Dobre firmy i dobrzy fachowcy uciekają z socjaldemokratycznej Szwecji
Nie wiedzie się zbyt dobrze najbardziej bodaj zideologizowanej socjaldemokratycznej elicie, to znaczy szwedzkim socjaldemokratom. Wszystkie ideologiczne szwedki, którymi podpierały się w Szwecji w ostatnim półwieczu lewicowe elity, okazują się po kolei mniej lub bardziej spróchniałe.
Najpierw spróchniał model państwa opiekuńczego, ukochane dziecko socjaldemokracji. Okazało się, że sto lat zdrowego kapitalistycznego rozwoju, który wydźwignął Szwecję do wąskiej czołówki najzamożniejszych krajów świata, wystarczył jedynie na utrzymanie przez dwadzieścia pięć lat opiekuńczego rozpasania, płacenia wszystkim za to, co im się zamarzy, bez żadnego wysiłku ze strony coraz bardziej rozleniwionych "marzycieli". Potem zaczęły się schody. Koszty powoli okazywały się nie do udźwignięcia. I to mimo horrendalnych podatków. O Szwedach mówiono nawet złośliwie, że nie otrzymują poborów, lecz kieszonkowe od rządu, który zabiera pracującym wszystko, za to opiekuje się obywatelem od kołyski do grobu.
Jak się nietrudno domyślić, demoralizacja w krainie pieczonych gołąbków postępowała wcale szybko. W latach 80. doszło na przykład do tego, że każdego dnia co piąty pracujący Szwed był nieobecny w pracy z bliżej nie określonych powodów zdrowotnych! To też okazało się nie do utrzymania w otwartej, konkurencyjnej gospodarce. Wprowadzono więc przepis, że ubezpieczenia społeczne płacą "chorobowe" dopiero od trzeciego dnia nieobecności. W ciągu kilku miesięcy absencja zmniejszyła się ponad dwa razy!
Mimo reform ograniczających skalę rozpasania Szwecja pozostała krajem bardzo wysokich podatków i przerośniętego państwa opiekuńczego. Dlatego ani dobrym firmom, ani dobrym fachowcom nie bardzo opłaca się pozostawać w Szwecji. Koszty pracy są relatywnie wysokie, a płace netto - niskie. Dlatego firmy głosują nogami. Ericsson przeniósł do Londynu pion finansowy firmy (reszta centrali pozostaje w Szwecji, na razie...). Wydaje się czasem, że każde miejsce jest lepsze dla Szwedów niż ich własny kraj, zważywszy na odbywający się tam drenaż kieszeni. Kiedy fińska Merita połączyła się ze szwedzkim Nordbanken, główną siedzibą nowej firmy stały się Helsinki, położone przecież jeszcze dalej od centrów zachodnioeuropejskiego biznesu.
Zresztą nogami głosują także fachowcy, nie czekając, aż zrobi to ich firma. Emigruje co czwarty szwedzki absolwent studiów politechnicznych. Co gorsze dla amatorów państwa opiekuńczego, firmy wyprowadzają ze Szwecji produkcję nie tylko z powodu wysokich kosztów, ale także z powodu niskiej jakości. Takie było na przykład uzasadnienie przeniesienia do Polski produkcji poduszek powietrznych przez ich szwedzkiego wytwórcę. Jak widać, nawet tradycyjnie silna luterańska etyka pracy zaczyna przegrywać w walce o rząd dusz z demoralizującym wpływem szwedzkiego państwa opiekuńczego.
Druga szwedka zaczęła wykazywać objawy postępującego próchnienia na przełomie lat 80. i 90. Szwedzi byli bardzo dumni ze swej ideologii pomocy tzw. postępowym krajom Trzeciego Świata. Ich interesy nie były - jak sowieckie - imperialistyczne, lecz raczej ideologiczne. Rozumieli dosłownie internacjonalistyczne hasła wzywające proletariuszy do łączenia się. Mając wśród swoich ideologów Gunnara Myrdala, jednego z twórców tzw. development economics, ostro forsowali pomoc dla ideologicznie "słusznych" rządów, wierzących w zbawczą moc planów rozwoju i w ogóle w gospodarkę sterowaną z centrum.
