: na żywność, leki, ale także na wyposażenie gabinetów rządowych. Przypomnę, że przyrzeczono nam 17 miliardów dolarów, które mają być wypłacone w ciągu najbliższych pięciu lat. To niemało, ale wiele pieniędzy pochłonie na przykład podnoszenie z ruin rolnictwa czy odbudowa oświaty.
- Jaka będzie teraz sytuacja kobiet, którym talibowie zakazali podejmowania pracy i nakazali noszenie zasłaniających całe ciało burek?
- To zależy między innymi od pani Sadiki, piastującej stanowisko wicepremiera i ministra ds. kobiet. Nie jest ona osamotniona w rządzie, w którym są jeszcze dwie kobiety. Do czasu zwołania Loja Dżirgi [Wielkiej Rady] przygotują one wspólnie program poprawy sytuacji życiowej Afganek. Nie muszę dodawać, że kobiety nie będą już dyskryminowane. Wszyscy są równi wobec prawa i wszyscy cieszą się pełnią praw. Kobiety znów podejmują zakazane przez talibów zajęcia - są lekarkami, dziennikarkami, nauczycielkami.
- Nie obawia się pan, że po pokonaniu talibów świat zapomni o problemach Afganistanu, tak jak to się stało w 1989 r., gdy wycofująca się Armia Radziecka pozostawiła za sobą zrujnowany kraj?
- Nie. Trzynaście lat temu zostaliśmy opuszczeni i wiadomo, czym to się skończyło. Wydarzenia 11 września powodują, że wszyscy będą długo pamiętać nie tylko o tej potwornej tragedii, ale i o nas.
- Czy przewiduje pan zwiększenie kontyngentu sił wielonarodowych?
- Zobaczymy. Wstępnie ustalono jego liczbę na 5,5 tys. żołnierzy i oficerów. Rozlokowani są oni w Kabulu. Razem z oddziałami naszego MSW chronią lotnisko, ministerstwa, ambasady, gmachy radia i telewizji. Może jednak zagraniczni żołnierze przydadzą się również w innych miastach? Jeśli tak się okaże, poprosimy o dodatkowe wsparcie.
- Oddział wojska w region konfliktu wysyła też Polska. Jak nasz kraj mógłby się włączyć w odbudowę Afganistanu?
- Polska to ważne europejskie państwo. Chętnie widzielibyśmy was przy odbudowie przemysłu, rolnictwa, systemu szkolnictwa, przy budowie mieszkań i dróg. To dobry moment do nawiązania współpracy. Skorzystajcie z niego. Wiem, że Polacy współpracują już przy eksploatacji afgańskich złóż kamieni szlachetnych. Oby takich przedsięwzięć było więcej.
Więcej możesz przeczytać w 4/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.