Pomysł OPZZ na rozwiązanie problemu bezrobocia przypomina gaszenie ognia benzyną
Związkowcy domagają się sejmowej debaty o bezrobociu i wprowadzenia ubezpieczeń od bezrobocia w postaci zwiększonych odpisów, m.in. na Fundusz Pracy, w istocie opowiadają się więc za podwyższeniem kosztów pracy i ograniczeniem i tak kiepskiej konkurencyjności naszych towarów. W efekcie przyczyniają się do zmniejszenia eksportu, powiększania się bezrobocia oraz deficytu obrotów bieżących, czyli do kryzysu. Swoje stanowisko OPZZ ogłosiło podczas próby reaktywowania pracy Komisji Trójstronnej, skupiającej pracodawców, związkowców i rząd. Komisja miała debatować nad rządową propozycją kontraktu na rzecz ograniczenia bezrobocia (w marcu przekroczyło ono 13,9 proc.) i tworzenia nowych miejsc pracy. Porozumienie przewidujące m.in. preferencje podatkowe dla małych i średnich przedsiębiorstw, obniżenie płacy minimalnej dla absolwentów i uelastycznienie kodeksu pracy zostało w praktyce storpedowane przez OPZZ. Związkowcy z tego ugrupowania od kwietnia 1999 r. bojkotowali Komisję Trójstronną. Teraz wzięli wprawdzie udział w jej posiedzeniu, ale odrzucają propozycje zmierzające do wprowadzenia zróżnicowanej płacy minimalnej, co zachęcałoby pracodawców do zatrudniania absolwentów szkół.
Minimalna praca - maksymalna płaca
Negocjacje płacowe w Polsce odbywają się głównie w przedsiębiorstwach. Wzrost płac nie może jednak przekroczyć ogólnokrajowego pułapu wyznaczonego przez wskaźnik wzrostu wynagrodzeń, który ma być ustalany co kwartał przez Komisję Trójstronną (w praktyce wskaźnik ten - z powodu paraliżu komisji wywołanego bojkotem OPZZ - ustala rząd). Rząd, związki zawodowe i pracodawcy okresowo negocjują i ustalają również wysokość minimalnego wynagrodzenia w gospodarce.
Przez kilka ostatnich lat płaca minimalna rosła w Polsce mniej więcej w takim samym tempie jak średnia płaca, ale szybciej niż inflacja. W sytuacji, gdy płace minimalne wzrastają szybciej niż ceny, pracodawcy nie są zainteresowani zatrudnianiem osób o niskich kwalifikacjach (opłacanych według stawki minimalnej), a nawet zwalniają takich pracowników.
Pracodawca musi się bowiem dostosować do urzędowo ustalonej stawki płac, a jednocześnie nie może sobie całkowicie zrekompensować wyższych kosztów poprzez podniesienie cen - te bowiem dyktuje nie on, lecz rynek.
Według opublikowanego przed dwoma laty raportu Herberta Henzlera z firmy konsultingowej McKinsey, w Polsce koszt godziny pracy (płaca powiększona o wszelkiego rodzaju narzuty socjalne) stanowił równowartość 4,2 DM, podczas gdy na Węgrzech - 4,1 DM, w Czechach - 3,8 DM, a w Słowacji - 3,35 DM. Jednocześnie wartość produktu krajowego brutto (liczona według siły nabywczej narodowych walut) na osobę wynosiła wtedy w Polsce równowartość 5,5 tys. USD, na Węgrzech - 6,8 tys. USD, w Czechach - 10,5 tys. USD, a na Słowacji - 9,7 tys. USD. Wynika z tego, że koszt pracy jest u nas najwyższy wśród wspomnianych krajów Europy Środkowej, natomiast PKB na mieszkańca - najniższy. Czy to ma być argument dla zagranicznych inwestorów?
Przejadanie przyszłości
Zdaniem ekspertów Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych, na poziom płac w Polsce znaczny wpływ ma wydajność, a ściślej produktywność pracy (w porównaniu z innymi krajami europejskimi). Produktywność można mierzyć, dzieląc wartość PKB przez liczbę pracujących. Im iloraz ten jest wyższy, tym wyższa jest wydajność i efektywność zużycia środków wytwórczych. Średnia społeczna produktywność (PKB na każdego pracującego) wynosi w Unii Europejskiej 55,2 tys. USD - według kursu rynkowego - i 47 tys. USD - według siły nabywczej. Odpowiednie wielkości dla Polski to 7,7 tys. USD i 14,2 tys. USD. Jasno widać, że produktywność w naszej gospodarce jest według pierwszej miary ponad siedem razy niższa, a według drugiej - przeszło trzy razy niższa niż w unii. Przeciętne wynagrodzenie w Polsce stanowi 28 proc. średniej płacy w Unii Europejskiej, podczas gdy produktywność - 30 proc.
