Wybierajmy bezpośrednio wojewodów, sędziów, prokuratorów, szefów policji, kuratorów!
W 1991 r. Roland Burkle miał 27 lat i ukończone studia prawnicze, gdy w poszukiwaniu pracy przyjechał do gminy Fronreute w niemieckim landzie Badenia-Wirtembergia. Po rozmowach z mieszkańcami zdecydował się na krok karkołomny: wystartował w bezpośrednich wyborach na burmistrza. Jego przeciwnikiem był zasiedziały we Fronreute działacz społeczny i samorządowiec Hans Gestlauer. Zwyciężył jednak Roland Burkle, człowiek znikąd, który miał pomysł na rozwój gminy i potrafił do niego przekonać wyborców. Burkle miał plan zmiany struktury wydatków - najwięcej przeznaczano by na edukację i infrastrukturę. Inny pomysł dotyczył samej kampanii: Burkle z żoną i dzieckiem odwiedzał mieszkańców gminy. Wygrał i zrealizował obietnice. Burmistrzem jest do dzisiaj. Jego przykład pokazuje zalety bezpośrednich wyborów: głosuje się na autorski program, za który odpowiada konkretna osoba, a nie rada czy wieloosobowy zarząd.
Sejm zdecydował, że w Polsce w bezpośrednich wyborach będziemy wyłaniać prezydentów, burmistrzów i wójtów. Ale to zaledwie pół kroku we właściwym kierunku. Bo dlaczego nie mielibyśmy wybierać w ten sposób również marszałków województw, starostów, prokuratorów okręgowych i rejonowych, szefów policji czy kuratorów oświaty? Taki system funkcjonuje w Stanach Zjednoczonych: doskonale mobilizuje obywateli, ułatwia zwalczanie korupcji oraz zwiększa skuteczność działania administracji. Wiadomo, kto za co odpowiada, i rozliczanie oraz kontrolowanie urzędników praktycznie przez całą kadencję jest stosunkowo łatwe.
To także najlepsza szkoła demokracji. - Jeżeli kandydat, który wygra bezpośrednie wybory w małej gminie, sprawdzi się jako burmistrz menedżer, przeniesie się do większego miasta, by wystartować w kolejnych wyborach bezpośrednich. Przejdzie przez wszystkie szczeble władz samorządowych. W końcu może kandydować do parlamentu. I to jest najefektywniejszy system wyłaniania elit - uważa Waldy Dzikowski, który zanim został posłem Platformy Obywatelskiej, przez dwanaście lat zarządzał Tarnowem Podgórnym. Karierę w podobnym stylu zrobili też m.in. Bogdan Zdrojewski, były prezydent Wrocławia, Zbigniew Chlebowski, były burmistrz Żarowa, i Paweł Piskorski, były prezydent Warszawy.
Polityczny handel stanowiskami
Wójt, burmistrz czy prezydent miasta wyłaniany przez radę musi ciągle zabiegać o jej poparcie. Prowadzi to często do powstawania dość egzotycznych koalicji i politycznego handlu stanowiskami. Głosujemy na daną partię, a potem rządzi ona z inną, której nigdy byśmy nie wybrali. Dowodzi tego choćby przykład sejmiku dolnośląskiego. Po opuszczeniu koalicji z AWS Unia Wolności zawarła porozumienie z opozycyjnymi SLD i PSL w sprawie odwołania marszałka województwa, prof. Jana Waszkiewicza. Ale zabrakło im jednego głosu do przejęcia władzy. Pod koniec 2001 r. udało się pozyskać radnego i przegłosować wniosek. Teraz w zarządzie sejmiku zasiadają przedstawiciele UW i SLD. W 1998 r. w Krakowie przeciwnicy prezydenta Józefa Lassoty z UW stworzyli koalicję AWS i SLD. W 1994 r. prezydentem Warszawy został Mieczysław Bareja, co stało się możliwe dzięki koalicji SLD z radnymi Unii Polityki Realnej. - Nasza klasa polityczna wszelkimi sposobami dąży do utrzymania dominującej pozycji partii na wszystkich szczeblach. Samorządowcy są niewolnikami interesów partyjnych klik - uważa prof. Witold Kieżun, ekspert w sprawach administracji.
Na pasku rady
Samorządowcy są zdania, że bezpośrednie wybory dałyby im większe oparcie w społeczności lokalnej.
- Bardzo ważne jest też zapewnienie wójtom, prezydentom i burmistrzom niezależności od konfiguracji politycznych w radzie. Uwolniłoby to ich od konieczności nieustannego scalania koalicji, co prowadziło między innymi do handlu stanowiskami - przekonuje Cezary Listowski ze Związku Gmin Lubelszczyzny. - Konieczne jest określenie zasad podziału władzy. Sprawami administracyjnymi ma się zajmować sekretarz gminy, natomiast wójt lub burmistrz będą odpowiedzialni za zarządzanie. I z tego rozliczą ich wyborcy - mówi prof. Jerzy Regulski, prezes Fundacji Rozwoju Demokracji Lokalnej.
