Kto zyska na powołaniu obligatoryjnego samorządu gospodarczego
Są rzeczy, których w Polsce robić nie wypada. Nie wypada zwłaszcza oświadczać publicznie, że jest się wrogiem decentralizacji państwa, postępującej inflacji przepisów prawa i rozwoju samorządności. Nie wypada, bo osoba wypowiadająca takie poglądy oceniana jest jako "wróg przeobrażeń demokratycznych, wywodzących się z Sierpnia 80. ", a tym samym staje się "pogrobowcem stalinizmu" i "psem łańcuchowym dyktatury proletariatu".
"Psem i pogrobowcem" wprawdzie być nie wypada, czasem jednak trzeba. Jeśli bowiem nie będzie protestów przeciwko "postępowym" pomysłom, radosna twórczość naszych parlamentarzystów doprowadzi do tego, że "zdążając do nieograniczonej wolności, znajdziemy się w całkowitej niewoli". Dlatego protestuję. Protestuję przeciwko projektowi ustawy o powszechnym samorządzie gospodarczym.
Pomysły takiej ustawy pojawiły się już na początku lat 90. Lansowały je środowiska związane z dawnymi organizacjami rzemieślniczymi i nowymi izbami gospodarczymi, czyli "stara i nowa nomenklatura gospodarcza średniego szczebla". Tym, co połączyło "starych" i "nowych", była rozpacz z powodu owego "średniego szczebla". Wykonywanie czynności w najlepszym wypadku nikomu niepotrzebnych (a najczęściej szkodliwych) jest bowiem samo w sobie bardzo przyjemne. Byłoby przyjemniej, gdyby można było nic nie robić za znacznie większe pieniądze i na znacznie większą skalę. Nic nie nadaje się do tego celu lepiej niż "samorząd". Jak pokazaliśmy bowiem wyżej, hasło samorząd brzmi tak dumnie, że można być pewnym, iż wszystkich goodwillersów (czyli tych, którzy chcą uszczęśliwić wszystkich) wprawia w stan narkotyczno-religijnej ekstazy. Po drugie, można mieć nadzieję, że bezpośrednio zainteresowani nie przeczytają projektu ustawy i nie będą protestować przeciwko samorządowi.
W tym miejscu trzeba wyjaśnić, że cała manipulacja opiera się na dwuznaczności terminu samorząd. W języku potocznym najczęściej rozumiemy go jako "dobrowolne porozumienie zainteresowanych podmiotów, powołane po to, aby w demokratyczny sposób zdecydować o formie wspólnego działania". W bardzo precyzyjnej terminologii prawniczej określenie samorząd znaczy jednak coś dokładnie odwrotnego. Jest to bowiem "forma powołanej na mocy ustawy, przymusowej wspólnoty wszystkich podmiotów danego rodzaju", a organy samorządu będące "instytucjami władztwa publicznego, mogą podejmować wiążące decyzje wobec podmiotów wchodzących w skład wspólnoty samorządowej, a także niekiedy wobec osób trzecich". Jest oczywiste, że autorzy ustawy mają nadzieję, iż w odbiorze społecznym samorząd rozumiany będzie w znaczeniu pierwszym, co umożliwi wprowadzenie przymusu organizacyjnego i nadania "organom" uprawnień władczych (także w stosunku do osób trzecich).
Dlatego, by uniknąć nieporozumień, nie mówmy dalej o projekcie ustawy "O powszechnym samorządzie gospodarczym". Określmy rzecz po imieniu i nazwijmy inkryminowaną propozycję projektem ustawy "O przymusowym zrzeszeniu podmiotów gospodarczych w wojewódzkich izbach gospodarczych i przekazaniu władzy nad tymi izbami w ręce izb rzemieślniczych, izb gospodarczych i wybranych organizacji samorządu zawodowego oraz o obowiązku finansowania przez podmioty gospodarcze i całe społeczeństwo organów wojewódzkich izb gospodarczych". Nazwa będzie nieco dłuższa, ale będzie za to wiernie odzwierciedlać sens ustawy, jej beneficjentów i alimentatorów.
