Niemcy mogą sobie pozwolić na tolerowanie szkodliwego interwencjonizmu w sferze stosunków pracy. Polacy - nie
Niemcy są gospodarczą potęgą, lecz nie przodują wśród krajów Zachodu w tabelach ekonomicznego postępu. Mizernie wypadają pod względem tempa wzrostu PKB: w latach 1992-2000 wynosiło ono w Niemczech - średniorocznie - 1,6 proc., w Stanach Zjednoczonych - 3,5 proc., w Finlandii - 2,9 proc., w Holandii - 2,8 proc., w Wielkiej Brytanii - 2,3 proc., a we Francji - 1,9 proc. Wolniej od Niemiec rozwijały się w tym czasie tylko Włochy (1,4 proc.) i Japonia (1,1 proc.). Na rok 2001 prognozowano w Niemczech wzrost PKB przekraczający 2 proc. Będzie dobrze, jeżeli ten wskaźnik osiągnie 0,6 proc.
Pod naciskiem Niemiec uchwalono - w związku z wprowadzeniem euro - ścisłe reguły dyscypliny budżetowej oraz sankcje za ich przekraczanie. Teraz okazuje się, że to właśnie Niemcy (obok Portugalii) naruszają zobowiązania dotyczące ograniczania deficytu budżetowego i otrzymują reprymendę z Brukseli! Nadmiernemu w porównaniu z innymi krajami deficytowi towarzyszyły w Niemczech niekorzystne zmiany w strukturze wydatków publicznych: rosła konsumpcja (płace i zasiłki), a zmniejszały się inwestycje. Wydatki o charakterze konsumpcyjnym w końcu lat 90. przewyższały tam wartość inwestycji publicznych dziesięciokrotnie, podczas gdy na przykład w Szwajcarii czy Stanach Zjednoczonych - mniej niż pięciokrotnie.
Szczególne słabości widać w Niemczech w dziedzinie zatrudnienia i bezrobocia, co przyczynia się zresztą do wolnego wzrostu gospodarczego i napięć w finansach publicznych: im mniejszy przyrost zatrudnienia i im większe bezrobocie, tym mniej impulsów rozwojowych i podatków, a więcej wydatków na zasiłki. Kanclerz Schröder uczynił z walki z bezrobociem jeden z naczelnych celów swoich rządów. Dwa lata temu postanowił zacząć od rzetelnej diagnozy sytuacji. Powołano grupę roboczą, która niedawno przedstawiła obszerny raport. Bezrobocie w tym czasie wzrosło i zbliżają się wybory. Nie jest pewne, czy kanclerz zastosuje się do ustaleń raportu, ale z polskiej perspektywy są one bardzo interesujące. Dlatego krótko je przedstawię.
Sytuacja na rynku pracy w Niemczech jest generalnie gorsza niż w większości krajów OECD. Średnie bezrobocie w latach 1996-2000 wynosiło w Niemczech 9 proc., więcej niż przeciętnie w tych państwach. Aż 51 proc. bezrobotnych w Niemczech to osoby długo pozostające bez pracy (w Stanach Zjednoczonych jest ich mniej niż 8 proc.). Stosunkowo wysokie bezrobocie dotyka w Niemczech ludzi o niskich kwalifikacjach, kobiety i osoby starsze. Współczynnik aktywizacji zawodowej (odsetek zatrudnionych wśród ludzi w wieku 15-65 lat) wynosi niespełna 65 proc. i jest dużo niższy niż w Szwajcarii, Stanach Zjednoczonych, Danii, Szwecji czy Norwegii. Przeciętny roczny wzrost zatrudnienia w latach 1996-2000 wynosił u naszych zachodnich sąsiadów 0,6 proc. (gorzej było tylko w Japonii). Irlandia, Holandia, Finlandia i Kanada zwiększały w tym czasie zatrudnienie o ponad 2 proc. rocznie.