- Skoro Polska ma PKB dziesięciokrotnie niższy niż państwa zachodnie, trudno, by zarobki były wyższe - mówi Jeremi Mordasewicz, wiceprezes Business Centre Club. Tymczasem relacja wynagrodzeń do wytwarzanego produktu krajowego brutto jest u nas mniej korzystna niż w innych krajach. Oznacza to, że Polacy otrzymują wyższe wynagrodzenia niż wypracowują. Wyjściem z tej patologicznej sytuacji jest zahamowanie wzrostu płac i zwiększenie wydajności pracy. Zdaniem ekspertów McKinsey Global Institute, właśnie stały wzrost wydajności pracy jest kluczem do powrotu dobrej koniunktury gospodarczej w Polsce. Od 1991 r. wydajność rośnie wprawdzie o 5 proc. rocznie, jednak ciągle jest niska.
W przeprowadzonym przez "Central European Economic Rewiev" rankingu produktywności Polska zajęła trzecie miejsce (za Słowenią i Węgrami) wśród krajów, które podjęły wysiłek transformacji gospodarki. Według danych Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych, płace są jednak u nas - w porównaniu z produktywnością - najwyższe spośród krajów aspirujących do
Unii Europejskiej. Średnie wynagrodzenie, liczone według parytetu siły nabywczej waluty krajowej, wynosi 700 USD, podczas gdy PKB per capita - 7 tys. USD. W Czechach średnią płacę szacuje się na 650 USD, zaś PKB na mieszkańca - na 12 tys. USD, na Węgrzech jest to odpowiednio 650 USD i ponad 14 tys. USD. Jednocześnie w porównaniu z krajami UE i pretendującymi do niej średni czas pracy w roku w Polsce jest najkrótszy. Wynosi zaledwie 33 tygodnie. Przeciętny pracownik w Polsce nie pracuje dłużej niż 32 godziny w tygodniu, zaś tydzień roboczy trwa średnio 4,4 dnia.
Renta socjalna
Mało tego, do każdego złotego wypłacanego zatrudnionemu pracodawca dopłaca 60 gr w postaci ubezpieczeń zdrowotnych, emerytalnych i rentowych, składek na fundusz pracy, gwarantowanych świadczeń pracowniczych i socjalnych, na PFRON - nie mówiąc o wydatkach na BHP czy kosztach zwolnień lekarskich. - Doliczając zaliczkę na podatek dochodowy, koszty pracodawcy rosną do 80 gr z każdego złotego wypłacanego pracownikom w postaci pensji, wynoszą zatem ok. 80 proc. - ocenia Andrzej Wilk, doradca prezesa PKPP.
Pracodawcy pokrywają ponadto wypłaty z tytułu zwolnień lekarskich za pierwsze 35 dni choroby. Aż 90 proc. zwolnień w Polsce wypisywanych jest na okres krótszy niż 35 dni, więc socjalne obciążenie płac jest u nas bodaj najwyższe na świecie. W Rosji i Szwecji sięga ono 40 proc., w Niemczech - 20 proc., zaś w Belgii i Francji - 16-17 proc.
Realny poziom płac w Polsce zaniżają też obciążenia podatkowe. Jeśli fiskalizm mierzyć stosunkiem wpływów do budżetu (z tytułu wszystkich podatków i składek na ubezpieczenie społeczne) do wysokości PKB, wynosi on u nas ok. 45 proc., podczas gdy średnia dla krajów OECD nie przekracza 37 proc. Warto dodać, że minimalna stawka podatkowa (od dochodów osobistych) w Polsce - 19 proc. - należy do wyższych w Europie. W krajach unii wyższa jest jedynie w Wielkiej Brytanii (25 proc.), w Hiszpanii (25 proc.), Danii (22 proc.) i krajach Beneluksu (średnio 24,5 proc.).
Państwowe tuczy
Koszty pracy w jednostkach sektora publicznego są przy tym u nas wyższe niż w firmach prywatnych. Na zatrudnienie pracownika państwowy pracodawca musi wyasygnować o 15 proc. funduszy więcej niż prywatny. Opłacona godzina pracy w sektorze państwowym była o 21 proc. droższa niż w prywatnym, zaś godzina przepracowana - o 26 proc. droższa. GUS obliczył, że w firmach państwowych na 1000 godzin opłaconych przez pracodawcę faktycznie przepracowano 857, natomiast w prywatnych - 888. Na niekorzyść sektora publicznego działa też to, że 21 proc. zatrudnionych w nim pracuje w górnictwie, energetyce, pośrednictwie finansowym i administracji publicznej. A działy te są najdroższe w całej gospodarce.
