11 lutego w wielu hollywoodzkich rezydencjach będzie słychać przekleństwa i zgrzytanie zębów
KINEMATOGRAFIA KICZU
Tego dnia zostaną bowiem ogłoszone nominacje do najsłynniejszych antynagród filmowych - Złotych Malin. Z internetowych przecieków wiadomo, że najbardziej zagrożeni są twórcy filmów "Pearl Harbor", "Tomb Raider" i "Mumia powraca", których jedyną ambicją było zatarcie granicy między kinem a grą komputerową, oraz makabryczno-groteskowy "Hannibal". O miano najgorszego aktora zapewne będą rywalizować przystojniak Ben Affleck ("Pearl Harbor"), zmanierowany John Travolta ("Kod dostępu") i trzykrotny "maliniarz" Kevin Costner, który w thrillerze "3000 mil do Graceland" kieruje gangiem złożonym z sobowtórów Elvisa Pres-leya. Wśród pań brylują piosenkarki: Jennifer Lopez ("Powiedz tak") i Mariah Carey - gwiazda musicalu "Glitter", opartego zresztą na jej biografii. Anty-Oscara dostanie też z pewnością ulubieniec przyznających nagrody - Sylvester Stallone ("Wyścig").
Malinowy król
Listę laureatów Złotych Malin upowszechniają największe światowe agencje informacyjne, stacje telewizyjne i radiowe. Jonn Wilson, na co dzień pracujący w branży reklamowej, z pewnością nie liczył na taki rozgłos, gdy 22 lata temu razem z przyjaciółmi postanowił się zabawić kosztem amerykańskiego biznesu telewizyjnego. Razzies (Golden Raspberries) są parodią Oscarów. Wyobraźmy sobie plastikową malinę wielkości piłki golfowej, umieszczoną na rolce filmowej taśmy i pomalowaną złotą farbą. To paskudztwo jest warte dokładnie 2 dolary i 49 centów. Nic dziwnego, że żaden z wyróżnionych nie pofatygował się po odbiór statuetki.
Aby zostać członkiem akademii przyznającej Maliny, wystarczy opłacić roczną składkę w wysokości 25 dolarów. Dożywotnie członkostwo kosztuje aż 500 dolarów, ale w zamian można otrzymać pocałunek w policzek od samego Johna Wilsona, skądinąd autora książki "Wszystkiego, co wiem, nauczyłem się w kinie". Lektura listy dotychczasowych laureatów jest równie pouczająca. W kategorii najgorszy aktor liderem jest wspomniany Sylvester Stallone (osiem malin, 21 nominacji). Tytuł malinowego króla zawdzięcza on zarówno występom w filmach typu "zabili go i uciekł" ("Kobra", "Rambo"), jak i niefortunnym przymiarkom do komedii ("Stój, bo moja mamusia będzie strzelać"). Wśród pań na prowadzenie wysunęła się Madonna, od lat z uporem próbująca zrobić karierę w kinie. Gwiazdy estrady są w ogóle ulubieńcami Wilsona i jego przyjaciół - maliny dostali już Janet Jackson, Vanilla Ice, Prince i Spice Girls. Filmami najhojniej obdarowanymi malinami są "Showgirls" Paula Verhoevena i ubiegłoroczna "Bitwa o Ziemię" z Travoltą w roli kosmity mutanta (po siedem malin każdy).
Trybuny prześmiewców
Razzies nie są jedynym utrapieniem kiepskich aktorów i nieudolnych reżyserów. W Internecie aż roi się od stron, których autorzy rozdają własne, szydercze wyróżnienia - Złote Indyki, Śmierdziele i Zgniłe Pomidory. Nominacje są przyznawane w tak niecodziennych kategoriach, jak najgłupszy tytuł, najbardziej zawstydzający debiut, najśmieszniejszy potwór, najwstrętniejszy filmowy bachor, najgorszy aktor grający Jezusa i najmniej utalentowany z braci Baldwinów. Te trybuny prześmiewców cieszą się tym większą popularnością, że można na nich głosować na najgorszego aktora XX wieku lub najgorszy film wszech czasów.
