Polityka nie jest konkursem, kto będzie miał piękniejszy odruch, lecz sztuką organizacji i przewidywania. W tym sensie nie ma obecnie w ogóle polityki europejskiej wobec Austrii
Felieton "Kabaret czy przedszkole? " (nr 8), poświęcony Austrii, Haiderowi i Unii Europejskiej, wywołał sporo reakcji, a w rubryce "Wprost od czytelników" ukazał się list popierający moje stanowisko i list bardzo krytyczny wobec niego. Wracam więc do tego tematu - tym chętniej, że wydaje mi się on naprawdę ważny. W tej sprawie istotne są oba jej oblicza: i konieczność dławienia w zarodku prób ozdobienia rasizmu i ksenofobii majestatem prawa i władzy państwowej, i pytanie o to, jak prowadzić politykę, aby była ona w tym względzie skuteczna. Problem polega na tym, że przed tymi obliczami rozciągają się odmienne pola widzenia, zachodzące na siebie tylko częściowo.
Pan Zenon Joffe - autor wspomnianego przed chwilą listu krytycznego - pisze o zachowaniu czternastu partnerów Austrii z UE, że nie był to "ani kabaret, ani przedszkole, ale raczej odruchowy wyraz zaniepokojenia zaistniałą sytuacją". Zgoda co do diagnozy. Nie ma natomiast między nami zgody co do oceny tak zdiagnozowanej reakcji. W moim odczuciu, jest to i kabaret, i przedszkole właśnie dlatego, że zareagowano odruchowo. Na luksus szlachetnych odruchów mogą - i powinni - sobie pozwalać pojedynczy obywatele i ich stowarzyszenia, a tworzony przez nich nastrój i nacisk opinii publicznej może - i powinien - być brany pod uwagę przez rządy przy podejmowaniu decyzji. Natomiast same rządy powinny zapomnieć o tym, że istnieje w przyrodzie coś takiego jak odruch. Polityka nie jest konkursem, kto będzie miał piękniejszy odruch, lecz sztuką organizacji i przewidywania. W tym sensie nie ma obecnie w ogóle polityki europejskiej wobec Austrii.
Dlaczego tak myślę? Bo nie przewidziano paru rzeczy skądinąd dość łatwych do wyprognozowania, a konsekwencją są trudności w organizacji działania. Przede wszystkim nie wzięto pod uwagę, że po pierwszym radosnym odruchu solidarności czternastu krajów UE nieuchronnie trzeba będzie wrócić do prozaicznego, codziennego prowadzenia spraw unii w piętnastkę, a jej przepisy chronią bardzo starannie równość praw państw członkowskich. Musiało zatem być od początku oczywiste, że na dłuższą metę nie da się po prostu Austrii "nie zauważać" i że kwestia ta będzie musiała wywołać w unii podziały, które mogą przynieść większe szkody "karzącym" niż "ukaranej". Proces ten już się zaczął i jest publicznie widoczny. Na szczycie w Lizbonie udało się jeszcze zachować fasadową jedność antyaustriackiej czternastki, ale wiadomo, że jest już ona podzielona na trzy grupy: radykalnych przeciwników znoszenia sankcji dopóty, dopóki partia Haidera jest w rządzie (na czele z Belgią, Francją i Szwecją), coraz bardziej radykalnych zwolenników złagodzenia lub zniesienia sankcji (na czele z Danią i Finlandią) i tych, którym cała ta historia w gruncie rzeczy jest obojętna (na przykład Wielka Brytania). Ponieważ cały czas się głosi, że bojkot polityczny Austrii nie jest prowadzony w imieniu UE, lecz w stosunkach dwustronnych każdego państwa członkowskiego z osobna, kiedy przeciwnicy sankcji będą już mieli dość tej zabawy, po prostu każdy pójdzie własną drogą i zrobi się śliczny polityczny pasztet - zupełnie niepotrzebny i wynikający z przyczyn, które ze strategicznego punktu widzenia nie mają znaczenia.
Pasztet może być jeszcze większy, jeżeli Austria zdecyduje się na użycie środków obrony, których do tej pory nie stosuje, a które jej się należą na mocy unijnych traktatów. Na razie Wiedeń kładzie uszy po sobie i tylko grzecznie prosi, bo ma nadzieję, że uda się załagodzić cały konflikt jeszcze za portugalskiego przewodnictwa UE. Nie chce więc zrobić nic, co mogłoby utrudnić Portugalii sytuację. Ale 1 lipca przewodnictwo przejmie Francja, a po niej Szwecja i Belgia - trzej najbardziej radykalni przeciwnicy uelastycznienia kursu wobec koalicji konserwatystów z FPÖ Haidera! Co zrobi Austria, kiedy nabierze przekonania, że przez co najmniej półtora roku nie ma szans na wyjście z izolacji? W Wiedniu mówi się o tym i pisze całkiem otwarcie: zastosuje swoiste kontrsankcje. Może korzystać z prawa weta i blokować rozmaite przedsięwzięcia UE. Może wytoczyć partnerom sprawę przed Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości. Pan Zenon Joffe przypomina, że Haider zapowiadał w kampanii wyborczej blokowanie działalności Komisji Europejskiej i 30 proc. wyborców go poparło. Słusznie - ale czym innym są obietnice wyborcze, a czym innym polityczne możliwości działania. W normalnych warunkach Haider nie miałby jakichkolwiek szans na zgodę koalicjantów na "blokowanie komisji". Teraz może ją uzyskać. Czy można powiedzieć, że partnerzy Austrii dają tu przykład polityki jako sztuki przewidywania?
