Bardzo źle, że politycy przyzwyczaili się mówić, iż wejście Polski do Unii Europejskiej "nie ma alternatywy"
Polska może pójść za przykładem Tajwanu, Irlandii, Grecji lub Słowacji
Był to oczywiś-cie skrót myślowy, oznaczający, że Polska nie ma równie korzystnej drogi. Szybko jednak zaczął on żyć własnym życiem. Nie zastanawiamy się już ani nad tym, jak wykorzystać akcesję, ani nad tym, co powinniśmy robić i co nam zagraża, jeśli zrezygnujemy z wejścia do UE, ani wreszcie nad tym, co się stanie, jeśli w unii zwycięży niechęć do rozszerzenia na wschód.
To ostatnie nie jest już tak nieprawdopodobne jak w momencie, gdy Polska ogłaszała europejskie aspiracje. Po pierwsze, sama unia jest w sytuacji trudniejszej, niż wtedy przewidywano. A po drugie, jej gotowość do rozszerzenia została znacznie ochłodzona złym doświadczeniem ze wschodnimi landami Niemiec. Okazało się bowiem, że nawet w kraju najlepiej rozwiniętym ze wszystkich KDL-ów transformacja ustrojowa idzie znacznie trudniej, niż się spodziewano. Obawy potwierdza obserwacja aspirujących krajów, w tym zwłaszcza Polski: niestabilna scena polityczna, odkładanie w nieskończoność niezbędnych reform, rozbudzanie apetytów na brukselskie subwencje przy jednoczesnej nieumiejętności wykorzystania przyznanych funduszy, chroniczna niekompetencja administracji, wyrażająca się m.in. w nieumiejętności przedstawiania wymaganych analiz i danych w uzgodnionym terminie. Wszystko to wzmaga sceptycyzm wobec rozszerzenia. Ten zaś osłabia solidarność kandydatów; Węgry i Czechy coraz wyraźniej dają do zrozumienia, że nie myślą uzależniać swej przyszłości od reformy polskiego rolnictwa.Nad alternatywnymi scenariuszami polskiej przyszłości nie zastanawiają się ani euroentuzjaści, ani eurosceptycy. Dla pierwszych celem samym w sobie jest uzyskanie członkostwa w UE, dla drugich - uniknięcie go. Z partii, które antyeuropejskość umieściły na sztandarach, tylko jedna zdołała sformułować projekt alternatywny. Była to zajmująca na naszej scenie marginalną pozycję Unia Polityki Realnej, postulująca członkostwo Polski w NAFTA - północnoamerykańskiej strefie wolnego handlu.
Wariant pierwszy: Tajwan
Wbrew pozorom propozycję przystąpienia do NAFTA można traktować poważnie. Co więcej - tę jedną z czterech możliwych dróg należałoby uznać za najbardziej pożądaną. Postulat obecności w NAFTA jest częścią szerszego, spójnego projektu ustrojowego, jaki UPR głosi od początku swego istnienia. Nazwę go wariantem tajwańskim, choć za jego patrona można by uznać równie dobrze Koreę Południową lub Chile.Projekt ten to wprowadzenie państwa na ścieżkę szybkiego i praktycznie samodzielnego wzrostu poprzez przeznaczenie większej części PKB na inwestycje, zdecydowane obniżenie podatków, rezyg-nację z wszelkich form polityki społecznej i zniesienie barier dla indywidualnej przedsiębiorczości. Przykład azjatyckich tygrysów pokazuje, że tą metodą można w ciągu trzydziestu, czterdziestu lat wyprowadzić kraj z nędzy