W dość zgodnej opinii na miano tego drugiego zasługuje "Plan 9 z kosmosu"‚ niskobudżetowy horror nakręcony w 1956 r. przez Edwarda Wooda (okrzykniętego z kolei najgorszym reżyserem w historii kina). Wielu "fanów" ma również, utrzymany w podobnej poetyce, "Atak zabójczych pomidorów" Johna DeBello z 1978 r. Zła sława ma jednak swoje dobre strony. Obrazy Wooda cieszą się dzisiaj opinią kultowych, o ich autorze pisze się książki, sztuki teatralne, a nawet... kręci filmy. DeBello, fetowany jako klasyk kiczu, realizuje zaś kolejne sequele "Ataku zabójczych pomidorów", opatrzone równie smakowitymi tytułami ("Powrót zabójczych pomidorów", "Zabójcze pomidory znów atakują", "Zabójcze pomidory zjadają Paryż").
Filmy klasy B, zwłaszcza te stare, mają bowiem swój urok i legiony wielbicieli delektujących się dziełami pokroju "Jassie James spotyka córkę Frankensteina", "Jak kochać się z Murzynem i się nie zmęczyć", "Życie jest tanie, papier toaletowy drogi", "Bestia z milionem oczu", "Mózg, który nie chciał umrzeć", "Proszę, nie jedz mojej matki" czy "Ożeniłem się z komunistką". W Nowym Orleanie co roku odbywa się Festiwal Złych Filmów.
Nagroda wykrztuśna
Dotychczas nikt nie odważył się nagradzać wysiłków naszych reżyserów Złotymi Malinami. Jednym z powodów tej wstrzemięźliwości są różnice kulturowe między Europą i Ameryką. W Stanach Zjednoczonych kino to przede wszystkim biznes (a przy okazji rozrywka). Na Starym Kontynencie każdy film jest zaś traktowany jako potencjalne dzieło sztuki, a w niektórych krajach wręcz jako niezbywalny element narodowej tożsamości. I nikomu nie wolno się z tego śmiać. W Polsce dowodzą tego dramatyczne losy Złotego Pawia - antynagrody wymyślonej w 1996 r. przez dziennikarzy akredytowanych na gdyńskim festiwalu. Przygnębieni poziomem prezentowanych filmów wybrali oni najgorszy z nich. Padło na "Deszczowego żołnierza" - przeładowaną metafizyką psychodramę autorstwa Wiesława Saniewskiego (choć niemal tylu samo zwolenników miał "Wirus" Jana Kidawy-Błońskiego).
Wiadomość o Złotym Pawiu rozeszła się lotem błyskawicy i wywołała burzę. Saniewski uznał, że jest to spisek wymierzony nie tylko w niego, ale i w polską kinematografię. Objechał kraj, opowiadając wszędzie o swojej krzywdzie i pokazując przemontowaną wersję "Deszczowego żołnierza". Dystrybutor zrezygnował z rozpowszechniania filmu. Z odsieczą Saniewskiemu pospieszyli koledzy filmowcy i autorytety, na czele z Jackiem Kuroniem. Publicznie zastanawiano się, czy pomysłodawcom "nagrody wykrztuś-nej" (określenie profesora Jana Miodka) "dać po tyłku", czy tylko nie podawać im ręki. Pojawiły się listy otwarte, w których można było wyczytać, że dziennikarzom z Gdyni obce są takie pojęcia, jak etyka, tolerancja i zwykła ludzka przyzwoitość.
W całym zamieszaniu nikt nie zauważył, że w Polsce krytyczne recenzje w ogóle nie wpływają na frekwencję w kinach (wystarczy wspomnieć karierę "Psów" i "Młodych wilków"). Cel został jednak osiągnięty. Złoty Paw zniknął na trzy lata, a kiedy w 2000 r. znowu się pojawił (tym razem padło na "Enduro Bojz" Piotra Starzaka), starannie przemilczano jego istnienie. A można było wykorzystać owo wyróżnienie w celach promocyjnych. Kiedy film "Showgirls" otrzymał rekordową liczbę Złotych Malin, firma MGM bez skrupułów wykorzystała ten fakt w kampanii reklamowej. Ale to było w Ameryce.