Pominę znane nonsensy pomocy w postaci lodówek dla ludności i maszyn dla producentów w krajach, gdzie ani jedne, ani drugie nie mogły funkcjonować, bo... nie było elektryczności. Można wzruszyć ramionami i wspomnieć porzekadło o dobrych, ale głupich. Znacznie trudniej darować - zarówno z punktu widzenia ekonomii, jak i etyki - zajadłe forsowanie skazanych na klęskę socjalistycznych eksperymentów, jak utopia tanzańskiego socjalizmu wspólnotowego byłego prezydenta dyktatora Nyerere. I znowu pomijam wsparcie dla państwowego przemysłu, bo to były - można rzec - nonsensy dominujące od późnych lat 40. do wczesnych lat 80. Idzie mi o szwedzkie wsparcie dla pomysłów likwidacji wsi tanzańskich i tworzenia - w stylu Ceausescu - "nowoczesnych" wspólnot, czyli komun.
W odróżnieniu od rumuńskiego dyktatora wspierany przez Szwedów tanzański dyktator wprowadzał początkowo swoje utopie po dobroci. Ale jak to u ideologów bywa, irytacja szybko wzięła górę i wieśniaków, którzy uciekali z tych oaz wspólnotowego dobrobytu do starych wiosek, zaczęto ciupasem odstawiać do komun, stare wioski palono, a wokół komun wystawiano straże. Ludzie jednak nadal uciekali, bo to, że liczą się wyłącznie potrzeby materialne, jest wymysłem lewicowych barbarzyńców zachodniej cywilizacji. Wolność liczy się tak samo - i dla polskiego ślusarza wybierającego niegdyś wolność na Zachodzie, i dla tanzańskiego wieśniaka uciekającego od przymusowego wspólnotowego postępu.
Mimo szczodrej szwedzkiej pomocy gospodarka Tanzanii najpierw powoli, a potem coraz szybciej chyliła się ku upadkowi. W drugiej połowie lat 80. trzeba było w warunkach kompletnej degrengolady komunowego rolnictwa i państwowego przemysłu odtrąbić odwrót od utopii. Nastąpiło to zresztą kilka lat później niż w wypadku interwencjonistycznej "ekonomiki rozwoju", którą rządy krajów Trzeciego Świata zaczęły porzucać pod wpływem doświadczeń azjatyckich tygrysów, przyznających znacznie większą rolę rynkowi i otwartej gospodarce.
Socjalistyczna ideologia ka-zała pomagać "postępowcom" w Trzecim Świecie i potępiać tych, którzy - wedle marksistowskich wierzeń - byli odpowiedzialni za biedę w krajach rozwijających się, czyli kapitalistów, kolonialistów i imperialistów (zachodnich oczywiście). To, że kraje, które nie włączyły się lub nie zostały włączone do systemu wymiany międzynarodowej, nie były bardziej rozwinięte gospodarczo, jakoś nie docierało do zaczadzonych lewicowymi utopiami umysłów szwedzkiej elity i - niestety - całych pokoleń tych, których zainfekowali tego rodzaju bezrefleksyjnymi ocenami źródeł bogactwa i nędzy narodów. Dlatego nawet w dzisiejszej Szwecji tak trudno znaleźć akceptację oczywistości, że kapitalizm i wolność są jedyną drogą ucieczki przed nędzą.
I tak dochodzimy do ostatniej ideologicznej szwedki, która zaczęła gwałtownie próchnieć po 11 września. Zionąca nienawiścią do kapitalizmu i Ameryki - jako upostaciowionego kapitalistycznego zła - lewicowa elita znalazła się w schizofrenicznej sytuacji. Socjaldemokratyczny rząd szwedzki - jak wszystkie rządy Zachodu - jednoznacznie opowiedział się po stronie USA. A lewicowa elita, w której udział lumpenintelektualistów jest wyjątkowo liczny (pod tym względem Szwecja może się równać chyba tylko z Francją), nastawiona jest odwrotnie. Jan Myrdal, syn Gunnara - jak pisał korespondent "Rzeczpospolitej" ze Sztokholmu (w numerze z 13-14 października) - zapowiedział, że przyłączyłby się raczej do demonstrujących muzułmanów w Pakistanie. Myrdal - jak wielu innych zresztą - bronił także zabójców Pol Pota, którzy w imię obłąkanej komunistycznej utopii wymordowali ponad jedną trzecią ludności Kambodży (pod tym względem, licząc w procentach, wyprzedzili nawet Sowiety za Stalina i Chiny za Mao Tse-tunga!).
Obawiam się, że przy takich wpływach lewicowej elity i poziomie indoktrynacji społecznej proces zmiany paradygmatu w warunkach zagrożonej cywilizacji będzie w Szwecji wolniejszy niż gdzie indziej (poza Francją). Niemniej presja realiów będzie rosnąć, choćby z tego powodu, że Skandynawia to raj dla terrorystów z całego świata, także z siatki bin Ladena ("Newsweek" z 4 listopada). To właśnie realia powodują, że próchnieją ideologiczne podpórki i - z większym lub mniejszym żalem - trzeba się z nimi rozstawać.