i wprowadzić go nawet do pierwszej światowej ligi (kosztem długiego obniżenia poziomu życia obywateli). Bywa to możliwe dzięki rządom autorytarnym, odwołującym się do uczuć patriotycznych i poczucia zagrożenia rewolucją (jak w Chile) lub agresją zewnętrzną (jak w Korei i Tajwanie). Czy realizacja projektu tajwańskiego ma jakiekolwiek szanse powodzenia we współczesnej Polsce, w warunkach demokratycznych, w połeczeństwie zdeprawowanym przez PRL i przybierającym krańcowe postawy roszczeniowe, przy nieobecności propaństwowych sił, na jakich mógłby się oprzeć ewentualny polski Pinochet? Uważam, że zdecydowanie nie. Hasło "NAFTA zamiast UE" zyskało popularność większą niż inne propozycje UPR, wypada więc podkreślić, że idea ta jest nierozerwalnie związana z postulatem zaprowadzenia w Polsce "dzikiego kapitalizmu". Kiedy o NAFTA jako alternatywnym rozwiązaniu dla Polski mówi Janusz Korwin-Mikke, można dyskutować o realizmie projektu, ale nie można mu zarzucić niespójności. Gdy jednak czynią to politycy, na tym samym oddechu postulujący zakaz sprzedaży ziemi cudzoziemcom, państwową ochronę "polskiego cukru", zaporowe cła i "narodowe" banki - mamy do czynienia albo z absolutną niewiedzą o tym, czym jest NAFTA i wolny handel, albo z cynicznym wciskaniem słuchaczom Radia Maryja i czytelnikom narodowych pisemek zwykłej ciemnoty.
Wariant drugi: Irlandia
Ten kraj wydaje się natchnieniem dla większości polskich euroentuzjastów i niewątpliwie jest on przykładem wykorzystania szans związanych z wstąpieniem do unii. Stosunkowo szybko Irlandia wykonała wielki cywilizacyjny skok i z kraju dość biednego zmieniła się w kraj bogaty i liczący się na arenie międzynarodowej. Ten sukces przywoływany jest w Polsce tym chętniej, że między Irlandią a Polską istnieją znaczne podobieństwa kulturowe. Podobieństwa takie istnieją również między nami a mającą za sobą także znaczny sukces Hiszpanią.
Niestety, wśród polskich elit ukształtował się stereotyp, każący traktować te sukcesy jako proste i powtarzalne następstwo otrzymanej od Unii Europejskiej pomocy. Tak nie jest. Irlandia dzięki UE głównie rozbudowała infrastrukturę, a sukces zawdzięcza przede wszystkim mądrej polityce kolejnych rządów: inwestowaniu w edukację i skupieniu na rozwojowych działach gospodarki. Poza tym w Irlandii nie zabrakło działań zawsze będących warunkiem gospodarczego sukcesu: racjonalizowania wydatków publicznych, obniżania podatków, odbiurokratyzowania państwa. Nie zabrakło też pracowitości oraz przedsiębiorczości obywateli. Wariant irlandzki wciąż wydaje się możliwy i w obrębie tego, co możliwe, najbardziej pożądany. Wymaga jednak wizji i woli jej realizacji oraz przeciwstawienia się rozmaitym grupom zainteresowanym zachowaniem "zdobyczy socjalizmu". A tego polskim politykom, niestety, bardzo brakuje. Ich ogólna demoralizacja, brak kompetencji i krótkowzroczność każą żywić obawy, że nasze wejście do Unii Europejskiej może się dokonać w sposób zupełnie odmienny.
