Czy kładziesz się spać, kiedy masz na to ochotę? - pytają scjentolodzy kandydatów na członków swego kościoła
We Francji zakończyła się kolejna rozprawa przeciwko tzw. Kościołowi scjentologicznemu, uznanemu w USA za organizację religijną i dzięki temu chronionemu prawnie, natomiast we Francji zaliczanemu do sekt i mającemu wiele kłopotów z wymiarem sprawiedliwości. Wyrok w najnowszym procesie ma być ogłoszony 17 maja. Sprawa jest o tyle ciekawa, że po raz pierwszy paryskiemu oddziałowi scjentologów grozi rozwiązanie na mocy wyroku sądowego. Szef paryskich scjentologów, 60-letni Marc Walter, bronił się przed trybunałem, powtarzając, że jego organizacja jest takim samym kościołem jak Kościół katolicki, ma tego samego rodzaju duchowe cele i stosuje takie same metody pozyskiwania wiernych, nawracania na swoją wiarę i popularyzowania jej zasad. Marc Walter jest niezaprzeczalnie miłym starszym panem, ale nie uchronił się przed jedną przykrą wadą: okropnie biedaczek kłamie.
Twierdzę tak z całą odpowiedzialnością, bo poznałem jedną z podstawowych metod naboru "wiernych" przez Kościół scjentologiczny - i jako żywo nigdy z czymś podobnym się nie spotkałem w Kościele katolickim ani w żadnej innej szanującej się wspólnocie prawdziwie religijnej. Metodą tą jest skłanianie ludzi do wypełniania liczącego dwieście pytań testu, co ma im zapewnić poznanie "dziesięciu podstawowych punktów osobowości". Kłamstwo jest zawarte już we wprowadzeniu do tego testu - i łatwo je zauważyć, jeśli się czyta wystarczająco uważnie. Zapowiada się mianowicie, że zainteresowani rozwiązują go "wyłącznie dla siebie". To nieprawda. Nie załączono bowiem żadnego klucza ułatwiającego odczytanie i zinterpretowanie wyników "wyłącznie dla siebie". Dowiadujemy się natomiast, że po wypełnieniu kwestionariusz trzeba wysłać na wskazany adres, gdzie zostanie poddany obróbce komputerowej, a następnie trzeba się umówić na spotkanie z "konsultantem", który "nieodpłatnie wytłumaczy rezultaty testu", co jest podobno "zdumiewającą chwilą". No tak, pełna intymność w sieci komputerowej Kościoła scjentologicznego... Pojawia się wrażenie, że test wypełnia się jednak raczej dla tego, kto go przygotował, a nie "dla siebie".
Wrażenie to potęguje się w miarę zapoznawania się z samym testem. Po przeanalizowaniu pytań z przerażeniem stwierdzamy, że ktoś, kto rzetelnie wypełni ten kwestionariusz, przekazuje obcemu komputerowi i "konsultantowi" kopalnię informacji o swoich najintymniejszych skłonnościach i postawach. Dosłownie wykłada się jak bezbronne zwierzątko brzuchem do góry. Dysponując takimi informacjami, wprawny manipulator może zrobić z delikwentem co chce; może go urobić jak plastelinę, grając zarówno na jego słabych, jak mocnych punktach. Zdarzało mi się spotkać osoby, które w dorosłym wieku były poddawane "naborowi" do Kościoła katolickiego i dlatego mogę stwierdzić, że pyta się je przy tej okazji głównie o to, czy wierzą w Boga i czy są gotowe przestrzegać zasad ujętych w dziesięciu przykazaniach. Nie zadaje im się natomiast setek pytań w rodzaju: "Czy kładziesz się spać, kiedy masz na to ochotę, czy też raczej dlatego, że przyszła na to pora?", "Czy martwisz się liczbą prac, których nie dokończyłeś?" albo "Czy odmawiasz przyjmowania na siebie odpowiedzialności, bo wątpisz w swoją zdolność do stawienia jej czoła?". Dlatego bez wahania powtarzam, że Marc Walter kłamie, kiedy mówi, że scjentolodzy stosują takie same metody jak Kościół katolicki, a przedmiot ich zainteresowań jest też wyłącznie duchowy w sensie religijnym. To bujda na resorach.
Treść testu rozsyłanego potencjalnym "wiernym" przez przedstawicieli Kościoła scjentologicznego świadczy niedwuznacznie o tym, że interesuje ich przede wszystkim to, czy mają do czynienia z człowiekiem podatnym na wpływy czy samodzielnym, konsekwentnym w działaniu czy wahliwym, zdolnym do przewidywania skutków swoich działań czy dającym się łatwo zaskoczyć, pewnym siebie czy uległym, wrażliwym czy nieczułym, lękliwym czy zdolnym do opanowania się nawet w sytuacjach trudnych, skoncentrowanym na sobie czy otwartym na innych, odpornym na emocje czy łatwym do zdestabilizowania, łatwo adaptującym się do nowych warunków czy raczej konserwatywnym, odpornym na frustracje czy skłonnym do "zalegania emocji", skoncentrowanym czy roztargnionym, szczęśliwym i nastawionym do życia pozytywnie czy skłonnym do chandry i depresji. Każdy z tych wymiarów reprezentuje w teście kilkanaście rozmaitych pytań, rozproszonych w różnych miejscach. Nie ma tam pytań o kult, wiarę czy Boga. Zgrabnie wpleciono natomiast kilka pytań dotyczących stosunku do pieniędzy oraz skłonności do ich wydawania i pożyczania, na przykład: "Czy wystrzegasz się ludzi, którzy chcą od ciebie pożyczyć pieniądze?" albo "Czy w miarę możliwości spłacasz długi i przestrzegasz swoich zobowiązań?". Tak, to z pewnością warto wiedzieć, nim się zażąda pierwszych 15 tys. euro za pomoc w "rozwoju duchowym", który pozwoli rozwiązać problemy ujawnione przez test.
