Polskich polityków nie dzieli jedno - wybory do Parlamentu Europejskiego, w których Polska weźmie udział niezależnie od tego, czy znajdzie się w Unii Europejskiej
Nasi politycy nie są zainteresowani udziałem w wyborach do Parlamentu Europejskiego
Po prostu nic o tych wyborach nie wiedzą. Tymczasem jest o co się bić. Członkostwo w parlamencie zapewnia prestiż, przywileje i całkiem niezłe pieniądze.
- Wybory do Parlamentu Europejskiego w 2004 roku? To chyba niemożliwe? Nic o tym nie wiem. To bardzo ciekawa informacja, muszę ją sprawdzić - dziwi się Jan Łopuszański, poseł Ligi Polskich Rodzin. Niewiedzę tego zdeklarowanego wroga unii można usprawiedliwiać, ale wiadomość, że najpewniej za dwa lata będziemy wybierać eurodeputowanych, wywołuje zaskoczenie także u większości polityków nastawionych prounijnie. - W polityce bieżączka wypiera myślenie o przyszłości. Patrzę, kto się uczy języków, i wiem, kto ma szansę w Parlamencie Europejskim. Bo jakoś nie potrafię sobie wyobrazić polskiego deputowanego, który siedzi między Włochem a Holendrem i zagaduje do nich po polsku: "Stary, może poprzesz moją poprawkę" - opowiada Piotr Nowina-Konopka, rektor Kolegium Europejskiego w Natolinie.
Mamy czas?!
Wybory do parlamentu odbędą się w czerwcu 2004 r. Zgodnie z traktatem nicejskim wśród eurodeputowanych ma się znaleźć 50 Polaków. Będziemy mieć tylu posłów, co Hiszpania. Gdybyśmy nie weszli do unii 1 stycznia 2004 r., ale do tego czasu zamknęlibyśmy negocjacje i zacząłby się proces ratyfikacji, i tak musielibyśmy wyłonić swoich przedstawicieli. Do momentu uzyskania przez Polskę pełnych praw członkowskich posłowie ci byliby tylko obserwatorami. Tymczasem wybory naszych przedstawicieli do Brukseli i Strasburga w ogóle nie znalazły się w polskim kalendarzu politycznym.
Zapytaliśmy kilkunastu polityków o ich plany związane z kampanią wyborczą do Parlamentu Europejskiego. Chęć wystartowania w niej zadeklarowało tylko dwóch. - Zna pan kogoś bardziej agresywnego ode mnie, kto będzie lepiej bronił polskich interesów? Przecież ten Oleksy to kompromisiarz - reklamuje się Jacek Soska, były poseł PSL. - Niestety, znam tylko francuski, a w Parlamencie Europejskim trzeba przeklinać po angielsku. Poprzeczka zawieszona jest wysoko, ale powalczę - deklaruje. Drugim politykiem, który zamierza się ubiegać o mandat eurodeputowanego, jest Piotr Gadzinowski, poseł SLD. - Chętnie spróbuję - mówi, ale studzi nasz zapał w poszukiwaniu innych kandydatów: - Niewielu powie, czy zamierza startować, bo nie wiadomo, jak potoczą się sprawy w kraju.
Tadeusza Iwińskiego, ministra w kancelarii premiera odpowiedzialnego za sprawy międzynarodowe, mandat eurodeputowanego nie nęci. - Teraz najważniejsze są dla nas wybory samorządowe - mówi. Czy będzie kandydował? - Bardziej jestem związany ze Zgromadzeniem Parlamentarnym Rady Europy - odpowiada dyplomatycznie. Inny polityk SLD, Grzegorz Kurczuk, stwierdza: - Chyba mnie to nie interesuje, zastanawiam się, czy nie wziąć rozbratu z polityką.
Także politycy PSL nie są zainteresowani wyborami. - Za wcześnie, aby o tym myśleć. Teraz pochłaniają nas wybory samorządowe. W partii nie rozmawia się na ten temat - mówi Janusz Wojciechowski, wicemarszałek Sejmu.
- To odległa perspektywa. O tych wyborach mówi się od ponad roku, ale na razie nikt się nie zdeklarował - opowiada Adam Bielan, poseł i rzecznik Prawa i Sprawiedliwości. Bielan uważa, że dla wielu polityków poważną przeszkodą jest nieznajomość języków obcych.
- Nie myślałem o tym, ale pańskie pytanie skłoni mnie do refleksji na ten temat - obiecuje Zbigniew Wassermann, poseł PiS. Marcin Libicki, również poseł PiS, rozważy kandydowanie, ale musi to być decyzja klubu. Politycy z ugrupowań niechętnych UE nie wiedzą jeszcze, jaką taktykę przyjąć w sprawie wyborów do europarlamentu. - Nie wiem, czy w ogóle wystartujemy - zastanawia się Marek Kotlinowski, lider Ligi Polskich Rodzin. - Jak wejdziemy do unii na naszych warunkach, to porozmawiamy. Trudno, abyśmy kandydowali do czegoś, czego nie akceptujemy - mówi Henryk Dzido z Samoobrony. Członkowie UW, tradycyjnie proeuropejscy, nie rwą się do tych wyborów. Raczej nie będą kandydowali Bronisław Geremek, Tadeusz Mazowiecki i Jan Lityński. Podobnie jak Stefan Niesiołowski z ZChN. - Interesuje mnie tylko to, jak pokonać SLD w wyborach samorządowych - deklaruje Niesiołowski.