Wariant trzeci: Grecja
Polskie elity uparcie bronią się przed przyjęciem do wiadomości tego, że Irlandia otrzymała od unii pomoc mniejszą niż Grecja. O ile jednak pierwsza stanowi wzór sukcesu, o tyle druga może służyć jako przykład zmarnowania związanych z akcesją szans. Pod rządami kolejnych gabinetów socjalistycznych bądź ustępujących przed socjalistycznymi nawykami wyborców i grupami interesów Grecja otrzymane eurofundusze w większości roztrwoniła. Nie unowocześniła się, przeciwnie nawet: otoczyła ochroną sektory gospodarki nie dające szans na cywilizacyjny sukces. Zainteresowana bardziej utrzymaniem poziomu życia obywateli niż rozwojem, zużywała aktywa raczej na konsumpcję niż inwestycje. Członkostwo w unii nie przyniosło w wypadku Grecji korzyści krajowi, ale rządzącym politykom, umożliwiając im ucieczkę od trudnych decyzji. Dystans między Grecją a czołówką państw unii nie zmniejsza się. Coraz bardziej natomiast nieuchronne wydają się społeczne zaburzenia, gdy zdecyduje się ona odłączyć budżetową kroplówkę. Niestety, ku temu właśnie wariantowi popycha nas siła inercji, której nikt nie umie się przeciwstawić. Dryfujemy ku niemu, wciąż odkładając reformę finansów publicznych, ustępując żądaniom związków zawodowych i pozostawiając im polityczne przywileje, godząc się na korupcję, partyjniactwo, biurokrację i powszechne absurdy w sferze usług publicznych. Popycha nas ku niemu żenująco niski poziom polityków, zajętych wyłącznie spełnianiem, egoistycznych żądań własnych elektoratów i politycznej klienteli.
Sytuacja Polski i Grecji jednak zasadniczo się różni. Grecja i Portugalia w momencie akcesji były biedniejsze niż unijna średnia, ale różnica była niewielka w porównaniu z przepaścią, jaka te kraje z kolei - nie wspominając już o Niemczech czy Wielkiej Brytanii - dzieli od Polski i innych państw naszego regionu. Zachodnia Europa była wówczas optymistyczniej nastawiona do poszerzania wspólnoty i bardziej skłonna do udzielania kandydatom pomocy finansowej. Trzeba więc pamiętać, że dalsze dryfowanie Polski nie musi się skończyć realizacją scenariusza greckiego. Możliwy jest scenariusz jeszcze gorszy, najczarniejszy.
Wariant czwarty: Słowacja
Przykład Białorusi, którym chętnie straszą w polemikach euroentuzjaści, jest zapewne nośniejszy propagandowo, ale bardziej stosowne do zobrazowania stojących przed Polską zagrożeń będzie przywołanie meciarowskiej Słowacji. Nacjonalistyczny populizm, który otworzył drogę do władzy Meciarowi, przyniósł Słowacji wyrównanie poziomu życia różnych grup społecznych, ale za cenę jego generalnego obniżenia i wyhamowania gospodarki. Z polskiego punktu widzenia najważniejsze jest jednak to, że uruchomił także mechanizmy utraty suwerenności politycznej. Słowacja pod rządami Meciara stała się bezbronna wobec nacisków rosyjskich koncernów surowcowych i wyraźnie wkroczyła na drogę zwasalizowania przez Moskwę. Jeszcze nie wiadomo, czy zostanie z niej zawrócona.
Nie ulega wątpliwości, że Polska poza unią ma do wyboru tylko wariant pierwszy, tajwański, albo rządy populistów, które muszą doprowadzić do narodowej katastrofy. Nasze rozdrobnione rolnictwo oraz energo- i materiałochłonny przemysł skazane są na zagładę w starciu ze światową konkurencją. Wskutek masowej emigracji na Zachód kraj straciłby elity, a masa upadłościowa po Polsce musiałaby siłą rzeczy popaść w zależność od odbudowującego wpływy imperium rosyjskiego.Poza zarysowanymi scenariuszami nie widać innych realnych szans wyboru. Rzekomy rychły upadek Zachodu, prorokowany przez narodowych radykałów, to chore rojenia. Zamiast pławić się w nich, zalecałbym wyborcom LPR zapoznanie się z historią konfederacji targowickiej. Zobaczą wtedy, że sprzysiężenie to dziś uważane za symbol narodowej zdrady było w istocie dziełem gorących patriotów i katolików, myślących bynajmniej nie o rozbiorach, lecz ratowaniu Wiary i Ojczyzny przed płynącym z Zachodu zepsuciem. Większość ich manifestów zaś od propagandy współczes-nych eurofobów różni się tylko archaicznym językiem.
