Łapiduchy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Każda dusza jest warta narażania życia drugiego człowieka
eszcze w czasach II wojny światowej sanitariuszy ratujących życie rannym nazywano "łapiduchami". Można się domyślać, że filuterne określenie wynikało z przekonania, że ówcześni pielęgniarze, ratując ciało, ratują też duszę. Bo każda dusza jest warta narażania życia drugiego człowieka. Powszechne też było poczucie majestatu śmierci. "Marsz żałobny" Szopena wyraża najgłębiej uczucia ogarniające normalnych ludzi, zarówno wybitnych, jak i maluczkich, w obliczu śmierci. W Polsce żywa jest tradycja Zaduszek. Chrześcijanie wierzą w duchowe obcowanie zmarłych z żywymi i niezbyt dowierzają dziś, by dobry Bóg strącał wiele dusz do piekła. Chrystus na krzyżu przebaczył winy ukrzyżowanemu obok zbrodniarzowi. "Dobry łotr" jest pierwszym świętym w Kościele rzymskim i prawosławnym, bo Sąsiad, mówiąc mu: "Jeszcze dziś będziesz ze mną w niebie", jednocześnie go kanonizował.
Gdy spojrzymy z kolei na te sprawy ze świeckiego punktu widzenia, to w czasach pragmatyzmu i "tumiwisizmu" zadziwiać muszą pieczołowitość i sumy wydawane na sprowadzanie do rodzinnych krajów zwłok żołnierzy, którzy zginęli z dala od ojczyzny. Podobnie dzieje się, gdy giną dzielni ludzie, wspinając się w górach, płynąc w łodziach przez oceany, walcząc z pożarami, z bandytami. Majestat śmierci kładzie się w naszej ojczyźnie cieniem na wszystkich bliskich "tych, co odeszli". Dokładnie to nikt nie wie, gdzie oni odeszli i odchodzą i dokąd my idziemy. Można w to tylko wierzyć. Mowa o majestacie największych tajemnic losu człowieka.
Jednocześnie bywają sytuacje, w których wszelkie opisane tu uczucia tępieją. W życiu byłem współuczestnikiem samoobronnego odrętwienia psychicznego i w powstaniu warszawskim, i w obozie koncentracyjnym. Przeżywamy grozę sytuacyjną, ale w walce czy oporze nie ma czasu ani sposobności, by reagować na każdy wypadek bezustannych zgonów czymś więcej niż zaciśniętymi ustami. Niektórzy wraz z otępieniem również dziczeją: obdzierają zmarłych z butów i kosztowności. Nazywamy ich "hienami".Także obecnie grasują po naszych cmentarzach hieny...
Czytelnicy już się domyślają, że chodzi o tzw. łódzką aferę pogotowia ratunkowego. Ujawniła ona zdumiewający stan znieczulicy wśród niektórych nie łapiduchów, lecz "łowców skór", a równocześnie skłonności hienowate u pewnej grupy pracowników szpitali i zakładów pogrzebowych. Ciągłe obcowanie z umierającymi albo ze zmarłymi, połączone z marnymi uposażeniami w służbie zdrowia, skorodowało pewną liczbę sumień. Na szczęście reakcja społeczeństwa wskazuje na ocknięcie się z letargu dobrego samopoczucia Polaków, którzy uważają często, że są świętsi od innych (jak posłanka, która w Sejmie nagle wdarła się na mównicę i odmówiła - nie wiadomo czemu - "Ojcze nasz").
Moje doświadczenia ze służbą zdrowia są bogate. Nigdy (przysięgam!) nie oczekiwano ode mnie łapówki, a żyję i to coraz dłużej. Znajomi lekarze śmierć pacjenta przeżywają jak osobistą klęskę w walce o życie. Krakowskie pogotowie ratunkowe zjawiało się szybko i raz mi uratowało życie. Łapiduchom dzięki.
Więcej możesz przeczytać w 7/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.