Najpierw spróchniał model państwa opiekuńczego, ukochane dziecko socjaldemokracji. Okazało się, że sto lat zdrowego kapitalistycznego rozwoju, który wydźwignął Szwecję do wąskiej czołówki najzamożniejszych krajów świata, wystarczył jedynie na utrzymanie przez dwadzieścia pięć lat opiekuńczego rozpasania, płacenia wszystkim za to, co im się zamarzy, bez żadnego wysiłku ze strony coraz bardziej rozleniwionych "marzycieli". Potem zaczęły się schody. Koszty powoli okazywały się nie do udźwignięcia. I to mimo horrendalnych podatków. O Szwedach mówiono nawet złośliwie, że nie otrzymują poborów, lecz kieszonkowe od rządu, który zabiera pracującym wszystko, za to opiekuje się obywatelem od kołyski do grobu.
Jak się nietrudno domyślić, demoralizacja w krainie pieczonych gołąbków postępowała wcale szybko. W latach 80. doszło na przykład do tego, że każdego dnia co piąty pracujący Szwed był nieobecny w pracy z bliżej nie określonych powodów zdrowotnych! To też okazało się nie do utrzymania w otwartej, konkurencyjnej gospodarce. Wprowadzono więc przepis, że ubezpieczenia społeczne płacą "chorobowe" dopiero od trzeciego dnia nieobecności. W ciągu kilku miesięcy absencja zmniejszyła się ponad dwa razy!
Mimo reform ograniczających skalę rozpasania Szwecja pozostała krajem bardzo wysokich podatków i przerośniętego państwa opiekuńczego. Dlatego ani dobrym firmom, ani dobrym fachowcom nie bardzo opłaca się pozostawać w Szwecji. Koszty pracy są relatywnie wysokie, a płace netto - niskie. Dlatego firmy głosują nogami. Ericsson przeniósł do Londynu pion finansowy firmy (reszta centrali pozostaje w Szwecji, na razie...). Wydaje się czasem, że każde miejsce jest lepsze dla Szwedów niż ich własny kraj, zważywszy na odbywający się tam drenaż kieszeni. Kiedy fińska Merita połączyła się ze szwedzkim Nordbanken, główną siedzibą nowej firmy stały się Helsinki, położone przecież jeszcze dalej od centrów zachodnioeuropejskiego biznesu.
Zresztą nogami głosują także fachowcy, nie czekając, aż zrobi to ich firma. Emigruje co czwarty szwedzki absolwent studiów politechnicznych. Co gorsze dla amatorów państwa opiekuńczego, firmy wyprowadzają ze Szwecji produkcję nie tylko z powodu wysokich kosztów, ale także z powodu niskiej jakości. Takie było na przykład uzasadnienie przeniesienia do Polski produkcji poduszek powietrznych przez ich szwedzkiego wytwórcę. Jak widać, nawet tradycyjnie silna luterańska etyka pracy zaczyna przegrywać w walce o rząd dusz z demoralizującym wpływem szwedzkiego państwa opiekuńczego.
Druga szwedka zaczęła wykazywać objawy postępującego próchnienia na przełomie lat 80. i 90. Szwedzi byli bardzo dumni ze swej ideologii pomocy tzw. postępowym krajom Trzeciego Świata. Ich interesy nie były - jak sowieckie - imperialistyczne, lecz raczej ideologiczne. Rozumieli dosłownie internacjonalistyczne hasła wzywające proletariuszy do łączenia się. Mając wśród swoich ideologów Gunnara Myrdala, jednego z twórców tzw. development economics, ostro forsowali pomoc dla ideologicznie "słusznych" rządów, wierzących w zbawczą moc planów rozwoju i w ogóle w gospodarkę sterowaną z centrum.
Pominę znane nonsensy pomocy w postaci lodówek dla ludności i maszyn dla producentów w krajach, gdzie ani jedne, ani drugie nie mogły funkcjonować, bo... nie było elektryczności. Można wzruszyć ramionami i wspomnieć porzekadło o dobrych, ale głupich. Znacznie trudniej darować - zarówno z punktu widzenia ekonomii, jak i etyki - zajadłe forsowanie skazanych na klęskę socjalistycznych eksperymentów, jak utopia tanzańskiego socjalizmu wspólnotowego byłego prezydenta dyktatora Nyerere. I znowu pomijam wsparcie dla państwowego przemysłu, bo to były - można rzec - nonsensy dominujące od późnych lat 40. do wczesnych lat 80. Idzie mi o szwedzkie wsparcie dla pomysłów likwidacji wsi tanzańskich i tworzenia - w stylu Ceausescu - "nowoczesnych" wspólnot, czyli komun.