Wybory bezpośrednie mobilizują obywateli, bo wiedzą oni, na kogo głosują, decydują o realnej władzy. Frekwencja w nich jest wyższa o 20 proc. niż w wyborach pośrednich. W pierwszych wyborach samorządowych w III RP w 1990 r. wyniosła 42,3 proc.; cztery lata później - 33,8 proc. - Kiedy w 1998 r. głosowanie na listy partyjne wprowadzono w gminach powyżej dwudziestu tysięcy mieszkańców, zainteresowanie wyborami spadło - potwierdza prof. Wisła Surażska, dyrektor Centrum Badań Regionalnych.
- Społeczność zwraca większą uwagę na pracę swojego burmistrza, który nie może się zasłaniać radą czy koalicją. Odpowiedzialność za decyzje spadnie wyłącznie na niego - przekonuje Bogdan Zdrojewski, były prezydent Wrocławia.
Koniec podziału łupów?
Wybory bezpośrednie nie są lekarstwem na wszystko i nie wszystko załatwiają od razu. Urzędnicy państwowi w nich wyłonieni też mogą przecież tworzyć kliki. W zachodniej demokracji nie ma jednak lepszego sposobu ograniczenia sitwokracji, nepotyzmu i korupcji. - Nie wymyślono nic lepszego niż odpowiedzialność jednoosobowa. Burmistrz lub wójt nie będą kupować głosów radnych, zatrudniać w urzędzie gminy kuzynów. Pojawi się inny sposób myślenia o gminie: nie w kategoriach łupu, ale poprawy jakości zarządzania - twierdzi Dzikowski.
Gdyby już na początku istnienia III RP wprowadzono wybory bezpośrednie, mniej pracy mieliby na przykład szczecińscy prokuratorzy, zwalczający lokalne sitwy. Prowadzą oni siedem spraw dotyczących korupcji wśród miejskich urzędników i niedopełnienia przez nich obowiązków.
Obowiązujący system sprawia, że sitwy działają niemal w każdej gminie. Dzięki kontroli systemu zleceń zmonopolizowały miejscowe rynki. City menedżerowie wybierani bezpośrednio musieliby dbać o efektywne wydawanie pieniędzy i wprowadzanie mechanizmów wolnorynkowych. Gdyby tego nie robili, zostaliby wymienieni na sprawniejszych i uczciwych.
Rozdwojenie bojaźni
Trudno się dziwić, że wymierzony w sitwy pomysł bezpośrednich wyborów na stanowiska samorządowe ma wielu przeciwników. Niektórzy przekonują, że to, co ma być lekarstwem, tylko pogorszy stan pacjenta. - W wyniku wyborów bezpośrednich powstaje bardzo silny i nie poddający się kontroli ośrodek władzy, co grozi patologiami. Ponieważ aktywność naszego społeczeństwa jest bardzo niska, jedynym organem kontrolującym burmistrza czy prezydenta jest rada i radni - uważa prof. Lech Kaczyński, prezes Prawa i Sprawiedliwości. Według niego, grozi to ponadto "spieniężaniem" wyborów. W głosowaniu bezpośrednim łatwiej jest zdobyć stanowisko dzięki demagogii i kiełbasie wyborczej.
Przez powyższe argumenty zdaje się wyraźnie przebijać schizofrenia polityczna - swego rodzaju rozdwojenie (bo)jaźni. Dlaczego społeczeństwo dorosło do bezpośredniego wyboru głowy państwa, a miałoby się okazać niewystarczająco dojrzałe, aby wybierać bezpośrednio wójtów czy burmistrzów? Trudno to tłumaczyć czym innym niż przywiązaniem części klasy politycznej do centralizmu i panicznym lękiem przed utratą kontroli i wpływów w "terenie".
Rada dla prezydenta
W debacie nad systemem wyborów samorządowych najbardziej radykalna jest propozycja Platformy Obywatelskiej, zakładająca wzmocnienie pozycji burmistrza, wójta i prezydenta poprzez uniezależnienie ich od radnych. Burmistrz stałby się jednoosobowym zarządem gminy. Sam dobierałby sobie zastępców i miał większe kompetencje, na przykład decydował o sprzedaży mienia, emitowaniu obligacji gminnych, zaciąganiu kredytów. Posłowie PO chcieliby też powiązać wybory burmistrza z wyborami radnych, tak żeby zwolennicy burmistrza zawsze stanowili większość w radzie.
W rękach rady pozostałyby decyzje strategiczne: uchwalanie budżetu, podatków lokalnych, planu zagospodarowania.
Kolejnym krokiem powinno być bezpośrednie wybieranie tych, od których zależy nasze bezpieczeństwo, przestrzeganie prawa czy wykształcenie. Demokracja bezpośrednia nie jest doskonała, ale doskonalsza niż pośrednia. To wystarczający argument, by ją jak najszerzej wprowadzać.
Więcej możesz przeczytać w 6/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.