Dla kobiet, które potrzebują pomocy, nie ma znaczenia, czy pomaga im postfeministka, feministka czy antyfeminista
Przed paroma dniami dotarła do mnie przesyłka z Krakowa, a w niej najnowszy numer feministycznego pisma "Zadra". Nie zdziwił mnie entuzjastyczny ton wstępniaka: "Rodzimy feminizm rozwija się, a nawet nawarstwia i spiętrza. Obok feministek pojawiły się postfeministki, a być może niedługo wychyną skądś feministki hiper, neo lub quasi. Różnijmy się i kochajmy się, rozmawiajmy z sobą i bądźmy... zadbane - dokończyłaby postfeministka, zadowolone - podsunęłaby feministka w stylu classic". Niby wszystko w porządku, a mimo to coś mnie tknęło. Zadbana kontra zadowolona? Dziwne, zwłaszcza że feministkę raczej postrzega się jako spragnioną wolności, a postfeministkę jako kobietę nareszcie w tej wolności spełnioną. Nie myliłam się, rzeczywiście szło o wartościowanie, która z nich lepsza - która bliska soli ziemi, a która tylko leży i pachnie.W "Zadrze" wychodzi na to, że postfeministka generalnie jest "be". Bezczelna, bezrefleksyjna, bezwstydna. Jak literacka Balladyna robi użytek z zatrutych ideologicznie malin (taka mała manipulacja) i podrzuca je oddanej bez reszty feminizmowi Alinie.
Trzymając się wieszcza - Alina z "Zadry" w tekście "Rozbiór świata garniturów" (co tu robi rzeczownik rodzaju męskiego?) nie może się pogodzić z tym, iż w jednym z felietonów napisałam, że zamiast tracić intelektualną energię na to, czy ktoś nas nazywa prezeską zamiast prezesem, lepiej skupić się na walce o siebie. W zamian usłyszałam: "Ciekawi, dlaczego postfeministka, czyli osoba, która feminizm zostawiła za sobą, uwolniła się od niego, przekroczyła go, zdjęła go z siebie jak burą szmatę albo jak zbyt ciasne tenisówki, miałaby pomagać za jednym zamachem i sobie, i temu pijącemu ją w pięty niewygodnemu obuwiu. A może chodzi tu o charytatywę? (ten slang jest jeszcze feministyczny czy już postfeministyczny?) Pochylmy się nad brzydkim kaczątkiem i głupim Kopciuszkiem, świecąc im przy okazji w oczy naszym wyzwoleniem i 30 tysiącami miesięcznie, które zarabiamy od niechcenia na trzydziestym piętrze szklanego biurowca w Warszawie lub w Paryżu. To dopiero prawdziwy post!".
Tak postrzega mnie, czyli podobno postfeministyczną Balladynę, feministka Alina. Szlag mnie trafia, kiedy czytam takie ideologiczne kawałki, którym blisko do historycznych polowań na kułaków i badylarzy, a jak najdalej do płci, do której się przynależy. Nie dalej jak wczoraj mój mąż znowu musiał sobie radzić z pytaniem: jak to jest być z taką feministką? A tu się okazuje, że jemu już nic z mojej strony nie grozi. Biedaczysko, nawet nie zauważył, że ja hyc z burej sukienki feminizmu i hop w cekinowe wdzianko postfeminizmu. Dziękuję Ci, Alino. Wiedz tylko, że nigdy nie nosiłam żadnych ideologicznych sukieneczek i nie przyjmuję już do wiadomości, że tu o metaforę chodzi. Tu idzie o tak zgubne dla kobiet dzielenie świata na "my" i "one". Mężczyźni mówią o sobie "my". Czas wyciągnąć z tego wnioski. Poza tym zawsze przywiązywałam wagę do tego, w co wkładam stopy. Udało mi się tym samym postfeministyczną wygodę łączyć z feministycznym przeświadczeniem, że w wygodnych butach łatwiej uniknąć losu ofiary. Szybciej się ucieka. A gdy autorka tekstu ironicznie pyta Balladynę, czy ta wie, "jaki jest numer postfeministycznego telefonu zaufania dla kobiet i w jaki sposób bezrobotna kobieta może się dostać na prowadzony przez postfeministki kurs efektywnego ubiegania się o pracę", to ta odpowiada, że dla tych spośród nas, które potrzebują pomocy, nie ma najmniejszego znaczenia, czy pomaga im postfeministka, feministka czy też antyfeminista.
Na deser zostawiłam sobie zamieszczone w tym samym numerze "Zadry" wyznania Kingi Dunin "Dlaczego nie zostanę postfeministką". Czołowa ideo-lożka i autorytet polskich feministek wyznaje, że tak się nie stanie m.in. dlatego, że w odróżnieniu ode mnie nie ma żadnej spódnicy z rozcięciem ("Domagalik zawsze zaznacza, że ma być rozcięcie"). Pani Kingo, zdradzę pani pewną tajemnicę: jeśli mnie pani kiedyś zobaczy w dżinsach, będzie to tylko zmyłka, bo ja krótką spódnicę i tak noszę stale w torebce. Tak na wszelki wypadek. Jeszcze mnie ktoś poprosi o dowód na mój postfeminizm. "Teraz już zupełnie poważnie - pisze Dunin nieco dalej. - Myślę, że przyszłość należy do takiego właśnie postfeminizmu. Do Domagalik czy Wysokich Obcasów obsługujących liczne klony Bridget Jones i Ally McBeal. I nie jest to najgorsza rzecz, jaka mogła nas spotkać. Lepsza Domagalik od Agnieszki Kołakowskiej. Lepszy komercyjny mit wyzwolonej postfeministki od mitu świętej rodziny. Lepiej oglądać Ally McBeal niż Klan". Dziękuję za akt łaski. Zwłaszcza że zdarza mi się oglądać jeden i drugi serial. Tu i tam jest jakaś prawda o kobietach. O pani nie? "Klan" oglądają miliony kobiet nie dlatego, że mają pusto w głowie, ale dlatego, że w życiorysach bohaterek znajdują coś z siebie. Nie lubi pani również słodkiego siostrzanego języka. Tyś siostra Alina, ja siostra Balladyna. A może to tylko jakaś nie wyjaśniona do końca "zadra" i maliny wcale nie są trujące...