W finansowanych przez budżet przedsiębiorstwach nie istnieje też zależność między rentownością a wysokością wynagrodzeń. W górnictwie węgla kamiennego wynagrodzenia brutto stanowią ponad 30 proc. wartości produkcji sprzedanej, zaś rentowność jest ujemna. Niski jest natomiast udział płac w wartości sprzedanej produktów w sektorach dochodowych, choćby w przemyśle naftowym (2,7 proc.), tytoniowym (3,3 proc.), papierniczym - 6 proc. Paradoksalnie, płace konkurują tu z zyskiem.
Minimalna praca - maksymalna płaca
Negocjacje płacowe w Polsce odbywają się głównie w przedsiębiorstwach. Wzrost płac nie może jednak przekroczyć ogólnokrajowego pułapu wyznaczonego przez wskaźnik wzrostu wynagrodzeń, który ma być ustalany co kwartał przez Komisję Trójstronną (w praktyce wskaźnik ten - z powodu paraliżu komisji wywołanego bojkotem OPZZ - ustala rząd). Rząd, związki zawodowe i pracodawcy okresowo negocjują i ustalają również wysokość minimalnego wynagrodzenia w gospodarce.
Przez kilka ostatnich lat płaca minimalna rosła w Polsce mniej więcej w takim samym tempie jak średnia płaca, ale szybciej niż inflacja. W sytuacji, gdy płace minimalne wzrastają szybciej niż ceny, pracodawcy nie są zainteresowani zatrudnianiem osób o niskich kwalifikacjach (opłacanych według stawki minimalnej), a nawet zwalniają takich pracowników.
Pracodawca musi się bowiem dostosować do urzędowo ustalonej stawki płac, a jednocześnie nie może sobie całkowicie zrekompensować wyższych kosztów poprzez podniesienie cen - te bowiem dyktuje nie on, lecz rynek.
Według opublikowanego przed dwoma laty raportu Herberta Henzlera z firmy konsultingowej McKinsey, w Polsce koszt godziny pracy (płaca powiększona o wszelkiego rodzaju narzuty socjalne) stanowił równowartość 4,2 DM, podczas gdy na Węgrzech - 4,1 DM, w Czechach - 3,8 DM, a w Słowacji - 3,35 DM. Jednocześnie wartość produktu krajowego brutto (liczona według siły nabywczej narodowych walut) na osobę wynosiła wtedy w Polsce równowartość 5,5 tys. USD, na Węgrzech - 6,8 tys. USD, w Czechach - 10,5 tys. USD, a na Słowacji - 9,7 tys. USD. Wynika z tego, że koszt pracy jest u nas najwyższy wśród wspomnianych krajów Europy Środkowej, natomiast PKB na mieszkańca - najniższy. Czy to ma być argument dla zagranicznych inwestorów?
Przejadanie przyszłości
Zdaniem ekspertów Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych, na poziom płac w Polsce znaczny wpływ ma wydajność, a ściślej produktywność pracy (w porównaniu z innymi krajami europejskimi). Produktywność można mierzyć, dzieląc wartość PKB przez liczbę pracujących. Im iloraz ten jest wyższy, tym wyższa jest wydajność i efektywność zużycia środków wytwórczych. Średnia społeczna produktywność (PKB na każdego pracującego) wynosi w Unii Europejskiej 55,2 tys. USD - według kursu rynkowego - i 47 tys. USD - według siły nabywczej. Odpowiednie wielkości dla Polski to 7,7 tys. USD i 14,2 tys. USD. Jasno widać, że produktywność w naszej gospodarce jest według pierwszej miary ponad siedem razy niższa, a według drugiej - przeszło trzy razy niższa niż w unii. Przeciętne wynagrodzenie w Polsce stanowi 28 proc. średniej płacy w Unii Europejskiej, podczas gdy produktywność - 30 proc.
- Skoro Polska ma PKB dziesięciokrotnie niższy niż państwa zachodnie, trudno, by zarobki były wyższe - mówi Jeremi Mordasewicz, wiceprezes Business Centre Club. Tymczasem relacja wynagrodzeń do wytwarzanego produktu krajowego brutto jest u nas mniej korzystna niż w innych krajach. Oznacza to, że Polacy otrzymują wyższe wynagrodzenia niż wypracowują. Wyjściem z tej patologicznej sytuacji jest zahamowanie wzrostu płac i zwiększenie wydajności pracy. Zdaniem ekspertów McKinsey Global Institute, właśnie stały wzrost wydajności pracy jest kluczem do powrotu dobrej koniunktury gospodarczej w Polsce. Od 1991 r. wydajność rośnie wprawdzie o 5 proc. rocznie, jednak ciągle jest niska.
