Żeby nie zdziczeć, trzeba chronić wrodzoną urodę natury ludzkiej
Po przylocie z miasta, które w ciągu kilku godzin z "wszetecznego Babilonu współczesności" - jak mawiają nieraz w Polsce bigoci - zamieniło się w symbol odwagi i solidarności w obronie przed wizją samozagłady człowieczeństwa, czyli z Nowego Jorku, wszedłem do klatki schodowej w swym wielkopłytowym bloku krakowskim i z trudem wyszarpnąłem ze skrzynki pocztowej sporą książkę w puchatej kopercie. W domu książka otworzyła mi się sama (bez jakiejkolwiek protekcji) na moim własnym wierszu: "I zawsze wracam z tak licznych podróży/ na mój Rynek w Krakowie, na rodzinną agorę./ Lata mijają, ja słabnę, dlatego coraz dłużej/ lubię przyglądać się cieniom kamienic wieczorem.../ Wszystkie drogi prowadzą przez ulicę Floriańską./ Cały świat się obraca dokoła Barbakanu.../ I słyszę gdzieś w oddali kapelę wyspiańską - Plantami idzie Chochoł. Ostatni radca stanu". Spojrzałem na okładkę. Tytuł "To miasto jest wszędzie..." - antologia dwudziestowiecznej poezji polskiej o Krakowie, wybranej i opracowanej przez... Jerzego Illga. Wydawca - coraz to świętszej pamięci Komitet Kraków 2000 Europejskie Miasto Kultury.
Trzy kropki zadumy przed nazwiskiem Jerzego Illga pojawiły się przed chwilą, gdyż do tej pory nie doceniałem tego brodacza wydawcy. Teraz doceniłem go nie dlatego, że moje wiersze o Krakowie włączył do swej antologii (chociaż dlatego też, nie ma się co krygować), ale ponieważ książka jest pięknie (miedzioryty Krzysztofa Skórczewskiego) i z delikatną mądrością skomponowana. Kończy ją wiersz Miłosza "W Krakowie", który zaczyna linijka: "Na granicy świata i zaświatów w Krakowie..." - co nasunęło mi myśl, że granica ta przebiega nie tylko przez nasze życie, lecz i całą antologię wierszy, zarówno poetów dawno zmarłych, jak i takiej młodzieży, jak Maj, Zagajewski, Kornhauser, Drzewucki, Lisowski, a nawet Świetlik Świetlicki. Kwadrat Rynku Głównego zamyka "Zaczarowaną dorożkę" Gałczyńskiego, wzruszenia Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej, twórczość Boya, Wyspiańskiego i Jastruna, rozsuwając przed nami tajemnicze drzwi raju. (Nie wiem dlaczego, ale spontanicznie wierzę, że do raju łatwiej się dostać, niż mniemają współcześni.)
Ten felieton nie jest w zamyśle recenzją, ale propozycją do wpisania na listę już tu niegdyś wspomnianej "Biblioteczki flisaka". Po zetknięciu się w Nowym Jorku z czeluścią moralnego zła, jakie wyrządzono niewinnym ludziom, zrozumiałem, że oczywiście należy walczyć, bronić się, dążyć do zwycięstwa nad organizacjami zbrodni. Żeby jednak nie zdziczeć, trzeba się też nauczyć chronić wrodzoną urodę natury ludzkiej, która objawia się - jak wierzę - w dzieciach i artystach (także cyrkowych: "La Strada"). Kraków jest tym, co zostało po artystach i co dzięki nam trwa. I nie chodzi tylko o "sztukę wysoką" - jak lubimy egzaltowanie mawiać my, zagubieni (czy na pewno?) inteligenci. Przed Bożym Narodzeniem na stopniach pomnika Mickiewicza ustawia się od stuleci szopki krakowskie, rękodzieło zwykłych mieszkańców lirycznego grodu, kochających się w dwóch wieżach kościoła Mariackiego. Jakiś Tatar chciał w średniowieczu skrócić życie tej tradycji. Ale krakowskie World Art Center trąbi do tej pory.
Trzy kropki zadumy przed nazwiskiem Jerzego Illga pojawiły się przed chwilą, gdyż do tej pory nie doceniałem tego brodacza wydawcy. Teraz doceniłem go nie dlatego, że moje wiersze o Krakowie włączył do swej antologii (chociaż dlatego też, nie ma się co krygować), ale ponieważ książka jest pięknie (miedzioryty Krzysztofa Skórczewskiego) i z delikatną mądrością skomponowana. Kończy ją wiersz Miłosza "W Krakowie", który zaczyna linijka: "Na granicy świata i zaświatów w Krakowie..." - co nasunęło mi myśl, że granica ta przebiega nie tylko przez nasze życie, lecz i całą antologię wierszy, zarówno poetów dawno zmarłych, jak i takiej młodzieży, jak Maj, Zagajewski, Kornhauser, Drzewucki, Lisowski, a nawet Świetlik Świetlicki. Kwadrat Rynku Głównego zamyka "Zaczarowaną dorożkę" Gałczyńskiego, wzruszenia Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej, twórczość Boya, Wyspiańskiego i Jastruna, rozsuwając przed nami tajemnicze drzwi raju. (Nie wiem dlaczego, ale spontanicznie wierzę, że do raju łatwiej się dostać, niż mniemają współcześni.)
Ten felieton nie jest w zamyśle recenzją, ale propozycją do wpisania na listę już tu niegdyś wspomnianej "Biblioteczki flisaka". Po zetknięciu się w Nowym Jorku z czeluścią moralnego zła, jakie wyrządzono niewinnym ludziom, zrozumiałem, że oczywiście należy walczyć, bronić się, dążyć do zwycięstwa nad organizacjami zbrodni. Żeby jednak nie zdziczeć, trzeba się też nauczyć chronić wrodzoną urodę natury ludzkiej, która objawia się - jak wierzę - w dzieciach i artystach (także cyrkowych: "La Strada"). Kraków jest tym, co zostało po artystach i co dzięki nam trwa. I nie chodzi tylko o "sztukę wysoką" - jak lubimy egzaltowanie mawiać my, zagubieni (czy na pewno?) inteligenci. Przed Bożym Narodzeniem na stopniach pomnika Mickiewicza ustawia się od stuleci szopki krakowskie, rękodzieło zwykłych mieszkańców lirycznego grodu, kochających się w dwóch wieżach kościoła Mariackiego. Jakiś Tatar chciał w średniowieczu skrócić życie tej tradycji. Ale krakowskie World Art Center trąbi do tej pory.
Więcej możesz przeczytać w 4/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.