W odróżnieniu od rumuńskiego dyktatora wspierany przez Szwedów tanzański dyktator wprowadzał początkowo swoje utopie po dobroci. Ale jak to u ideologów bywa, irytacja szybko wzięła górę i wieśniaków, którzy uciekali z tych oaz wspólnotowego dobrobytu do starych wiosek, zaczęto ciupasem odstawiać do komun, stare wioski palono, a wokół komun wystawiano straże. Ludzie jednak nadal uciekali, bo to, że liczą się wyłącznie potrzeby materialne, jest wymysłem lewicowych barbarzyńców zachodniej cywilizacji. Wolność liczy się tak samo - i dla polskiego ślusarza wybierającego niegdyś wolność na Zachodzie, i dla tanzańskiego wieśniaka uciekającego od przymusowego wspólnotowego postępu.
Mimo szczodrej szwedzkiej pomocy gospodarka Tanzanii najpierw powoli, a potem coraz szybciej chyliła się ku upadkowi. W drugiej połowie lat 80. trzeba było w warunkach kompletnej degrengolady komunowego rolnictwa i państwowego przemysłu odtrąbić odwrót od utopii. Nastąpiło to zresztą kilka lat później niż w wypadku interwencjonistycznej "ekonomiki rozwoju", którą rządy krajów Trzeciego Świata zaczęły porzucać pod wpływem doświadczeń azjatyckich tygrysów, przyznających znacznie większą rolę rynkowi i otwartej gospodarce.
Socjalistyczna ideologia ka-zała pomagać "postępowcom" w Trzecim Świecie i potępiać tych, którzy - wedle marksistowskich wierzeń - byli odpowiedzialni za biedę w krajach rozwijających się, czyli kapitalistów, kolonialistów i imperialistów (zachodnich oczywiście). To, że kraje, które nie włączyły się lub nie zostały włączone do systemu wymiany międzynarodowej, nie były bardziej rozwinięte gospodarczo, jakoś nie docierało do zaczadzonych lewicowymi utopiami umysłów szwedzkiej elity i - niestety - całych pokoleń tych, których zainfekowali tego rodzaju bezrefleksyjnymi ocenami źródeł bogactwa i nędzy narodów. Dlatego nawet w dzisiejszej Szwecji tak trudno znaleźć akceptację oczywistości, że kapitalizm i wolność są jedyną drogą ucieczki przed nędzą.
I tak dochodzimy do ostatniej ideologicznej szwedki, która zaczęła gwałtownie próchnieć po 11 września. Zionąca nienawiścią do kapitalizmu i Ameryki - jako upostaciowionego kapitalistycznego zła - lewicowa elita znalazła się w schizofrenicznej sytuacji. Socjaldemokratyczny rząd szwedzki - jak wszystkie rządy Zachodu - jednoznacznie opowiedział się po stronie USA. A lewicowa elita, w której udział lumpenintelektualistów jest wyjątkowo liczny (pod tym względem Szwecja może się równać chyba tylko z Francją), nastawiona jest odwrotnie. Jan Myrdal, syn Gunnara - jak pisał korespondent "Rzeczpospolitej" ze Sztokholmu (w numerze z 13-14 października) - zapowiedział, że przyłączyłby się raczej do demonstrujących muzułmanów w Pakistanie. Myrdal - jak wielu innych zresztą - bronił także zabójców Pol Pota, którzy w imię obłąkanej komunistycznej utopii wymordowali ponad jedną trzecią ludności Kambodży (pod tym względem, licząc w procentach, wyprzedzili nawet Sowiety za Stalina i Chiny za Mao Tse-tunga!).
Obawiam się, że przy takich wpływach lewicowej elity i poziomie indoktrynacji społecznej proces zmiany paradygmatu w warunkach zagrożonej cywilizacji będzie w Szwecji wolniejszy niż gdzie indziej (poza Francją). Niemniej presja realiów będzie rosnąć, choćby z tego powodu, że Skandynawia to raj dla terrorystów z całego świata, także z siatki bin Ladena ("Newsweek" z 4 listopada). To właśnie realia powodują, że próchnieją ideologiczne podpórki i - z większym lub mniejszym żalem - trzeba się z nimi rozstawać.
Więcej możesz przeczytać w 4/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.