Trzymając się wieszcza - Alina z "Zadry" w tekście "Rozbiór świata garniturów" (co tu robi rzeczownik rodzaju męskiego?) nie może się pogodzić z tym, iż w jednym z felietonów napisałam, że zamiast tracić intelektualną energię na to, czy ktoś nas nazywa prezeską zamiast prezesem, lepiej skupić się na walce o siebie. W zamian usłyszałam: "Ciekawi, dlaczego postfeministka, czyli osoba, która feminizm zostawiła za sobą, uwolniła się od niego, przekroczyła go, zdjęła go z siebie jak burą szmatę albo jak zbyt ciasne tenisówki, miałaby pomagać za jednym zamachem i sobie, i temu pijącemu ją w pięty niewygodnemu obuwiu. A może chodzi tu o charytatywę? (ten slang jest jeszcze feministyczny czy już postfeministyczny?) Pochylmy się nad brzydkim kaczątkiem i głupim Kopciuszkiem, świecąc im przy okazji w oczy naszym wyzwoleniem i 30 tysiącami miesięcznie, które zarabiamy od niechcenia na trzydziestym piętrze szklanego biurowca w Warszawie lub w Paryżu. To dopiero prawdziwy post!".
Tak postrzega mnie, czyli podobno postfeministyczną Balladynę, feministka Alina. Szlag mnie trafia, kiedy czytam takie ideologiczne kawałki, którym blisko do historycznych polowań na kułaków i badylarzy, a jak najdalej do płci, do której się przynależy. Nie dalej jak wczoraj mój mąż znowu musiał sobie radzić z pytaniem: jak to jest być z taką feministką? A tu się okazuje, że jemu już nic z mojej strony nie grozi. Biedaczysko, nawet nie zauważył, że ja hyc z burej sukienki feminizmu i hop w cekinowe wdzianko postfeminizmu. Dziękuję Ci, Alino. Wiedz tylko, że nigdy nie nosiłam żadnych ideologicznych sukieneczek i nie przyjmuję już do wiadomości, że tu o metaforę chodzi. Tu idzie o tak zgubne dla kobiet dzielenie świata na "my" i "one". Mężczyźni mówią o sobie "my". Czas wyciągnąć z tego wnioski. Poza tym zawsze przywiązywałam wagę do tego, w co wkładam stopy. Udało mi się tym samym postfeministyczną wygodę łączyć z feministycznym przeświadczeniem, że w wygodnych butach łatwiej uniknąć losu ofiary. Szybciej się ucieka. A gdy autorka tekstu ironicznie pyta Balladynę, czy ta wie, "jaki jest numer postfeministycznego telefonu zaufania dla kobiet i w jaki sposób bezrobotna kobieta może się dostać na prowadzony przez postfeministki kurs efektywnego ubiegania się o pracę", to ta odpowiada, że dla tych spośród nas, które potrzebują pomocy, nie ma najmniejszego znaczenia, czy pomaga im postfeministka, feministka czy też antyfeminista.
Na deser zostawiłam sobie zamieszczone w tym samym numerze "Zadry" wyznania Kingi Dunin "Dlaczego nie zostanę postfeministką". Czołowa ideo-lożka i autorytet polskich feministek wyznaje, że tak się nie stanie m.in. dlatego, że w odróżnieniu ode mnie nie ma żadnej spódnicy z rozcięciem ("Domagalik zawsze zaznacza, że ma być rozcięcie"). Pani Kingo, zdradzę pani pewną tajemnicę: jeśli mnie pani kiedyś zobaczy w dżinsach, będzie to tylko zmyłka, bo ja krótką spódnicę i tak noszę stale w torebce. Tak na wszelki wypadek. Jeszcze mnie ktoś poprosi o dowód na mój postfeminizm. "Teraz już zupełnie poważnie - pisze Dunin nieco dalej. - Myślę, że przyszłość należy do takiego właśnie postfeminizmu. Do Domagalik czy Wysokich Obcasów obsługujących liczne klony Bridget Jones i Ally McBeal. I nie jest to najgorsza rzecz, jaka mogła nas spotkać. Lepsza Domagalik od Agnieszki Kołakowskiej. Lepszy komercyjny mit wyzwolonej postfeministki od mitu świętej rodziny. Lepiej oglądać Ally McBeal niż Klan". Dziękuję za akt łaski. Zwłaszcza że zdarza mi się oglądać jeden i drugi serial. Tu i tam jest jakaś prawda o kobietach. O pani nie? "Klan" oglądają miliony kobiet nie dlatego, że mają pusto w głowie, ale dlatego, że w życiorysach bohaterek znajdują coś z siebie. Nie lubi pani również słodkiego siostrzanego języka. Tyś siostra Alina, ja siostra Balladyna. A może to tylko jakaś nie wyjaśniona do końca "zadra" i maliny wcale nie są trujące...
Więcej możesz przeczytać w 5/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.