Godna reprezentacja
Polskie désintéressement eurowyborami może dziwić, bo za słabe reprezentacje narodowe w Parlamencie Europejskim sporo się płaci. Swoją szansę świetnie wykorzystała Hiszpania, ale przegrali Grecy i Włosi. Od poziomu polskich deputowanych będzie więc zależała pozycja Polski.
- To poważne zadanie każdej partii - wystawić ludzi, którzy będą godnie reprezentować kraj - uważa Iwiński. - Gdybym miał możliwość ustalenia misji do Parlamentu Europejskiego, wybrałbym kilku ekspertów od transportu, kilku od rolnictwa, kilku od ochrony środowiska, z dziesięciu od gospodarki i dwóch, trzech polityków z nazwiskiem znanym w Europie, żeby mogli nas reprezentować w Komisji Spraw Zagranicznych i Komisji Konstytucyjnej - mówi Mikołaj Dow-gielewicz z Unii Wolności.
Po prostu nic o tych wyborach nie wiedzą. Tymczasem jest o co się bić. Członkostwo w parlamencie zapewnia prestiż, przywileje i całkiem niezłe pieniądze.
- Wybory do Parlamentu Europejskiego w 2004 roku? To chyba niemożliwe? Nic o tym nie wiem. To bardzo ciekawa informacja, muszę ją sprawdzić - dziwi się Jan Łopuszański, poseł Ligi Polskich Rodzin. Niewiedzę tego zdeklarowanego wroga unii można usprawiedliwiać, ale wiadomość, że najpewniej za dwa lata będziemy wybierać eurodeputowanych, wywołuje zaskoczenie także u większości polityków nastawionych prounijnie. - W polityce bieżączka wypiera myślenie o przyszłości. Patrzę, kto się uczy języków, i wiem, kto ma szansę w Parlamencie Europejskim. Bo jakoś nie potrafię sobie wyobrazić polskiego deputowanego, który siedzi między Włochem a Holendrem i zagaduje do nich po polsku: "Stary, może poprzesz moją poprawkę" - opowiada Piotr Nowina-Konopka, rektor Kolegium Europejskiego w Natolinie.
Mamy czas?!
Wybory do parlamentu odbędą się w czerwcu 2004 r. Zgodnie z traktatem nicejskim wśród eurodeputowanych ma się znaleźć 50 Polaków. Będziemy mieć tylu posłów, co Hiszpania. Gdybyśmy nie weszli do unii 1 stycznia 2004 r., ale do tego czasu zamknęlibyśmy negocjacje i zacząłby się proces ratyfikacji, i tak musielibyśmy wyłonić swoich przedstawicieli. Do momentu uzyskania przez Polskę pełnych praw członkowskich posłowie ci byliby tylko obserwatorami. Tymczasem wybory naszych przedstawicieli do Brukseli i Strasburga w ogóle nie znalazły się w polskim kalendarzu politycznym.
Zapytaliśmy kilkunastu polityków o ich plany związane z kampanią wyborczą do Parlamentu Europejskiego. Chęć wystartowania w niej zadeklarowało tylko dwóch. - Zna pan kogoś bardziej agresywnego ode mnie, kto będzie lepiej bronił polskich interesów? Przecież ten Oleksy to kompromisiarz - reklamuje się Jacek Soska, były poseł PSL. - Niestety, znam tylko francuski, a w Parlamencie Europejskim trzeba przeklinać po angielsku. Poprzeczka zawieszona jest wysoko, ale powalczę - deklaruje. Drugim politykiem, który zamierza się ubiegać o mandat eurodeputowanego, jest Piotr Gadzinowski, poseł SLD. - Chętnie spróbuję - mówi, ale studzi nasz zapał w poszukiwaniu innych kandydatów: - Niewielu powie, czy zamierza startować, bo nie wiadomo, jak potoczą się sprawy w kraju.
Tadeusza Iwińskiego, ministra w kancelarii premiera odpowiedzialnego za sprawy międzynarodowe, mandat eurodeputowanego nie nęci. - Teraz najważniejsze są dla nas wybory samorządowe - mówi. Czy będzie kandydował? - Bardziej jestem związany ze Zgromadzeniem Parlamentarnym Rady Europy - odpowiada dyplomatycznie. Inny polityk SLD, Grzegorz Kurczuk, stwierdza: - Chyba mnie to nie interesuje, zastanawiam się, czy nie wziąć rozbratu z polityką.
Także politycy PSL nie są zainteresowani wyborami. - Za wcześnie, aby o tym myśleć. Teraz pochłaniają nas wybory samorządowe. W partii nie rozmawia się na ten temat - mówi Janusz Wojciechowski, wicemarszałek Sejmu.
