Na nielegalnie pracujących cudzoziemcach Polska zarabia 1,8 miliarda złotych rocznie
Zatrudnianie obcokrajowców przy szalejącym bezrobociu jest niemoralne - twierdzi z dumą Roman Gałęzewski, przewodniczący "Solidarności" w Stoczni Gdańskiej. 18 lutego związkowcy złożyli zażalenie do urzędu pracy na decyzję o wydaniu zgody na zatrudnienie cudzoziemców przez firmy współpracujące ze stocznią. Dzień później w wyniku działań operacyjnych Straży Granicznej zatrzymano sześćdziesięciu nielegalnie pracujących obcokrajowców. Związkowcy zaprzeczają, że to oni inspirowali akcję. Jeśli jednak nie oni, to kto? Bo na pewno nie przedsiębiorcy, z których wielu nie przeżyłoby miesiąca bez Białorusinów, Ukraińców, Rosjan, Rumunów, Litwinów czy Koreańczyków.
W Polsce pracuje na czarno przynajmniej 200 tys. obcokrajowców. Według wyliczeń prof. Antoniego Rajkiewicza, nasz kraj zarabia na tym rocznie 0,25 proc. PKB, czyli około 1,8 mld zł! (Dane te nie uwzględniają dwóch niezwykle dochodowych gałęzi: handlu i prostytucji, które liczbę osób pracujących nielegalnie mogą nawet podwoić).
W Polsce, podobnie jak w krajach unii, niełatwo jest oficjalnie zatrudnić cudzoziemca. Najpierw trzeba udowodnić, że nie ma u nas osób z odpowiednimi kwalifikacjami, i uiścić opłatę (równowartość najniższego wynagrodzenia). Rocznie wystawia się około 20 tys. pozwoleń. Biurokracja, pełna dowolność w wydawaniu decyzji przez urzędnika i czas trwania procedury skutecznie zniechęcają do legalnego zatrudniania cudzoziemców. - Chciałem przyjąć trzy Ukrainki do pracy w szklarni. Nie dostałem zgody, mimo że wcześniej przez pół roku próbowałem znaleźć chętne do pracy Polki - żali się Bogdan H. W takiej sytuacji przedsiębiorcy stają przed dylematem: łamać prawo czy bankrutować? Częściej wybierają to pierwsze. - Gdybym nie zdecydował się na to, by Ukrainki pracowały u mnie na czarno, musiałbym zlikwidować działalność i pójść na bezrobocie - przekonuje Bogdan H. Obcokrajowcy pomagają nie tylko przedsiębiorcom. - Buduję dom, potrzebuję pracownika, ale nie stać mnie na to, by kogoś oficjalnie zatrudnić - mówi Andrzej M., były wojskowy z Poznania. Zdecydował się na Białorusinów. Grzywny za nielegalne zatrudnianie wynoszą od 20 zł do 5 tys. zł, ale ponieważ karani są zarówno pracodawcy, jak i pracownicy, wpadek jest niewiele. W 2001 r. w Polsce zatrzymano 1982 nielegalnych gastarbeiterów.
- Cudzoziemcy pracujący na czarno podnoszą naszą konkurencyjność - uważa prof. Jan Winiecki. - Żądają niższego wynagrodzenia, czyniąc przeregulowaną polską gospodarkę bardziej elastyczną. - Pracują tam, gdzie Polacy nie chcą lub gdzie nie stać przesiębiorców na legalny personel - zauważa prof. Antoni Rajkiewicz. Problemy z pracą na czarno mają wszystkie kraje. Zasada jest prosta: im bardziej restrykcyjne przepisy i im wyższe koszty zatrudnienia, tym więcej nielegalnych gastarbeiterów. Nawet jednak państwa dysponujące restrykcyjnymi przepisami w tej dziedzinie zachowują w ich stosowaniu umiar. Niemieckie służby porządkowe już niemal zaprzestały ścigania Polaków zbierających szparagi. Powód był prosty: ktoś musi tę pracę wykonać, a jak nie zrobią tego obcokrajowcy, nie zrobi tego nikt. W Polsce do tej pory było podobnie. - Egzekwowanie absurdalnych przepisów skończyłoby się tragicznie. Przedsiębiorcy nie mający taniej siły roboczej musieliby zaprzestać działalności, a państwo, zamiast zarobić, poniosłoby straty - przestrzega Andrzej Sadowski, wiceprezydent Centrum im. Adama Smitha. Związkowcom nie chodzi jednak o pozbycie się konkurentów, ale wyeliminowanie "obcych". Pracodawcy musieliby wtedy znacznie podnieść wynagrodzenie za uslugi nieatrakcyjne dla Polaków albo zlikwidować biznes. I tak w imię obrony interesów pracowniczych związkowcy ciężko pracują na rzecz zamknięcia Stoczni Gdańskiej.
Więcej możesz przeczytać w 9/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.