W przeprowadzonym przez "Central European Economic Rewiev" rankingu produktywności Polska zajęła trzecie miejsce (za Słowenią i Węgrami) wśród krajów, które podjęły wysiłek transformacji gospodarki. Według danych Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych, płace są jednak u nas - w porównaniu z produktywnością - najwyższe spośród krajów aspirujących do
Unii Europejskiej. Średnie wynagrodzenie, liczone według parytetu siły nabywczej waluty krajowej, wynosi 700 USD, podczas gdy PKB per capita - 7 tys. USD. W Czechach średnią płacę szacuje się na 650 USD, zaś PKB na mieszkańca - na 12 tys. USD, na Węgrzech jest to odpowiednio 650 USD i ponad 14 tys. USD. Jednocześnie w porównaniu z krajami UE i pretendującymi do niej średni czas pracy w roku w Polsce jest najkrótszy. Wynosi zaledwie 33 tygodnie. Przeciętny pracownik w Polsce nie pracuje dłużej niż 32 godziny w tygodniu, zaś tydzień roboczy trwa średnio 4,4 dnia.
Renta socjalna
Mało tego, do każdego złotego wypłacanego zatrudnionemu pracodawca dopłaca 60 gr w postaci ubezpieczeń zdrowotnych, emerytalnych i rentowych, składek na fundusz pracy, gwarantowanych świadczeń pracowniczych i socjalnych, na PFRON - nie mówiąc o wydatkach na BHP czy kosztach zwolnień lekarskich. - Doliczając zaliczkę na podatek dochodowy, koszty pracodawcy rosną do 80 gr z każdego złotego wypłacanego pracownikom w postaci pensji, wynoszą zatem ok. 80 proc. - ocenia Andrzej Wilk, doradca prezesa PKPP.
Pracodawcy pokrywają ponadto wypłaty z tytułu zwolnień lekarskich za pierwsze 35 dni choroby. Aż 90 proc. zwolnień w Polsce wypisywanych jest na okres krótszy niż 35 dni, więc socjalne obciążenie płac jest u nas bodaj najwyższe na świecie. W Rosji i Szwecji sięga ono 40 proc., w Niemczech - 20 proc., zaś w Belgii i Francji - 16-17 proc.
Realny poziom płac w Polsce zaniżają też obciążenia podatkowe. Jeśli fiskalizm mierzyć stosunkiem wpływów do budżetu (z tytułu wszystkich podatków i składek na ubezpieczenie społeczne) do wysokości PKB, wynosi on u nas ok. 45 proc., podczas gdy średnia dla krajów OECD nie przekracza 37 proc. Warto dodać, że minimalna stawka podatkowa (od dochodów osobistych) w Polsce - 19 proc. - należy do wyższych w Europie. W krajach unii wyższa jest jedynie w Wielkiej Brytanii (25 proc.), w Hiszpanii (25 proc.), Danii (22 proc.) i krajach Beneluksu (średnio 24,5 proc.).
Państwowe tuczy
Koszty pracy w jednostkach sektora publicznego są przy tym u nas wyższe niż w firmach prywatnych. Na zatrudnienie pracownika państwowy pracodawca musi wyasygnować o 15 proc. funduszy więcej niż prywatny. Opłacona godzina pracy w sektorze państwowym była o 21 proc. droższa niż w prywatnym, zaś godzina przepracowana - o 26 proc. droższa. GUS obliczył, że w firmach państwowych na 1000 godzin opłaconych przez pracodawcę faktycznie przepracowano 857, natomiast w prywatnych - 888. Na niekorzyść sektora publicznego działa też to, że 21 proc. zatrudnionych w nim pracuje w górnictwie, energetyce, pośrednictwie finansowym i administracji publicznej. A działy te są najdroższe w całej gospodarce.
W finansowanych przez budżet przedsiębiorstwach nie istnieje też zależność między rentownością a wysokością wynagrodzeń. W górnictwie węgla kamiennego wynagrodzenia brutto stanowią ponad 30 proc. wartości produkcji sprzedanej, zaś rentowność jest ujemna. Niski jest natomiast udział płac w wartości sprzedanej produktów w sektorach dochodowych, choćby w przemyśle naftowym (2,7 proc.), tytoniowym (3,3 proc.), papierniczym - 6 proc. Paradoksalnie, płace konkurują tu z zyskiem.
Więcej możesz przeczytać w 16/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.