Według autorów raportu, główne przyczyny wymienionych słabości tkwią w niewłaściwej interwencji państwa, zwłaszcza w dwóch sferach: prawnej regulacji stosunków pracy oraz kosztów pracy. Niemieckie przepisy stwarzają znacznie większe trudności przy zatrudnianiu pracowników niż prawo krajów mających w tej dziedzinie lepsze wyniki, a jednocześnie bardziej ograniczają elastyczne formy zatrudnienia (dotyczy to zwłaszcza umów na czas określony). Międzynarodowe badania porównawcze pokazują, że im silniejsze są prawno-administracyjne usztywnienia stosunków pracy, tym wolniej rośnie zatrudnienie, tym wyższy jest udział długoterminowego bezrobocia i tym większy odsetek bezrobotnych wśród młodzieży i kobiet. Dzięki elastycznym stosunkom pracy sukcesy w zwiększaniu zatrudnienia i redukcji bezrobocia osiągnęły Dania i Holandia (w obu krajach stało się to pod rządami socjaldemokratów). Pokazuje to, jaką bzdurą jest tłumaczenie utrzymywania szkodliwych dla zatrudnienia usztywnień za pomocą ideologicznych ("lewicowych") etykietek. Niewiedzy czy oportunizmu nie da się usprawiedliwić ideologicznymi zaklęciami.
Przyczyną niemieckich słabości w dziedzinie zatrudnienia i bezrobocia są także wysokie koszty pracy, czyli rozmaite narzuty na płace. Ich skala wynika z rozbudowanych wydatków socjalnych. Szkody byłyby mniejsze, gdyby - podobnie jak w Skandynawii - owe wydatki finansowano w większym stopniu z ogólnych podatków, a w mniejszym ze "składek" (narzutów) podbijających łączny koszt pracy. Niemcy wydają bardzo dużo pieniędzy publicznych na rozmaite formy "polityki rynku pracy". Efekty są jednak mizerne - zważywszy wspomniane usztywnienia i obciążenia, przypomina to dodawanie w samochodzie gazu przy jednoczesnym wciskaniu hamulca.
Takie same problemy w sferze zatrudnienia i bezrobocia występują - i to w jeszcze większym stopniu - w Polsce. Dlatego wyż demograficzny doprowadził u nas do wzrostu bezrobocia, a nie zatrudnienia. Być może Niemcy mogą sobie pozwolić na tolerowanie szkodliwego państwowego interwencjonizmu w sferze stosunków pracy, Polska na pewno nie. Ci, którzy blokowali dotychczas niezbędne reformy, wyrządzili już dostatecznie dużo społecznych szkód.
Pod naciskiem Niemiec uchwalono - w związku z wprowadzeniem euro - ścisłe reguły dyscypliny budżetowej oraz sankcje za ich przekraczanie. Teraz okazuje się, że to właśnie Niemcy (obok Portugalii) naruszają zobowiązania dotyczące ograniczania deficytu budżetowego i otrzymują reprymendę z Brukseli! Nadmiernemu w porównaniu z innymi krajami deficytowi towarzyszyły w Niemczech niekorzystne zmiany w strukturze wydatków publicznych: rosła konsumpcja (płace i zasiłki), a zmniejszały się inwestycje. Wydatki o charakterze konsumpcyjnym w końcu lat 90. przewyższały tam wartość inwestycji publicznych dziesięciokrotnie, podczas gdy na przykład w Szwajcarii czy Stanach Zjednoczonych - mniej niż pięciokrotnie.
Szczególne słabości widać w Niemczech w dziedzinie zatrudnienia i bezrobocia, co przyczynia się zresztą do wolnego wzrostu gospodarczego i napięć w finansach publicznych: im mniejszy przyrost zatrudnienia i im większe bezrobocie, tym mniej impulsów rozwojowych i podatków, a więcej wydatków na zasiłki. Kanclerz Schröder uczynił z walki z bezrobociem jeden z naczelnych celów swoich rządów. Dwa lata temu postanowił zacząć od rzetelnej diagnozy sytuacji. Powołano grupę roboczą, która niedawno przedstawiła obszerny raport. Bezrobocie w tym czasie wzrosło i zbliżają się wybory. Nie jest pewne, czy kanclerz zastosuje się do ustaleń raportu, ale z polskiej perspektywy są one bardzo interesujące. Dlatego krótko je przedstawię.
