W polityce nadchodzi czas kobiet, które nie zawahają się podporządkować zdrowego rozsądku emocjom i intuicji
Pokaż mi, jaką masz żonę, a powiem ci, kim jesteś - ta zależność zdaje się doskonale przekładać na wizerunek każdego mężczyzny, również tego, który marzy o karierze polityka. Z kolei sposób, w jaki żony władzy funkcjonują w mass mediach, umacnia tylko przeświadczenie, że najlepsze, co może je w życiu spotkać, to bycie żoną swego męża. Uwierzyć w taki scenariusz jest o tyle łatwo, że one same wydają się nie mieć zbyt wygórowanych ambicji i bez oporu podporządkowują je mężowskiej karierze.
Zdarzają się jednak chlubne wyjątki, chociażby Hillary Clinton, która wprawdzie zgodziła się na miłosierdzie wobec mężowskich skoków w bok, ale w zamian niewierny posłusznie sekundował zdradzonej w walce o fotel senatora Nowego Jorku. Dziś funkcjonuje jako mąż swojej żony. Sprawiedliwości stało się zadość. Powiedz mi, jakiego masz męża, a powiem ci, kim jesteś - ta zależność zdaje się doskonale przekładać na wizerunek każdej kobiety, również tej, która marzy o karierze polityka.
Ana Botella Aznar, żona premiera Hiszpanii, nie ukrywa, że za dwa lata, gdy końca dobiegnie kadencja jej męża, zamierza rozpocząć własną karierę polityczną. Nikt się temu nie dziwi, pana premiera nie wyłączając, bo pani premierowa cieszy się niekłamaną sympatią Hiszpanów. Dziennik "El Pais" pisze o niej, że stała się wzorem dla tych wszystkich, którym zależy na zdobywaniu wyborczych punktów. Specjaliści od kreowania wizerunków tych, którym śni się władza, nie mają wątpliwości, że jeśli tylko Aznar będzie się trzymała konsekwentnej strategii politycznej, to ma szanse na mandat parlamentarzysty, a nawet może myśleć o urzędzie premiera. Jak w takich okolicznościach odnajdzie się jej mąż? Powinien sobie poradzić, skoro już dziś, jakby przeczuwając, co go czeka, mówi o swojej żonie - i to bez wyraźnego strachu - "La Hilaria".
Kilkanaście dni temu Ingrid Betan-court, czterdziestoletnia członkini parlamentu Kolumbii i poważna kandydatka na urząd prezydenta tego kraju, została porwana. Nikt nie był jej w stanie przekonać, aby zrezygnowała z podróży do San Vicente, wyjątkowo niebezpiecznego okręgu wyborczego na południu kraju. Po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów została zatrzymana przez jeden z oddziałów guerilleros, wyciągnięta z samochodu i uprowadzona w nieznanym kierunku. Czy taki miałby być koniec Ingrid Betancourt, którą po wypowiedzeniu bezpardonowej walki politycznej korupcji okrzyknięto Joanną d’Arc Kolumbii? - pytają media na całym świecie. Przez długi czas nieprzychylni jej politycy chcieli z niej zrobić oszalałą i niespełna rozumu aktywistkę. Betancourt to typ kobiety polityka, o jakim w swym najnowszym raporcie pisze Faith Popcorn, amerykańska specjalistka od trendów we współczesnym świecie: nadejdzie czas kobiet, które dla politycznych celów bez lęku wykorzystywać będą emocje i intuicję, a gdy będzie trzeba, bez wahania podporządkują im tak zwany zdrowy rozsądek. Już na początku swojej kariery politycznej w połowie lat 90. Betancourt mówiła wyborcom, że w walce o własne prawa powinni korzystać z energii i sił witalnych, jakie daje viagra. Innym razem publicznie odwoływała się do metafory, że tylko prezerwatywy