Socjalizm uniformizuje, a rynek różnicuje
Przegapienie ekspresu do Brukseli pogłębi podział Polski
Po roku 1944 przyszedł do Polski socjalistyczny walec i wyrównał. Ale nie do końca. Mówiło się nadal o Polsce A i B. Dzisiaj coraz lepiej widać, że nasz kraj ma dwojakie oblicze. Jest Polska zaradna, otwarta na zmiany, trzymająca fason nawet teraz, w dobie stagnacji. I jest Polska przegrana, nieufna, zamykająca się na zmiany i przez to otwarta na polityczną demagogię. Ta pierwsza już teraz jest prawie gotowa do wejścia do Unii Europejskiej. Drugą dzielą od UE lata świetlne. Nie ma między nimi jednak wyraźnej granicy - sfrustrowana, ksenofobiczna Polska Leppera i Radia Maryja obecna jest zarówno na bogatym Mazowszu i Śląsku, jak i na biednym popegeerowskim Pomorzu.
Gdzie Warszawa, a gdzie Łomża
Socjalistyczna urawniłowka oznaczała równanie w dół. Kawał świata, od Władywostoku po Berlin, przez 50 lat podlegał kulturowej degradacji i coraz bardziej oddalał się od standardów, które demokratyczne społeczeństwa tworzyły za żelazną kurtyną. Śląsk oddalał się od Zagłębia Ruhry, a upodabniał do rejonu Magnitogorska. Warszawa została trwale okaleczona przez ślady "modernizacji" radzieckiej. W 1989 r. nasz kraj, który przed wojną cywilizacyjnie znajdował się na poziomie Finlandii, osiągnął - przyjmując PKB na mieszkańca - jedną trzecią zamożności państw piętnastki. Ale już wówczas średnia nie mówiła prawdy. Począwszy od epoki Gierka, Polacy byli Fenicjanami Europy. Krążyli po wszystkich bazarach Wschodu i Zachodu. Także w kraju siła prywatnej inicjatywy gospodarczej, zwłaszcza w schyłkowym okresie komunizmu, nie miała sobie równych w całej RWPG. W sennym gospodarczo otoczeniu formowały się środowiska, które z rozpędem weszły w erę kapitalizmu.
Dlatego - na szczęście - dzisiejsza mapa modernizacji i stagnacji, aktywności i bezruchu nie pokrywa całkowicie się z geografią regionów. Ale geografia wiele wyjaśnia. Z jednej strony, mamy Mazowsze, czyli 146 proc. średniej krajowej (PKB na osobę) oraz Górny Śląsk i Wielkopolskę powyżej średniej, z drugiej strony, województwo świętokrzyskie i całą ścianę wschodnią (woj. warmińsko-mazurskie, podlaskie, podkarpackie i lubelskie) - poniżej 75 proc. średniej. Dwukrotna przewaga najbogatszego Mazowsza nad najbiedniejszą Lubelszczyzną oraz inne podobne zestawienia nie oddają całej prawdy o polskim rozwarstwieniu, a wojewódzka statystyka bezrobocia pogłębia kamuflaż. Mniej uprzemysłowiony wschód ukrywa przeludnienie na wsi. Rekord bezrobocia biją wprawdzie Warmia i Mazury, ale już wskaźniki wschodnich województw są znacząco lepsze niż na przykład Zachodniopomorskiego i Lubuskiego, gdzie czwarta część ludności pozostaje bez pracy. Jeśli chcemy poznać głębszą prawdę o rozwarstwieniu, trzeba zejść piętro niżej, na poziom powiatów. Wtedy ujawnia się przepaść między Warszawą, z dochodem na mieszkańca powyżej 12 tys. USD, a Łomżą - z dochodem 2 tys. USD! Warszawa ucieka reszcie kraju i zawyża statystykę niezbyt dynamicznego Mazowsza. Moje Pomorze jest równie dobrą ilustracją. Pomorze to nie tylko dynamika rozwojowa Trójmiasta, ale również krajowe rekordy bezrobocia i kręgi beznadziei. Powiaty Nowy Dwór, Malbork, Człuchów i Słupsk, z bezrobociem wynoszącym 35 proc., to zupełnie inny świat niż wyróżniany we wszelkich rankingach Sopot.
Forsować Wisłę!