Był to oczywiś-cie skrót myślowy, oznaczający, że Polska nie ma równie korzystnej drogi. Szybko jednak zaczął on żyć własnym życiem. Nie zastanawiamy się już ani nad tym, jak wykorzystać akcesję, ani nad tym, co powinniśmy robić i co nam zagraża, jeśli zrezygnujemy z wejścia do UE, ani wreszcie nad tym, co się stanie, jeśli w unii zwycięży niechęć do rozszerzenia na wschód.
To ostatnie nie jest już tak nieprawdopodobne jak w momencie, gdy Polska ogłaszała europejskie aspiracje. Po pierwsze, sama unia jest w sytuacji trudniejszej, niż wtedy przewidywano. A po drugie, jej gotowość do rozszerzenia została znacznie ochłodzona złym doświadczeniem ze wschodnimi landami Niemiec. Okazało się bowiem, że nawet w kraju najlepiej rozwiniętym ze wszystkich KDL-ów transformacja ustrojowa idzie znacznie trudniej, niż się spodziewano. Obawy potwierdza obserwacja aspirujących krajów, w tym zwłaszcza Polski: niestabilna scena polityczna, odkładanie w nieskończoność niezbędnych reform, rozbudzanie apetytów na brukselskie subwencje przy jednoczesnej nieumiejętności wykorzystania przyznanych funduszy, chroniczna niekompetencja administracji, wyrażająca się m.in. w nieumiejętności przedstawiania wymaganych analiz i danych w uzgodnionym terminie. Wszystko to wzmaga sceptycyzm wobec rozszerzenia. Ten zaś osłabia solidarność kandydatów; Węgry i Czechy coraz wyraźniej dają do zrozumienia, że nie myślą uzależniać swej przyszłości od reformy polskiego rolnictwa.Nad alternatywnymi scenariuszami polskiej przyszłości nie zastanawiają się ani euroentuzjaści, ani eurosceptycy. Dla pierwszych celem samym w sobie jest uzyskanie członkostwa w UE, dla drugich - uniknięcie go. Z partii, które antyeuropejskość umieściły na sztandarach, tylko jedna zdołała sformułować projekt alternatywny. Była to zajmująca na naszej scenie marginalną pozycję Unia Polityki Realnej, postulująca członkostwo Polski w NAFTA - północnoamerykańskiej strefie wolnego handlu.
Wariant pierwszy: Tajwan
Wbrew pozorom propozycję przystąpienia do NAFTA można traktować poważnie. Co więcej - tę jedną z czterech możliwych dróg należałoby uznać za najbardziej pożądaną. Postulat obecności w NAFTA jest częścią szerszego, spójnego projektu ustrojowego, jaki UPR głosi od początku swego istnienia. Nazwę go wariantem tajwańskim, choć za jego patrona można by uznać równie dobrze Koreę Południową lub Chile.Projekt ten to wprowadzenie państwa na ścieżkę szybkiego i praktycznie samodzielnego wzrostu poprzez przeznaczenie większej części PKB na inwestycje, zdecydowane obniżenie podatków, rezyg-nację z wszelkich form polityki społecznej i zniesienie barier dla indywidualnej przedsiębiorczości. Przykład azjatyckich tygrysów pokazuje, że tą metodą można w ciągu trzydziestu, czterdziestu lat wyprowadzić kraj z nędzy i wprowadzić go nawet do pierwszej światowej ligi (kosztem długiego obniżenia poziomu życia obywateli). Bywa to możliwe dzięki rządom autorytarnym, odwołującym się do uczuć patriotycznych i poczucia zagrożenia rewolucją (jak w Chile) lub agresją zewnętrzną (jak w Korei i Tajwanie). Czy realizacja projektu tajwańskiego ma jakiekolwiek szanse powodzenia we współczesnej Polsce, w warunkach demokratycznych, w połeczeństwie zdeprawowanym przez PRL i przybierającym krańcowe postawy roszczeniowe, przy nieobecności propaństwowych sił, na jakich mógłby się oprzeć ewentualny polski Pinochet? Uważam, że zdecydowanie nie. Hasło "NAFTA zamiast UE" zyskało popularność większą niż inne propozycje UPR, wypada więc podkreślić, że idea ta jest nierozerwalnie związana z postulatem zaprowadzenia w Polsce "dzikiego kapitalizmu". Kiedy o NAFTA jako alternatywnym rozwiązaniu dla Polski mówi Janusz Korwin-Mikke, można dyskutować o realizmie projektu, ale nie można mu zarzucić niespójności. Gdy jednak czynią to politycy, na tym samym oddechu postulujący zakaz sprzedaży ziemi cudzoziemcom, państwową ochronę "polskiego cukru", zaporowe cła i "narodowe" banki - mamy do czynienia albo z absolutną niewiedzą o tym, czym jest NAFTA i wolny handel, albo z cynicznym wciskaniem słuchaczom Radia Maryja i czytelnikom narodowych pisemek zwykłej ciemnoty.