W tym momencie w kulturalnym towarzystwie dyskusja powinna się zakończyć. Jeżeli bowiem w demokratycznym państwie prawa, w gospodarce rynkowej ktoś chce wprowadzać przymus organizacyjny i nakładać dodatkowe ciężary podatkowe, to właśnie jego powinno się nazwać "pogrobowcem stalinizmu" i "psem łańcuchowym dyktatury proletariatu". Jeżeli dodatkowo zapewnia nas, że jest to działanie przeprowadzane w imię "wolności gospodarczej", poprzedzenie wspomnianych inwektyw komplementem "bardzo cwany, ale za to mało inteligentny", wydaje się być jak najbardziej na miejscu.
Niestety, sprawy zaszły tak daleko, a jednocześnie są tak mało znane społeczeństwu, że na tym etapie nie można zakończyć dyskusji. Skazani jesteśmy tedy na ciężki trud egzegezy projektu ustawy "O przymusowym zrzeszeniu podmiotów gospodarczych w wojewódzkich izbach gospodarczych i przekazaniu władzy nad tymi izbami w ręce izb rzemieślniczych, izb gospodarczych i wybranych organizacji samorządu zawodowego oraz o obowiązku finansowania przez podmioty gospodarcze i całe społeczeństwo organów wojewódzkich izb gospodarczych" (zwanej żartobliwie przez autorów ustawą o powszechnym samorządzie gospodarczym).
Skoro wiemy, że zrzeszanie ma charakter przymusowy, zapytajmy, po co podmioty gospodarcze będą musiały się zrzeszać. Projekt ustawy wymienia 21 bardzo ważnych zadań. Jest to opiniowanie, reprezentowanie, współpraca (po trzykroć - z władzami państwowymi, z Unią Europejską i z instytucjami naukowo-badawczymi), upowszechnianie (dwukrotnie - raz tylko upowszechnianie i raz upowszechnianie i kształtowanie), współtworzenie, promowanie, doradzanie, opracowywanie i publikowanie. Jak łatwo zauważyć, wymieniona pierwsza cześć zadań jest bardzo śmieszna, ale jeszcze niezbyt groźna. Co najwyżej można by zapytać, ile krajowych podmiotów gospodarczych chce, by ktoś - za jego pieniądze - reprezentował go i w jego imieniu opiniował i upowszechniał.
W części drugiej robi się jednak groźniej. Samorząd gospodarczy będzie bowiem także "prowadził i wydawał". Prowadził - kształcenie, listę rzeczoznawców, arbitraż gospodarczy oraz sądownictwo gospodarcze, a wydawał - opinię o przedsiębiorcach i "dokonywał oceny zgodności wyrobów" (nie wiem, zgodności z czym, ale tak jest w projekcie) oraz świadectwa pochodzenia towarów. Żeby grozę wiejącą z tego zapisu nieco nam osłodzić, w artykule drugim projektu stwierdza się, że samorząd gospodarczy nie będzie "ograniczał" ani "godził" (ograniczał wolności gospodarczej i godził w zasadę wolnej konkurencji). Ponieważ lubię żarty, powyższy zapis specjalnie mi nie przeszkadza. Zmartwienie moje budzi natomiast co innego - dyskrecjonalność. Z ustawy nie wynika bowiem, jakiej wysokości łapówkę zapłacić trzeba będzie za wydanie "świadectwa zgodności" czy oddalenie w sądzie organizacyjnym skargi konsumenta. Brak regulacji ustawowej może powodować, że "ceny" tych usług w poszczególnych regionach będą się znacznie różnić.