Kreśląc obraz polskich kontrastów, można wskazać dwa obszary niedoli zawinionej przez najnowszą historię. Pierwszy - to skupiska dawnych PGR-ów, czyli 1667 ogniw księżycowej ekonomii, które stały się terenem wyuczonej bezradności, gdzie najłatwiej o dziedziczenie biedy. Druga kategoria, określająca skalę polskiej niemocy i frustracji, to niewielkie miasta uzależnione od pojedynczego zakładu pracy, zorientowanego na dawny rynek radziecki. Takie Starachowice, taka Praszka. Oprócz dziedzictwa socjalistycznej kolektywizacji i industrializacji istnieje historyczna kategoria ściany wschodniej. Mówiąc o Polsce B, myślimy odruchowo o tym, co za Wisłą. Niestety, podobny stereotyp pokutuje w głowach inwestorów. Pamiętam daremne próby namawiania inwestorów, by szli na wschód, podczas gdy oni preferowali zachodnią część Polski. Irracjonalne to obawy, bo przecież identyczne reguły gry obowiązują w całym kraju, ale długo związek Gerbera z rzeszowską Alimą był pierwszą poważną próbą sforsowania Wisły w stronę Bugu.Tymczasem zaradny Biłgoraj, gospodarna Iława czy ekspansywny Kwidzyn należą geograficznie do Polski B. I dają sobie radę. Rzeszów chce zaś konkurować z innymi rejonami o miano polskiej Doliny Krzemowej. Na szczęście decydują ludzie, i to jest optymistyczna konkluzja. W różnych miejscach w kraju można odkryć pozytywne sprzężenie: samorząd z inicjatywą-sukces-ponowny wybór dobrej ekipy-pomnożenie sukcesu.
Wędka i ryba
Różnicujący się obraz Polski i rosnące różnice w stylu życia Polaków stanowią przyczynek do teorii globalizacji. Nam nie grozi taki dualizm, jak krajom Trzeciego Świata, gdzie czas stanął w miejscu i nowoczesna montownia samochodów oraz satelitarna antena mogą sąsiadować z plemiennym otoczeniem. Mamy perspektywę uzyskania jakości życia porównywalnej z innymi europejskimi narodami. W referendum w 2003 r. zadecydujemy o tym, czy wsiądziemy - w biegu - do pociągu Unia Europejska, czy też zostaniemy na peronie. Przegapienie tej szansy pogłębi podział Polski na obszary rozwoju i obszary stagnacji. Nie odgrodzimy się od świata na modłę Białorusi, ale w Polsce B z jeszcze większą siłą zadziała spirala: bieda-frustracja-poczucie odrzucenia-ksenofobia. I tak poszerza się klientela Leppera i Radia Maryja! Jako liberał największą nadzieję pokładam w ludzkiej inicjatywie, ale unijne fundusze przydadzą się tam, gdzie już nie pomoże żadna wędka, zatem potrzebna jest ryba. Wędkę już dostaliśmy - rybę możemy otrzymać tylko w Brukseli.
Po roku 1944 przyszedł do Polski socjalistyczny walec i wyrównał. Ale nie do końca. Mówiło się nadal o Polsce A i B. Dzisiaj coraz lepiej widać, że nasz kraj ma dwojakie oblicze. Jest Polska zaradna, otwarta na zmiany, trzymająca fason nawet teraz, w dobie stagnacji. I jest Polska przegrana, nieufna, zamykająca się na zmiany i przez to otwarta na polityczną demagogię. Ta pierwsza już teraz jest prawie gotowa do wejścia do Unii Europejskiej. Drugą dzielą od UE lata świetlne. Nie ma między nimi jednak wyraźnej granicy - sfrustrowana, ksenofobiczna Polska Leppera i Radia Maryja obecna jest zarówno na bogatym Mazowszu i Śląsku, jak i na biednym popegeerowskim Pomorzu.
Gdzie Warszawa, a gdzie Łomża
Socjalistyczna urawniłowka oznaczała równanie w dół. Kawał świata, od Władywostoku po Berlin, przez 50 lat podlegał kulturowej degradacji i coraz bardziej oddalał się od standardów, które demokratyczne społeczeństwa tworzyły za żelazną kurtyną. Śląsk oddalał się od Zagłębia Ruhry, a upodabniał do rejonu Magnitogorska. Warszawa została trwale okaleczona przez ślady "modernizacji" radzieckiej. W 1989 r. nasz kraj, który przed wojną cywilizacyjnie znajdował się na poziomie Finlandii, osiągnął - przyjmując PKB na mieszkańca - jedną trzecią zamożności państw piętnastki. Ale już wówczas średnia nie mówiła prawdy. Począwszy od epoki Gierka, Polacy byli Fenicjanami Europy. Krążyli po wszystkich bazarach Wschodu i Zachodu. Także w kraju siła prywatnej inicjatywy gospodarczej, zwłaszcza w schyłkowym okresie komunizmu, nie miała sobie równych w całej RWPG. W sennym gospodarczo otoczeniu formowały się środowiska, które z rozpędem weszły w erę kapitalizmu.