Nie tylko ja sądzę, że to kabaret. Agencja Reutera swoją relację ze szczytu w Lizbonie zaczęła od stwierdzenia, że doszło tam do "tragikomicznej psychodramy" wokół zbiorowej fotografii uczestników obrad. Kiedy zacznie chodzić o ważniejsze sprawy niż zdjęcie, psychodrama przestanie być komiczna, a zacznie być tragiczna. Ów ceniony przez mego polemistę "odruch" może podminować unijną konstrukcją w okresie dla niej przełomowym i ważnym także dla Polski. Dlatego trochę się martwię.
Pan Zenon Joffe - autor wspomnianego przed chwilą listu krytycznego - pisze o zachowaniu czternastu partnerów Austrii z UE, że nie był to "ani kabaret, ani przedszkole, ale raczej odruchowy wyraz zaniepokojenia zaistniałą sytuacją". Zgoda co do diagnozy. Nie ma natomiast między nami zgody co do oceny tak zdiagnozowanej reakcji. W moim odczuciu, jest to i kabaret, i przedszkole właśnie dlatego, że zareagowano odruchowo. Na luksus szlachetnych odruchów mogą - i powinni - sobie pozwalać pojedynczy obywatele i ich stowarzyszenia, a tworzony przez nich nastrój i nacisk opinii publicznej może - i powinien - być brany pod uwagę przez rządy przy podejmowaniu decyzji. Natomiast same rządy powinny zapomnieć o tym, że istnieje w przyrodzie coś takiego jak odruch. Polityka nie jest konkursem, kto będzie miał piękniejszy odruch, lecz sztuką organizacji i przewidywania. W tym sensie nie ma obecnie w ogóle polityki europejskiej wobec Austrii.
Dlaczego tak myślę? Bo nie przewidziano paru rzeczy skądinąd dość łatwych do wyprognozowania, a konsekwencją są trudności w organizacji działania. Przede wszystkim nie wzięto pod uwagę, że po pierwszym radosnym odruchu solidarności czternastu krajów UE nieuchronnie trzeba będzie wrócić do prozaicznego, codziennego prowadzenia spraw unii w piętnastkę, a jej przepisy chronią bardzo starannie równość praw państw członkowskich. Musiało zatem być od początku oczywiste, że na dłuższą metę nie da się po prostu Austrii "nie zauważać" i że kwestia ta będzie musiała wywołać w unii podziały, które mogą przynieść większe szkody "karzącym" niż "ukaranej". Proces ten już się zaczął i jest publicznie widoczny. Na szczycie w Lizbonie udało się jeszcze zachować fasadową jedność antyaustriackiej czternastki, ale wiadomo, że jest już ona podzielona na trzy grupy: radykalnych przeciwników znoszenia sankcji dopóty, dopóki partia Haidera jest w rządzie (na czele z Belgią, Francją i Szwecją), coraz bardziej radykalnych zwolenników złagodzenia lub zniesienia sankcji (na czele z Danią i Finlandią) i tych, którym cała ta historia w gruncie rzeczy jest obojętna (na przykład Wielka Brytania). Ponieważ cały czas się głosi, że bojkot polityczny Austrii nie jest prowadzony w imieniu UE, lecz w stosunkach dwustronnych każdego państwa członkowskiego z osobna, kiedy przeciwnicy sankcji będą już mieli dość tej zabawy, po prostu każdy pójdzie własną drogą i zrobi się śliczny polityczny pasztet - zupełnie niepotrzebny i wynikający z przyczyn, które ze strategicznego punktu widzenia nie mają znaczenia.
Pasztet może być jeszcze większy, jeżeli Austria zdecyduje się na użycie środków obrony, których do tej pory nie stosuje, a które jej się należą na mocy unijnych traktatów. Na razie Wiedeń kładzie uszy po sobie i tylko grzecznie prosi, bo ma nadzieję, że uda się załagodzić cały konflikt jeszcze za portugalskiego przewodnictwa UE. Nie chce więc zrobić nic, co mogłoby utrudnić Portugalii sytuację. Ale 1 lipca przewodnictwo przejmie Francja, a po niej Szwecja i Belgia - trzej najbardziej radykalni przeciwnicy uelastycznienia kursu wobec koalicji konserwatystów z FPÖ Haidera! Co zrobi Austria, kiedy nabierze przekonania, że przez co najmniej półtora roku nie ma szans na wyjście z izolacji? W Wiedniu mówi się o tym i pisze całkiem otwarcie: zastosuje swoiste kontrsankcje. Może korzystać z prawa weta i blokować rozmaite przedsięwzięcia UE. Może wytoczyć partnerom sprawę przed Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości. Pan Zenon Joffe przypomina, że Haider zapowiadał w kampanii wyborczej blokowanie działalności Komisji Europejskiej i 30 proc. wyborców go poparło. Słusznie - ale czym innym są obietnice wyborcze, a czym innym polityczne możliwości działania. W normalnych warunkach Haider nie miałby jakichkolwiek szans na zgodę koalicjantów na "blokowanie komisji". Teraz może ją uzyskać. Czy można powiedzieć, że partnerzy Austrii dają tu przykład polityki jako sztuki przewidywania?
Nie tylko ja sądzę, że to kabaret. Agencja Reutera swoją relację ze szczytu w Lizbonie zaczęła od stwierdzenia, że doszło tam do "tragikomicznej psychodramy" wokół zbiorowej fotografii uczestników obrad. Kiedy zacznie chodzić o ważniejsze sprawy niż zdjęcie, psychodrama przestanie być komiczna, a zacznie być tragiczna. Ów ceniony przez mego polemistę "odruch" może podminować unijną konstrukcją w okresie dla niej przełomowym i ważnym także dla Polski. Dlatego trochę się martwię.
Więcej możesz przeczytać w 15/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.