Sytuacja na rynku pracy w Niemczech jest generalnie gorsza niż w większości krajów OECD. Średnie bezrobocie w latach 1996-2000 wynosiło w Niemczech 9 proc., więcej niż przeciętnie w tych państwach. Aż 51 proc. bezrobotnych w Niemczech to osoby długo pozostające bez pracy (w Stanach Zjednoczonych jest ich mniej niż 8 proc.). Stosunkowo wysokie bezrobocie dotyka w Niemczech ludzi o niskich kwalifikacjach, kobiety i osoby starsze. Współczynnik aktywizacji zawodowej (odsetek zatrudnionych wśród ludzi w wieku 15-65 lat) wynosi niespełna 65 proc. i jest dużo niższy niż w Szwajcarii, Stanach Zjednoczonych, Danii, Szwecji czy Norwegii. Przeciętny roczny wzrost zatrudnienia w latach 1996-2000 wynosił u naszych zachodnich sąsiadów 0,6 proc. (gorzej było tylko w Japonii). Irlandia, Holandia, Finlandia i Kanada zwiększały w tym czasie zatrudnienie o ponad 2 proc. rocznie.
Według autorów raportu, główne przyczyny wymienionych słabości tkwią w niewłaściwej interwencji państwa, zwłaszcza w dwóch sferach: prawnej regulacji stosunków pracy oraz kosztów pracy. Niemieckie przepisy stwarzają znacznie większe trudności przy zatrudnianiu pracowników niż prawo krajów mających w tej dziedzinie lepsze wyniki, a jednocześnie bardziej ograniczają elastyczne formy zatrudnienia (dotyczy to zwłaszcza umów na czas określony). Międzynarodowe badania porównawcze pokazują, że im silniejsze są prawno-administracyjne usztywnienia stosunków pracy, tym wolniej rośnie zatrudnienie, tym wyższy jest udział długoterminowego bezrobocia i tym większy odsetek bezrobotnych wśród młodzieży i kobiet. Dzięki elastycznym stosunkom pracy sukcesy w zwiększaniu zatrudnienia i redukcji bezrobocia osiągnęły Dania i Holandia (w obu krajach stało się to pod rządami socjaldemokratów). Pokazuje to, jaką bzdurą jest tłumaczenie utrzymywania szkodliwych dla zatrudnienia usztywnień za pomocą ideologicznych ("lewicowych") etykietek. Niewiedzy czy oportunizmu nie da się usprawiedliwić ideologicznymi zaklęciami.
Przyczyną niemieckich słabości w dziedzinie zatrudnienia i bezrobocia są także wysokie koszty pracy, czyli rozmaite narzuty na płace. Ich skala wynika z rozbudowanych wydatków socjalnych. Szkody byłyby mniejsze, gdyby - podobnie jak w Skandynawii - owe wydatki finansowano w większym stopniu z ogólnych podatków, a w mniejszym ze "składek" (narzutów) podbijających łączny koszt pracy. Niemcy wydają bardzo dużo pieniędzy publicznych na rozmaite formy "polityki rynku pracy". Efekty są jednak mizerne - zważywszy wspomniane usztywnienia i obciążenia, przypomina to dodawanie w samochodzie gazu przy jednoczesnym wciskaniu hamulca.
Takie same problemy w sferze zatrudnienia i bezrobocia występują - i to w jeszcze większym stopniu - w Polsce. Dlatego wyż demograficzny doprowadził u nas do wzrostu bezrobocia, a nie zatrudnienia. Być może Niemcy mogą sobie pozwolić na tolerowanie szkodliwego państwowego interwencjonizmu w sferze stosunków pracy, Polska na pewno nie. Ci, którzy blokowali dotychczas niezbędne reformy, wyrządzili już dostatecznie dużo społecznych szkód.
Więcej możesz przeczytać w 7/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.