Zwłaszcza że projektodawcy minimalistycznie zakładają, iż organy samorządu będą istnieć jedynie na szczeblu wojewódzkim. Jest to zapewne zabezpieczenie przed zarzutem tworzenia "nomenklatury najwyższego szczebla", które ma pomóc w przepchnięciu projektu ustawy. Ponieważ jednak rychło okaże się, że bez centralnej czapy nie wiadomo, kto ma jechać na wycieczki do Brukseli (zadanie numer 5), dlatego zapewne za rok planuje się cichą nowelizację, wprowadzającą bardzo potrzebną Krajową Izbę Samorządu Gospodarczego, która będzie pełniła funkcję koordynacyjną.
Skoro już mowa o "organach", wypada omówić tryb ich powoływania. Organami samorządu są walne zgromadzenie, rada i zarząd. Tak jak w spółce prawa handlowego. No prawie całkiem, są bowiem także dwie różnice. Primo - "rada powołuje i odwołuje członków zarządu". Secundo - 12 członków rady powołanych jest przez izby rzemieślnicze, organizacje samorządu niektórych przedsiębiorstw i izby gospodarcze. Tak, tak! To nie przejęzyczenie. Do samorządu należą wszyscy, wszyscy płacą na jego utrzymanie, władza jednak - na mocy ustawy - dożywotnio pozostaje w ręku "nomenklaturowszczyków" wymienionych organizacji. Mamy zatem spółkę, tyle że trochę dziwną. Proponuję, by dopisać ją do kodeksu handlowego jako "spółkę z nieograniczoną władzą i ograniczona odpowiedzialnością". Przypominam, że w tym miejscu projekt idzie dalej niż ustawodawstwo komunistyczne, w którym jedynie w praktyce, ale nie w prawie zapewniano mianowanie na określone funkcje "członków z ramienia" określonej partii.
I na koniec informacja o finansach. Artykuł 16. inkryminowanego projektu stwierdza: "źródłem finansowania działalności izb jest udział w podatku od towarów i usług, wynoszący.... (tu wykropkowane) procent". Warto, abyś, drogi czytelniku, zwrócił uwagę na ten punkt. Jeżeli bowiem myślałeś, że projekt ustawy jest idiotyzmem, który nieco utrudni życie firmom, ale ciebie nie dotknie, warto cię wyprowadzić z błędu. Dotknie i to bardzo. Za służbowe mercedesy i wycieczki nowej nomenklatury ty zapłacisz. Zapłacisz wyższym o... (tu wykropkowane) procent podatkiem od towarów i usług.
Przedstawiony projekt ustawy o samorządzie gospodarczym jest równie kuriozalny jak jego poprzednik i przy odpowiedniej mobilizacji społecznej padnie na którymś ze szczebli legislacyjnej drabiny. Dlatego nie nim należy się martwić. Większe zmartwienie budzi fakt, że nomenklaturowe lobby wbiło pojęcie "samorządu gospodarczego" w świadomość społeczną, sprawiając, iż sporo osób nie zdaje sobie sprawy, że tak naprawdę chodzi o przymusowe zrzeszenie podmiotów gospodarczych w wojewódzkich izbach gospodarczych i przekazanie władzy nad nimi przymierającym z głodu funkcjonariuszom izb rzemieślniczych i gospodarczych. Co gorsza, nomenklaturowe lobby już odniosło spory sukces legislacyjny. Uchwalona w końcu ubiegłego roku, a wchodząca w życie od 1 stycznia 2000 r. ustawa "Prawo działalności gospodarczej" przewiduje powstanie "samorządu gospodarczego". Trzeba zatem albo jakiegoś potworka ustawowego ugotować, albo nowelizować prawo gospodarcze. W oczywisty sposób proponuję to drugie rozwiązanie. Sądzę, że w noweli najlepiej byłoby napisać, iż "zakazuje się tworzenia organizacji gospodarczych o przymusowym członkostwie". Oczywiście natychmiast znajdą się goodwillersi, którzy powiedzą, że taki zapis jest zbędny, albowiem wynika wprost z konstytucji RP. Jedynie przypadkiem będą to te same osoby, które najgłośniej mówią o konieczności utworzenia samorządu gospodarczego.
Więcej możesz przeczytać w 16/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.