Twierdzę tak z całą odpowiedzialnością, bo poznałem jedną z podstawowych metod naboru "wiernych" przez Kościół scjentologiczny - i jako żywo nigdy z czymś podobnym się nie spotkałem w Kościele katolickim ani w żadnej innej szanującej się wspólnocie prawdziwie religijnej. Metodą tą jest skłanianie ludzi do wypełniania liczącego dwieście pytań testu, co ma im zapewnić poznanie "dziesięciu podstawowych punktów osobowości". Kłamstwo jest zawarte już we wprowadzeniu do tego testu - i łatwo je zauważyć, jeśli się czyta wystarczająco uważnie. Zapowiada się mianowicie, że zainteresowani rozwiązują go "wyłącznie dla siebie". To nieprawda. Nie załączono bowiem żadnego klucza ułatwiającego odczytanie i zinterpretowanie wyników "wyłącznie dla siebie". Dowiadujemy się natomiast, że po wypełnieniu kwestionariusz trzeba wysłać na wskazany adres, gdzie zostanie poddany obróbce komputerowej, a następnie trzeba się umówić na spotkanie z "konsultantem", który "nieodpłatnie wytłumaczy rezultaty testu", co jest podobno "zdumiewającą chwilą". No tak, pełna intymność w sieci komputerowej Kościoła scjentologicznego... Pojawia się wrażenie, że test wypełnia się jednak raczej dla tego, kto go przygotował, a nie "dla siebie".
Wrażenie to potęguje się w miarę zapoznawania się z samym testem. Po przeanalizowaniu pytań z przerażeniem stwierdzamy, że ktoś, kto rzetelnie wypełni ten kwestionariusz, przekazuje obcemu komputerowi i "konsultantowi" kopalnię informacji o swoich najintymniejszych skłonnościach i postawach. Dosłownie wykłada się jak bezbronne zwierzątko brzuchem do góry. Dysponując takimi informacjami, wprawny manipulator może zrobić z delikwentem co chce; może go urobić jak plastelinę, grając zarówno na jego słabych, jak mocnych punktach. Zdarzało mi się spotkać osoby, które w dorosłym wieku były poddawane "naborowi" do Kościoła katolickiego i dlatego mogę stwierdzić, że pyta się je przy tej okazji głównie o to, czy wierzą w Boga i czy są gotowe przestrzegać zasad ujętych w dziesięciu przykazaniach. Nie zadaje im się natomiast setek pytań w rodzaju: "Czy kładziesz się spać, kiedy masz na to ochotę, czy też raczej dlatego, że przyszła na to pora?", "Czy martwisz się liczbą prac, których nie dokończyłeś?" albo "Czy odmawiasz przyjmowania na siebie odpowiedzialności, bo wątpisz w swoją zdolność do stawienia jej czoła?". Dlatego bez wahania powtarzam, że Marc Walter kłamie, kiedy mówi, że scjentolodzy stosują takie same metody jak Kościół katolicki, a przedmiot ich zainteresowań jest też wyłącznie duchowy w sensie religijnym. To bujda na resorach.
Treść testu rozsyłanego potencjalnym "wiernym" przez przedstawicieli Kościoła scjentologicznego świadczy niedwuznacznie o tym, że interesuje ich przede wszystkim to, czy mają do czynienia z człowiekiem podatnym na wpływy czy samodzielnym, konsekwentnym w działaniu czy wahliwym, zdolnym do przewidywania skutków swoich działań czy dającym się łatwo zaskoczyć, pewnym siebie czy uległym, wrażliwym czy nieczułym, lękliwym czy zdolnym do opanowania się nawet w sytuacjach trudnych, skoncentrowanym na sobie czy otwartym na innych, odpornym na emocje czy łatwym do zdestabilizowania, łatwo adaptującym się do nowych warunków czy raczej konserwatywnym, odpornym na frustracje czy skłonnym do "zalegania emocji", skoncentrowanym czy roztargnionym, szczęśliwym i nastawionym do życia pozytywnie czy skłonnym do chandry i depresji. Każdy z tych wymiarów reprezentuje w teście kilkanaście rozmaitych pytań, rozproszonych w różnych miejscach. Nie ma tam pytań o kult, wiarę czy Boga. Zgrabnie wpleciono natomiast kilka pytań dotyczących stosunku do pieniędzy oraz skłonności do ich wydawania i pożyczania, na przykład: "Czy wystrzegasz się ludzi, którzy chcą od ciebie pożyczyć pieniądze?" albo "Czy w miarę możliwości spłacasz długi i przestrzegasz swoich zobowiązań?". Tak, to z pewnością warto wiedzieć, nim się zażąda pierwszych 15 tys. euro za pomoc w "rozwoju duchowym", który pozwoli rozwiązać problemy ujawnione przez test.
Autor jest dziennikarzem RFI w Paryżu. |
Więcej możesz przeczytać w 10/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.