Polska jak powietrza potrzebuje rozwoju gospodarczego
Badania opinii publicznej pokazują, że Sejm traci autorytet. Trudno się temu dziwić, kiedy obserwuje się, jak skandalicznie zachowują się niektórzy posłowie. Nie sposób szanować ludzi, którzy uchwalają prawa obowiązujące wszystkich obywateli, jeśli sami demonstracyjnie łamią zasady praworządności i jak terroryści okupują sejmową trybunę.
Niewiele Sejmowi pomaga usprawiedliwienie, że nagannie zachowują się jednostki czy jedynie grupy posłów. Ich niechlubne uczynki psują opinię całej zbiorowości, łącznie z większością, która piętnuje poselskie sobiepaństwo. Cokolwiek pozytywnego zrobiłaby cała izba, to i tak zostanie to przesłonięte jakimś incydentem z udziałem jednego czy paru posłów. Potwierdziło tę regułę ostatnie posiedzenie Sejmu, całkowicie w opinii publicznej zdominowane przez skandalistów. Prawie nie zauważono uchwały uznającej rok 2002 za rok Eugeniusza Kwiatkowskiego.
Dobrze się stało, że parlamentarzyści postanowili przypomnieć tę postać, dzisiaj już trochę zapomnianą. W naszym narodowym panteonie dominują bohaterowie zasłużeni na polach bitew, na ogół zresztą przegranych. Ze świecą szukać tam ludzi zasłużonych dla gospodarki i rozwoju cywilizacyjnego, takich właśnie jak Kwiatkowski. Ten mąż stanu miał swój udział, choć nie spektakularny, w walce o niepodległość przed rokiem 1918. Zasłynął jednak jako organizator życia gospodarczego II Rzeczypospolitej.
W pierwszych latach niepodległości był jednym z twórców Państwowej Fabryki Związków Azotowych w Chorzowie. Wielką karierę zrobił po zamachu majowym, kiedy znalazł się w gronie najbliższych współpracowników prezydenta Mościckiego. Jako minister przemysłu i handlu czynił wszystko, aby zdyskontować dobrą po 1926 r. koniunkturę gospodarczą. Zasłynął zwłaszcza jako protektor wielkich inwestycji w Gdyni, dzięki którym ta niewielka osada w trakcie jednej dekady stała się miastem i największym portem Morza Bałtyckiego. Jest tam zresztą do dzisiaj pamiętany, czego najlepszym dowodem jest to, że inicjatorem sejmowej uchwały w sprawie roku Kwiatkowskiego była Rada Miasta Gdyni.
Błyskotliwą karierę Kwiatkowskiego zablokował w 1930 r. Józef Piłsudski, który w swoim otoczeniu wolał widzieć czynnych i byłych wojskowych niż menedżerów. Protektor Gdyni otrzymał dymisję i powrócił do produkowania związków azotowych. Ministerialny fotel odzyskał dopiero w 1935 r., już po śmierci Piłsudskiego. Jako minister skarbu i wicepremier znowu przyczynił się do gospodarczego przyspieszenia. Był głównym architektem największej inwestycji dwudziestolecia, czyli Centralnego Okręgu Przemysłowego. Śmiało sięgał po sprawdzony w Stanach Zjednoczonych interwencjonizm państwowy, będący prawdziwą herezją dla sanacyjnych liberałów. Aby zdobyć pieniądze na inwestycje, nie wahał się odwołać do kontrolowanej inflacji, po maju 1926 r. traktowanej jak najgorsza choroba. Spory ideowe i tarcia polityczne właściwie go nie interesowały, choć będąc jedną z najważniejszych osób w państwie, nie mógł ich zupełnie ignorować. Zaangażował się nawet w firmowanie nowej partii - Obozu Zjednoczenia Narodowego, lecz czynił to z namiętnością modlącego się ateisty.
Wojnę spędził poza granicami Polski, ale po 1945 r. powrócił do kraju. Chociaż komunizmu nigdy nie afirmował, przyjął propozycję objęcia funkcji pełnomocnika do spraw odbudowy wybrzeża. Sprawował ją kilka lat, zanim ostatecznie nie zatriumfował stalinizm. Ponownie najwięcej zawdzięczała mu Gdynia, której przywrócił dawną świetność.