Tego dnia zostaną bowiem ogłoszone nominacje do najsłynniejszych antynagród filmowych - Złotych Malin. Z internetowych przecieków wiadomo, że najbardziej zagrożeni są twórcy filmów "Pearl Harbor", "Tomb Raider" i "Mumia powraca", których jedyną ambicją było zatarcie granicy między kinem a grą komputerową, oraz makabryczno-groteskowy "Hannibal". O miano najgorszego aktora zapewne będą rywalizować przystojniak Ben Affleck ("Pearl Harbor"), zmanierowany John Travolta ("Kod dostępu") i trzykrotny "maliniarz" Kevin Costner, który w thrillerze "3000 mil do Graceland" kieruje gangiem złożonym z sobowtórów Elvisa Pres-leya. Wśród pań brylują piosenkarki: Jennifer Lopez ("Powiedz tak") i Mariah Carey - gwiazda musicalu "Glitter", opartego zresztą na jej biografii. Anty-Oscara dostanie też z pewnością ulubieniec przyznających nagrody - Sylvester Stallone ("Wyścig").
Malinowy król
Listę laureatów Złotych Malin upowszechniają największe światowe agencje informacyjne, stacje telewizyjne i radiowe. Jonn Wilson, na co dzień pracujący w branży reklamowej, z pewnością nie liczył na taki rozgłos, gdy 22 lata temu razem z przyjaciółmi postanowił się zabawić kosztem amerykańskiego biznesu telewizyjnego. Razzies (Golden Raspberries) są parodią Oscarów. Wyobraźmy sobie plastikową malinę wielkości piłki golfowej, umieszczoną na rolce filmowej taśmy i pomalowaną złotą farbą. To paskudztwo jest warte dokładnie 2 dolary i 49 centów. Nic dziwnego, że żaden z wyróżnionych nie pofatygował się po odbiór statuetki.
Aby zostać członkiem akademii przyznającej Maliny, wystarczy opłacić roczną składkę w wysokości 25 dolarów. Dożywotnie członkostwo kosztuje aż 500 dolarów, ale w zamian można otrzymać pocałunek w policzek od samego Johna Wilsona, skądinąd autora książki "Wszystkiego, co wiem, nauczyłem się w kinie". Lektura listy dotychczasowych laureatów jest równie pouczająca. W kategorii najgorszy aktor liderem jest wspomniany Sylvester Stallone (osiem malin, 21 nominacji). Tytuł malinowego króla zawdzięcza on zarówno występom w filmach typu "zabili go i uciekł" ("Kobra", "Rambo"), jak i niefortunnym przymiarkom do komedii ("Stój, bo moja mamusia będzie strzelać"). Wśród pań na prowadzenie wysunęła się Madonna, od lat z uporem próbująca zrobić karierę w kinie. Gwiazdy estrady są w ogóle ulubieńcami Wilsona i jego przyjaciół - maliny dostali już Janet Jackson, Vanilla Ice, Prince i Spice Girls. Filmami najhojniej obdarowanymi malinami są "Showgirls" Paula Verhoevena i ubiegłoroczna "Bitwa o Ziemię" z Travoltą w roli kosmity mutanta (po siedem malin każdy).
Trybuny prześmiewców
Razzies nie są jedynym utrapieniem kiepskich aktorów i nieudolnych reżyserów. W Internecie aż roi się od stron, których autorzy rozdają własne, szydercze wyróżnienia - Złote Indyki, Śmierdziele i Zgniłe Pomidory. Nominacje są przyznawane w tak niecodziennych kategoriach, jak najgłupszy tytuł, najbardziej zawstydzający debiut, najśmieszniejszy potwór, najwstrętniejszy filmowy bachor, najgorszy aktor grający Jezusa i najmniej utalentowany z braci Baldwinów. Te trybuny prześmiewców cieszą się tym większą popularnością, że można na nich głosować na najgorszego aktora XX wieku lub najgorszy film wszech czasów.