Dlatego - na szczęście - dzisiejsza mapa modernizacji i stagnacji, aktywności i bezruchu nie pokrywa całkowicie się z geografią regionów. Ale geografia wiele wyjaśnia. Z jednej strony, mamy Mazowsze, czyli 146 proc. średniej krajowej (PKB na osobę) oraz Górny Śląsk i Wielkopolskę powyżej średniej, z drugiej strony, województwo świętokrzyskie i całą ścianę wschodnią (woj. warmińsko-mazurskie, podlaskie, podkarpackie i lubelskie) - poniżej 75 proc. średniej. Dwukrotna przewaga najbogatszego Mazowsza nad najbiedniejszą Lubelszczyzną oraz inne podobne zestawienia nie oddają całej prawdy o polskim rozwarstwieniu, a wojewódzka statystyka bezrobocia pogłębia kamuflaż. Mniej uprzemysłowiony wschód ukrywa przeludnienie na wsi. Rekord bezrobocia biją wprawdzie Warmia i Mazury, ale już wskaźniki wschodnich województw są znacząco lepsze niż na przykład Zachodniopomorskiego i Lubuskiego, gdzie czwarta część ludności pozostaje bez pracy. Jeśli chcemy poznać głębszą prawdę o rozwarstwieniu, trzeba zejść piętro niżej, na poziom powiatów. Wtedy ujawnia się przepaść między Warszawą, z dochodem na mieszkańca powyżej 12 tys. USD, a Łomżą - z dochodem 2 tys. USD! Warszawa ucieka reszcie kraju i zawyża statystykę niezbyt dynamicznego Mazowsza. Moje Pomorze jest równie dobrą ilustracją. Pomorze to nie tylko dynamika rozwojowa Trójmiasta, ale również krajowe rekordy bezrobocia i kręgi beznadziei. Powiaty Nowy Dwór, Malbork, Człuchów i Słupsk, z bezrobociem wynoszącym 35 proc., to zupełnie inny świat niż wyróżniany we wszelkich rankingach Sopot.
Forsować Wisłę!
Kreśląc obraz polskich kontrastów, można wskazać dwa obszary niedoli zawinionej przez najnowszą historię. Pierwszy - to skupiska dawnych PGR-ów, czyli 1667 ogniw księżycowej ekonomii, które stały się terenem wyuczonej bezradności, gdzie najłatwiej o dziedziczenie biedy. Druga kategoria, określająca skalę polskiej niemocy i frustracji, to niewielkie miasta uzależnione od pojedynczego zakładu pracy, zorientowanego na dawny rynek radziecki. Takie Starachowice, taka Praszka. Oprócz dziedzictwa socjalistycznej kolektywizacji i industrializacji istnieje historyczna kategoria ściany wschodniej. Mówiąc o Polsce B, myślimy odruchowo o tym, co za Wisłą. Niestety, podobny stereotyp pokutuje w głowach inwestorów. Pamiętam daremne próby namawiania inwestorów, by szli na wschód, podczas gdy oni preferowali zachodnią część Polski. Irracjonalne to obawy, bo przecież identyczne reguły gry obowiązują w całym kraju, ale długo związek Gerbera z rzeszowską Alimą był pierwszą poważną próbą sforsowania Wisły w stronę Bugu.Tymczasem zaradny Biłgoraj, gospodarna Iława czy ekspansywny Kwidzyn należą geograficznie do Polski B. I dają sobie radę. Rzeszów chce zaś konkurować z innymi rejonami o miano polskiej Doliny Krzemowej. Na szczęście decydują ludzie, i to jest optymistyczna konkluzja. W różnych miejscach w kraju można odkryć pozytywne sprzężenie: samorząd z inicjatywą-sukces-ponowny wybór dobrej ekipy-pomnożenie sukcesu.
Wędka i ryba
Różnicujący się obraz Polski i rosnące różnice w stylu życia Polaków stanowią przyczynek do teorii globalizacji. Nam nie grozi taki dualizm, jak krajom Trzeciego Świata, gdzie czas stanął w miejscu i nowoczesna montownia samochodów oraz satelitarna antena mogą sąsiadować z plemiennym otoczeniem. Mamy perspektywę uzyskania jakości życia porównywalnej z innymi europejskimi narodami. W referendum w 2003 r. zadecydujemy o tym, czy wsiądziemy - w biegu - do pociągu Unia Europejska, czy też zostaniemy na peronie. Przegapienie tej szansy pogłębi podział Polski na obszary rozwoju i obszary stagnacji. Nie odgrodzimy się od świata na modłę Białorusi, ale w Polsce B z jeszcze większą siłą zadziała spirala: bieda-frustracja-poczucie odrzucenia-ksenofobia. I tak poszerza się klientela Leppera i Radia Maryja! Jako liberał największą nadzieję pokładam w ludzkiej inicjatywie, ale unijne fundusze przydadzą się tam, gdzie już nie pomoże żadna wędka, zatem potrzebna jest ryba. Wędkę już dostaliśmy - rybę możemy otrzymać tylko w Brukseli.
Więcej możesz przeczytać w 8/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.