- To odległa perspektywa. O tych wyborach mówi się od ponad roku, ale na razie nikt się nie zdeklarował - opowiada Adam Bielan, poseł i rzecznik Prawa i Sprawiedliwości. Bielan uważa, że dla wielu polityków poważną przeszkodą jest nieznajomość języków obcych.
- Nie myślałem o tym, ale pańskie pytanie skłoni mnie do refleksji na ten temat - obiecuje Zbigniew Wassermann, poseł PiS. Marcin Libicki, również poseł PiS, rozważy kandydowanie, ale musi to być decyzja klubu. Politycy z ugrupowań niechętnych UE nie wiedzą jeszcze, jaką taktykę przyjąć w sprawie wyborów do europarlamentu. - Nie wiem, czy w ogóle wystartujemy - zastanawia się Marek Kotlinowski, lider Ligi Polskich Rodzin. - Jak wejdziemy do unii na naszych warunkach, to porozmawiamy. Trudno, abyśmy kandydowali do czegoś, czego nie akceptujemy - mówi Henryk Dzido z Samoobrony. Członkowie UW, tradycyjnie proeuropejscy, nie rwą się do tych wyborów. Raczej nie będą kandydowali Bronisław Geremek, Tadeusz Mazowiecki i Jan Lityński. Podobnie jak Stefan Niesiołowski z ZChN. - Interesuje mnie tylko to, jak pokonać SLD w wyborach samorządowych - deklaruje Niesiołowski.
Godna reprezentacja
Polskie désintéressement eurowyborami może dziwić, bo za słabe reprezentacje narodowe w Parlamencie Europejskim sporo się płaci. Swoją szansę świetnie wykorzystała Hiszpania, ale przegrali Grecy i Włosi. Od poziomu polskich deputowanych będzie więc zależała pozycja Polski.
- To poważne zadanie każdej partii - wystawić ludzi, którzy będą godnie reprezentować kraj - uważa Iwiński. - Gdybym miał możliwość ustalenia misji do Parlamentu Europejskiego, wybrałbym kilku ekspertów od transportu, kilku od rolnictwa, kilku od ochrony środowiska, z dziesięciu od gospodarki i dwóch, trzech polityków z nazwiskiem znanym w Europie, żeby mogli nas reprezentować w Komisji Spraw Zagranicznych i Komisji Konstytucyjnej - mówi Mikołaj Dow-gielewicz z Unii Wolności.
Izba frakcji Posłowie zasiadają w parlamencie w grupach politycznych, a nie narodowych. Odpowiadają one frakcjom w parlamentach krajowych. Do utworzenia grupy potrzebnych jest co najmniej 23 posłów z dwóch krajów, 18 z trzech państw, 14 z czterech. Poseł może być członkiem tylko jednej grupy. Regulamin dopuszcza również posłów nie zrzeszonych. |
Premia dla dużych Zalecenie Rady UE dotyczące wyborów zawiera sugestie, aby były one proporcjonalne, a okręgi wyborcze powinny się pokrywać z regionami. Gdyby takie rozstrzygnięcia przyjął polski Sejm, eurodeputowanych wybieralibyśmy w szesnastu albo siedemnastu okręgach (Warszawa byłaby traktowana jako odrębny okręg). Największe szanse mieliby kandydaci z dużych list, co zmusiłoby mniejsze ugrupowania do zawiązywania sojuszy. |
Megaparlament Parlament Europejski stanowi reprezentację 370 mln obywateli unii. Kontroluje on Komisję Europejską, a zwłaszcza wykonanie budżetu. Przewodniczący KE jest wybierany po konsultacji z parlamentem, a po przesłuchaniach kandydatów parlament może przyjąć lub odrzucić komisarzy zaproponowanych przez przewodniczącego. PE nie stanowi prawa w unii, ale uczestniczy w procesie decyzyjnym. Podzielony jest na kluby polityczne. Zazwyczaj obraduje w Strasburgu i raz w roku w Brukseli. Obecnie liczy 626 deputowanych. |
Portfel deputowanego Uposażenie członka Parlamentu Europejskiego wynosi tyle, ile pensja posła w jego kraju. Najlepiej zarabiają Włosi - 9,6 tys. euro miesięcznie. Hiszpanie dostają 2,8 tys. euro, a Skandynawowie - 2,2 tys. euro. Od nowej kadencji każdy deputowany ma zarabiać 7 tys. euro miesięcznie. Posłowie otrzymują też zwrot kosztów podróży ze swego okręgu wyborczego do Strasburga lub Brukseli, 3 tys. euro miesięcznie na wydatki biura i 250 euro diety za każdy dzień pobytu w parlamencie. Kadencja trwa pięć lat i może wygasnąć tylko w wyniku rezygnacji lub śmierci deputowanego. Posłowie nie są związani instrukcjami od swych rządów i parlamentów. Immunitet może uchylić tylko Parlament Europejski. |
Więcej możesz przeczytać w 9/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.