Wariant drugi: Irlandia
Ten kraj wydaje się natchnieniem dla większości polskich euroentuzjastów i niewątpliwie jest on przykładem wykorzystania szans związanych z wstąpieniem do unii. Stosunkowo szybko Irlandia wykonała wielki cywilizacyjny skok i z kraju dość biednego zmieniła się w kraj bogaty i liczący się na arenie międzynarodowej. Ten sukces przywoływany jest w Polsce tym chętniej, że między Irlandią a Polską istnieją znaczne podobieństwa kulturowe. Podobieństwa takie istnieją również między nami a mającą za sobą także znaczny sukces Hiszpanią.
Niestety, wśród polskich elit ukształtował się stereotyp, każący traktować te sukcesy jako proste i powtarzalne następstwo otrzymanej od Unii Europejskiej pomocy. Tak nie jest. Irlandia dzięki UE głównie rozbudowała infrastrukturę, a sukces zawdzięcza przede wszystkim mądrej polityce kolejnych rządów: inwestowaniu w edukację i skupieniu na rozwojowych działach gospodarki. Poza tym w Irlandii nie zabrakło działań zawsze będących warunkiem gospodarczego sukcesu: racjonalizowania wydatków publicznych, obniżania podatków, odbiurokratyzowania państwa. Nie zabrakło też pracowitości oraz przedsiębiorczości obywateli. Wariant irlandzki wciąż wydaje się możliwy i w obrębie tego, co możliwe, najbardziej pożądany. Wymaga jednak wizji i woli jej realizacji oraz przeciwstawienia się rozmaitym grupom zainteresowanym zachowaniem "zdobyczy socjalizmu". A tego polskim politykom, niestety, bardzo brakuje. Ich ogólna demoralizacja, brak kompetencji i krótkowzroczność każą żywić obawy, że nasze wejście do Unii Europejskiej może się dokonać w sposób zupełnie odmienny.