zabezpieczają przed korupcją. Kupujcie prezerwatywy! - wołała. Kiedy starała się o miejsce w parlamencie i równocześnie zakładała partię zielonych, to na wiecach występowała w masce gazowej, która miała ją i Kolumbijczyków chronić nie tylko przed zanieczyszczeniem środowiska, ale i przed zepsuciem moralnym polityków. Betan-court często pokazywała się wśród biednych, odwiedzała szpitale i nigdy nie zadzierała nosa. Po kilku latach przybył jej jeszcze jeden przydomek - kolumbijska Lady Di. Co w tym czasie działo się z panem Betancourtem? Najprawdopodobniej nie wytrzymał ciśnienia, nie odnalazł się w roli męża swojej żony i po rozwodzie osiadł w Nowej Zelandii. I chociaż od tej pory jego La Hilaria musiała sobie radzić sama, to nie zwiódł jej jako ojciec ich dzieci. Kilka lat temu w codziennej poczcie Betancourt znalazła przesyłkę ze zdjęciem zmasakrowanych zwłok dziecka. Po tym ostrzeżeniu zaczęły przychodzić kolejne. Betancourt oddała syna i córkę na wychowanie mężowi. Pytana niedawno przez dziennikarzy, czy boi się śmierci, odpowiadała, że nie. "Co wcale nie oznacza, że chciałabym młodo umrzeć" - dodawała. Zwłaszcza że jej marzenie to być kiedyś babcią i mieć wnuki w demokratycznej Kolumbii. Betancourt była coraz bliższa spełnienia marzenia każdego rasowego polityka - w oczach wyborców stawała się już bohaterką za życia.
Zupełnie inne bohaterki, i nie tylko dlatego, że są wirtualne, królują w Internecie. Począwszy od Lary Croft, a skończywszy na pięciuset digitalowych pięknościach zebranych w albumie wydanym właśnie w Japonii. Są tam prawdziwymi bohaterkami, mimo że nawet z wyglądu coraz mniej przypominają kobiety, a coraz bardziej anemiczne dziewczynki skrojone według gustów pedofilów.
Pokaż mi, jaką jesteś La Hilarią, a powiem ci, kim jesteś - ta zależność zdaje się przekładać na wizerunek każdej kobiety, także tej, która zamiast robić karierę, woli gotować pomidorówkę. La Hilarie wszystkich krajów, łączcie się!
Zdarzają się jednak chlubne wyjątki, chociażby Hillary Clinton, która wprawdzie zgodziła się na miłosierdzie wobec mężowskich skoków w bok, ale w zamian niewierny posłusznie sekundował zdradzonej w walce o fotel senatora Nowego Jorku. Dziś funkcjonuje jako mąż swojej żony. Sprawiedliwości stało się zadość. Powiedz mi, jakiego masz męża, a powiem ci, kim jesteś - ta zależność zdaje się doskonale przekładać na wizerunek każdej kobiety, również tej, która marzy o karierze polityka.
Ana Botella Aznar, żona premiera Hiszpanii, nie ukrywa, że za dwa lata, gdy końca dobiegnie kadencja jej męża, zamierza rozpocząć własną karierę polityczną. Nikt się temu nie dziwi, pana premiera nie wyłączając, bo pani premierowa cieszy się niekłamaną sympatią Hiszpanów. Dziennik "El Pais" pisze o niej, że stała się wzorem dla tych wszystkich, którym zależy na zdobywaniu wyborczych punktów. Specjaliści od kreowania wizerunków tych, którym śni się władza, nie mają wątpliwości, że jeśli tylko Aznar będzie się trzymała konsekwentnej strategii politycznej, to ma szanse na mandat parlamentarzysty, a nawet może myśleć o urzędzie premiera. Jak w takich okolicznościach odnajdzie się jej mąż? Powinien sobie poradzić, skoro już dziś, jakby przeczuwając, co go czeka, mówi o swojej żonie - i to bez wyraźnego strachu - "La Hilaria".