Dobrze, że Sejm zdecydował się przypomnieć tę wspaniałą postać, bo jak żadna inna nadaje się ona na patrona gospodarczego rozwoju kraju. Tego Polska potrzebuje dzisiaj jak powietrza.
Niewiele Sejmowi pomaga usprawiedliwienie, że nagannie zachowują się jednostki czy jedynie grupy posłów. Ich niechlubne uczynki psują opinię całej zbiorowości, łącznie z większością, która piętnuje poselskie sobiepaństwo. Cokolwiek pozytywnego zrobiłaby cała izba, to i tak zostanie to przesłonięte jakimś incydentem z udziałem jednego czy paru posłów. Potwierdziło tę regułę ostatnie posiedzenie Sejmu, całkowicie w opinii publicznej zdominowane przez skandalistów. Prawie nie zauważono uchwały uznającej rok 2002 za rok Eugeniusza Kwiatkowskiego.
Dobrze się stało, że parlamentarzyści postanowili przypomnieć tę postać, dzisiaj już trochę zapomnianą. W naszym narodowym panteonie dominują bohaterowie zasłużeni na polach bitew, na ogół zresztą przegranych. Ze świecą szukać tam ludzi zasłużonych dla gospodarki i rozwoju cywilizacyjnego, takich właśnie jak Kwiatkowski. Ten mąż stanu miał swój udział, choć nie spektakularny, w walce o niepodległość przed rokiem 1918. Zasłynął jednak jako organizator życia gospodarczego II Rzeczypospolitej.
W pierwszych latach niepodległości był jednym z twórców Państwowej Fabryki Związków Azotowych w Chorzowie. Wielką karierę zrobił po zamachu majowym, kiedy znalazł się w gronie najbliższych współpracowników prezydenta Mościckiego. Jako minister przemysłu i handlu czynił wszystko, aby zdyskontować dobrą po 1926 r. koniunkturę gospodarczą. Zasłynął zwłaszcza jako protektor wielkich inwestycji w Gdyni, dzięki którym ta niewielka osada w trakcie jednej dekady stała się miastem i największym portem Morza Bałtyckiego. Jest tam zresztą do dzisiaj pamiętany, czego najlepszym dowodem jest to, że inicjatorem sejmowej uchwały w sprawie roku Kwiatkowskiego była Rada Miasta Gdyni.
Błyskotliwą karierę Kwiatkowskiego zablokował w 1930 r. Józef Piłsudski, który w swoim otoczeniu wolał widzieć czynnych i byłych wojskowych niż menedżerów. Protektor Gdyni otrzymał dymisję i powrócił do produkowania związków azotowych. Ministerialny fotel odzyskał dopiero w 1935 r., już po śmierci Piłsudskiego. Jako minister skarbu i wicepremier znowu przyczynił się do gospodarczego przyspieszenia. Był głównym architektem największej inwestycji dwudziestolecia, czyli Centralnego Okręgu Przemysłowego. Śmiało sięgał po sprawdzony w Stanach Zjednoczonych interwencjonizm państwowy, będący prawdziwą herezją dla sanacyjnych liberałów. Aby zdobyć pieniądze na inwestycje, nie wahał się odwołać do kontrolowanej inflacji, po maju 1926 r. traktowanej jak najgorsza choroba. Spory ideowe i tarcia polityczne właściwie go nie interesowały, choć będąc jedną z najważniejszych osób w państwie, nie mógł ich zupełnie ignorować. Zaangażował się nawet w firmowanie nowej partii - Obozu Zjednoczenia Narodowego, lecz czynił to z namiętnością modlącego się ateisty.
Wojnę spędził poza granicami Polski, ale po 1945 r. powrócił do kraju. Chociaż komunizmu nigdy nie afirmował, przyjął propozycję objęcia funkcji pełnomocnika do spraw odbudowy wybrzeża. Sprawował ją kilka lat, zanim ostatecznie nie zatriumfował stalinizm. Ponownie najwięcej zawdzięczała mu Gdynia, której przywrócił dawną świetność.
Dobrze, że Sejm zdecydował się przypomnieć tę wspaniałą postać, bo jak żadna inna nadaje się ona na patrona gospodarczego rozwoju kraju. Tego Polska potrzebuje dzisiaj jak powietrza.
Więcej możesz przeczytać w 7/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.