Wariant trzeci: Grecja
Polskie elity uparcie bronią się przed przyjęciem do wiadomości tego, że Irlandia otrzymała od unii pomoc mniejszą niż Grecja. O ile jednak pierwsza stanowi wzór sukcesu, o tyle druga może służyć jako przykład zmarnowania związanych z akcesją szans. Pod rządami kolejnych gabinetów socjalistycznych bądź ustępujących przed socjalistycznymi nawykami wyborców i grupami interesów Grecja otrzymane eurofundusze w większości roztrwoniła. Nie unowocześniła się, przeciwnie nawet: otoczyła ochroną sektory gospodarki nie dające szans na cywilizacyjny sukces. Zainteresowana bardziej utrzymaniem poziomu życia obywateli niż rozwojem, zużywała aktywa raczej na konsumpcję niż inwestycje. Członkostwo w unii nie przyniosło w wypadku Grecji korzyści krajowi, ale rządzącym politykom, umożliwiając im ucieczkę od trudnych decyzji. Dystans między Grecją a czołówką państw unii nie zmniejsza się. Coraz bardziej natomiast nieuchronne wydają się społeczne zaburzenia, gdy zdecyduje się ona odłączyć budżetową kroplówkę. Niestety, ku temu właśnie wariantowi popycha nas siła inercji, której nikt nie umie się przeciwstawić. Dryfujemy ku niemu, wciąż odkładając reformę finansów publicznych, ustępując żądaniom związków zawodowych i pozostawiając im polityczne przywileje, godząc się na korupcję, partyjniactwo, biurokrację i powszechne absurdy w sferze usług publicznych. Popycha nas ku niemu żenująco niski poziom polityków, zajętych wyłącznie spełnianiem, egoistycznych żądań własnych elektoratów i politycznej klienteli.
Sytuacja Polski i Grecji jednak zasadniczo się różni. Grecja i Portugalia w momencie akcesji były biedniejsze niż unijna średnia, ale różnica była niewielka w porównaniu z przepaścią, jaka te kraje z kolei - nie wspominając już o Niemczech czy Wielkiej Brytanii - dzieli od Polski i innych państw naszego regionu. Zachodnia Europa była wówczas optymistyczniej nastawiona do poszerzania wspólnoty i bardziej skłonna do udzielania kandydatom pomocy finansowej. Trzeba więc pamiętać, że dalsze dryfowanie Polski nie musi się skończyć realizacją scenariusza greckiego. Możliwy jest scenariusz jeszcze gorszy, najczarniejszy.
Wariant czwarty: Słowacja
Przykład Białorusi, którym chętnie straszą w polemikach euroentuzjaści, jest zapewne nośniejszy propagandowo, ale bardziej stosowne do zobrazowania stojących przed Polską zagrożeń będzie przywołanie meciarowskiej Słowacji. Nacjonalistyczny populizm, który otworzył drogę do władzy Meciarowi, przyniósł Słowacji wyrównanie poziomu życia różnych grup społecznych, ale za cenę jego generalnego obniżenia i wyhamowania gospodarki. Z polskiego punktu widzenia najważniejsze jest jednak to, że uruchomił także mechanizmy utraty suwerenności politycznej. Słowacja pod rządami Meciara stała się bezbronna wobec nacisków rosyjskich koncernów surowcowych i wyraźnie wkroczyła na drogę zwasalizowania przez Moskwę. Jeszcze nie wiadomo, czy zostanie z niej zawrócona.
Nie ulega wątpliwości, że Polska poza unią ma do wyboru tylko wariant pierwszy, tajwański, albo rządy populistów, które muszą doprowadzić do narodowej katastrofy. Nasze rozdrobnione rolnictwo oraz energo- i materiałochłonny przemysł skazane są na zagładę w starciu ze światową konkurencją. Wskutek masowej emigracji na Zachód kraj straciłby elity, a masa upadłościowa po Polsce musiałaby siłą rzeczy popaść w zależność od odbudowującego wpływy imperium rosyjskiego.Poza zarysowanymi scenariuszami nie widać innych realnych szans wyboru. Rzekomy rychły upadek Zachodu, prorokowany przez narodowych radykałów, to chore rojenia. Zamiast pławić się w nich, zalecałbym wyborcom LPR zapoznanie się z historią konfederacji targowickiej. Zobaczą wtedy, że sprzysiężenie to dziś uważane za symbol narodowej zdrady było w istocie dziełem gorących patriotów i katolików, myślących bynajmniej nie o rozbiorach, lecz ratowaniu Wiary i Ojczyzny przed płynącym z Zachodu zepsuciem. Większość ich manifestów zaś od propagandy współczes-nych eurofobów różni się tylko archaicznym językiem.
Więcej możesz przeczytać w 11/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.