W dość zgodnej opinii na miano tego drugiego zasługuje "Plan 9 z kosmosu"‚ niskobudżetowy horror nakręcony w 1956 r. przez Edwarda Wooda (okrzykniętego z kolei najgorszym reżyserem w historii kina). Wielu "fanów" ma również, utrzymany w podobnej poetyce, "Atak zabójczych pomidorów" Johna DeBello z 1978 r. Zła sława ma jednak swoje dobre strony. Obrazy Wooda cieszą się dzisiaj opinią kultowych, o ich autorze pisze się książki, sztuki teatralne, a nawet... kręci filmy. DeBello, fetowany jako klasyk kiczu, realizuje zaś kolejne sequele "Ataku zabójczych pomidorów", opatrzone równie smakowitymi tytułami ("Powrót zabójczych pomidorów", "Zabójcze pomidory znów atakują", "Zabójcze pomidory zjadają Paryż").
Filmy klasy B, zwłaszcza te stare, mają bowiem swój urok i legiony wielbicieli delektujących się dziełami pokroju "Jassie James spotyka córkę Frankensteina", "Jak kochać się z Murzynem i się nie zmęczyć", "Życie jest tanie, papier toaletowy drogi", "Bestia z milionem oczu", "Mózg, który nie chciał umrzeć", "Proszę, nie jedz mojej matki" czy "Ożeniłem się z komunistką". W Nowym Orleanie co roku odbywa się Festiwal Złych Filmów.
Nagroda wykrztuśna
Dotychczas nikt nie odważył się nagradzać wysiłków naszych reżyserów Złotymi Malinami. Jednym z powodów tej wstrzemięźliwości są różnice kulturowe między Europą i Ameryką. W Stanach Zjednoczonych kino to przede wszystkim biznes (a przy okazji rozrywka). Na Starym Kontynencie każdy film jest zaś traktowany jako potencjalne dzieło sztuki, a w niektórych krajach wręcz jako niezbywalny element narodowej tożsamości. I nikomu nie wolno się z tego śmiać. W Polsce dowodzą tego dramatyczne losy Złotego Pawia - antynagrody wymyślonej w 1996 r. przez dziennikarzy akredytowanych na gdyńskim festiwalu. Przygnębieni poziomem prezentowanych filmów wybrali oni najgorszy z nich. Padło na "Deszczowego żołnierza" - przeładowaną metafizyką psychodramę autorstwa Wiesława Saniewskiego (choć niemal tylu samo zwolenników miał "Wirus" Jana Kidawy-Błońskiego).
Wiadomość o Złotym Pawiu rozeszła się lotem błyskawicy i wywołała burzę. Saniewski uznał, że jest to spisek wymierzony nie tylko w niego, ale i w polską kinematografię. Objechał kraj, opowiadając wszędzie o swojej krzywdzie i pokazując przemontowaną wersję "Deszczowego żołnierza". Dystrybutor zrezygnował z rozpowszechniania filmu. Z odsieczą Saniewskiemu pospieszyli koledzy filmowcy i autorytety, na czele z Jackiem Kuroniem. Publicznie zastanawiano się, czy pomysłodawcom "nagrody wykrztuś-nej" (określenie profesora Jana Miodka) "dać po tyłku", czy tylko nie podawać im ręki. Pojawiły się listy otwarte, w których można było wyczytać, że dziennikarzom z Gdyni obce są takie pojęcia, jak etyka, tolerancja i zwykła ludzka przyzwoitość.
W całym zamieszaniu nikt nie zauważył, że w Polsce krytyczne recenzje w ogóle nie wpływają na frekwencję w kinach (wystarczy wspomnieć karierę "Psów" i "Młodych wilków"). Cel został jednak osiągnięty. Złoty Paw zniknął na trzy lata, a kiedy w 2000 r. znowu się pojawił (tym razem padło na "Enduro Bojz" Piotra Starzaka), starannie przemilczano jego istnienie. A można było wykorzystać owo wyróżnienie w celach promocyjnych. Kiedy film "Showgirls" otrzymał rekordową liczbę Złotych Malin, firma MGM bez skrupułów wykorzystała ten fakt w kampanii reklamowej. Ale to było w Ameryce.
Więcej możesz przeczytać w 6/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.