Kilkanaście dni temu Ingrid Betan-court, czterdziestoletnia członkini parlamentu Kolumbii i poważna kandydatka na urząd prezydenta tego kraju, została porwana. Nikt nie był jej w stanie przekonać, aby zrezygnowała z podróży do San Vicente, wyjątkowo niebezpiecznego okręgu wyborczego na południu kraju. Po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów została zatrzymana przez jeden z oddziałów guerilleros, wyciągnięta z samochodu i uprowadzona w nieznanym kierunku. Czy taki miałby być koniec Ingrid Betancourt, którą po wypowiedzeniu bezpardonowej walki politycznej korupcji okrzyknięto Joanną d’Arc Kolumbii? - pytają media na całym świecie. Przez długi czas nieprzychylni jej politycy chcieli z niej zrobić oszalałą i niespełna rozumu aktywistkę. Betancourt to typ kobiety polityka, o jakim w swym najnowszym raporcie pisze Faith Popcorn, amerykańska specjalistka od trendów we współczesnym świecie: nadejdzie czas kobiet, które dla politycznych celów bez lęku wykorzystywać będą emocje i intuicję, a gdy będzie trzeba, bez wahania podporządkują im tak zwany zdrowy rozsądek. Już na początku swojej kariery politycznej w połowie lat 90. Betancourt mówiła wyborcom, że w walce o własne prawa powinni korzystać z energii i sił witalnych, jakie daje viagra. Innym razem publicznie odwoływała się do metafory, że tylko prezerwatywy zabezpieczają przed korupcją. Kupujcie prezerwatywy! - wołała. Kiedy starała się o miejsce w parlamencie i równocześnie zakładała partię zielonych, to na wiecach występowała w masce gazowej, która miała ją i Kolumbijczyków chronić nie tylko przed zanieczyszczeniem środowiska, ale i przed zepsuciem moralnym polityków. Betan-court często pokazywała się wśród biednych, odwiedzała szpitale i nigdy nie zadzierała nosa. Po kilku latach przybył jej jeszcze jeden przydomek - kolumbijska Lady Di. Co w tym czasie działo się z panem Betancourtem? Najprawdopodobniej nie wytrzymał ciśnienia, nie odnalazł się w roli męża swojej żony i po rozwodzie osiadł w Nowej Zelandii. I chociaż od tej pory jego La Hilaria musiała sobie radzić sama, to nie zwiódł jej jako ojciec ich dzieci. Kilka lat temu w codziennej poczcie Betancourt znalazła przesyłkę ze zdjęciem zmasakrowanych zwłok dziecka. Po tym ostrzeżeniu zaczęły przychodzić kolejne. Betancourt oddała syna i córkę na wychowanie mężowi. Pytana niedawno przez dziennikarzy, czy boi się śmierci, odpowiadała, że nie. "Co wcale nie oznacza, że chciałabym młodo umrzeć" - dodawała. Zwłaszcza że jej marzenie to być kiedyś babcią i mieć wnuki w demokratycznej Kolumbii. Betancourt była coraz bliższa spełnienia marzenia każdego rasowego polityka - w oczach wyborców stawała się już bohaterką za życia.
Zupełnie inne bohaterki, i nie tylko dlatego, że są wirtualne, królują w Internecie. Począwszy od Lary Croft, a skończywszy na pięciuset digitalowych pięknościach zebranych w albumie wydanym właśnie w Japonii. Są tam prawdziwymi bohaterkami, mimo że nawet z wyglądu coraz mniej przypominają kobiety, a coraz bardziej anemiczne dziewczynki skrojone według gustów pedofilów.
Pokaż mi, jaką jesteś La Hilarią, a powiem ci, kim jesteś - ta zależność zdaje się przekładać na wizerunek każdej kobiety, także tej, która zamiast robić karierę, woli gotować pomidorówkę. La Hilarie wszystkich krajów, łączcie się!
Więcej możesz przeczytać w 11/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.